poprzednia strona okładka następna strona
- 24 -

Trylogia o tupecie - utwór trzeci

Tupet: Rewolucje (odcinek 3)

ciąg dalszy z poprzedniej strony

Felek zaintrygowany jak zwykle pochłaniał popkorn, którego nie cierpiał, bo mu to śmierdziało i kojarzyło się kinem pełnym kasowych molochów spod znaku FX. Wkurzało go, że nie może używać myszki, a monitor zamiast zapodawać konkrety, zabawia go jakimiś cudami. "Ach, ta odwieczna walka dobra ze złem" - myślał sobie i wpisywał odpowiednie słowa kluczowe.


Psychomobil wypluł następujący wydruk:
[13:02] Harrold joined #Trojka.
[13:11] <Harrold> eee
[13:12] <Harrold> a gdzie dawny kanal troojki ??
[13:12] <Harrold> Jaki to kanal ??
[13:14] <bojkot> dawny kanal trojki jest tu: www.tajniak.pl/trojka
[13:14] <Harrold> a na ircu nie ma ?
[13:17] <Harrold> mnie wpieprzyl do gilu o sobie (gwiazdor)
[13:17] <Harrold> obejrzyjcie sobie
[13:19] <Harrold> daj spokoj
[13:19] <Harrold> przecie sa kiczowate cholernie
[13:20] <bojkot> harrold czemu szukasz dawnego?
[13:20] <bojkot> obecny jest zly?
[13:20] <Harrold> no co ma ten wspolnego z trojka radiowa ?
[13:20] <Harrold> mi tam nei przeszkadza obecna trojka
[13:21] <bojkot> to samo co tamten
[13:21] <Harrold> czyli ?
[13:21] <bojkot> czyli nic
[13:21] <bojkot> oraz aspiracje niektorych operatorow ktorych akurat nigdy tu nie ma
[13:21] <bojkot> chyba ze w piatek wieczorem
[13:22] <Harrold> aha
[13:22] <Harrold> czyli nic
[13:22] <Harrold> to po huj taka nazwa ?
[13:22] <bojkot> to trzeba zapytac legendarnego bobstera
[13:22] <Harrold> wogole co to za nazwa
[13:23] <bojkot> "trojka"
[13:23] <bojkot> ladna nazwa
[13:23] <bojkot> chwytliwa
[13:23] <bojkot> albo lp3
[13:23] <bojkot> tez ladna nazwa
[13:24] <bojkot> no kanal ma tyle wspolnego z trojka ze niektorzy ludzie lubili kiedys trojki sluchac
[13:24] <Harrold> a co to za problem
[13:25] <Harrold> sa ciekawi ludzie
[13:25] <Harrold> fajne glosy
[13:25] <bojkot> harrold kim jestes?
[13:25] <Harrold> heh
[13:25] <Harrold> dziennikarzem
[13:25] <Harrold> ale z katowic
[13:25] <bojkot> mam wrazenie harroldzie ze cos knujesz
[13:25] <Harrold> przesadzasz bojkot
[13:26] <bojkot> nie no, naprawde mam takie wrazenie
[13:26] <Harrold> bojkot
[13:27] <Harrold> uspokoj sie
[13:27] <bojkot> wiec jestemy na kanale #trojka gdzie znaczek '#' jest niemy i oznacza stolec
[13:27] <Harrold> ehehe
[13:27] <bojkot> bo z pewnoscia nie plaster
[13:29] <bojkot> harrold to ja z ta trojka?
[13:29] <bojkot> podoba ci sie radio trojka? :)
[13:29] <Harrold> podoba mi sie
[13:30] <Harrold> np jest Ropkos
[13:30] <Harrold> ktory ma fajny glos
[13:30] <bojkot> hm
[13:30] <Harrold> rokos
[13:30] <bojkot> glos to nie wszystko
[13:30] <bojkot> trzeba jeszcze miec fajne wyrazy
[13:30] <bojkot> ktore ukladaja sie w fajne zdania
[13:30] <Harrold> w radio glos to wszystko
[13:30] <Harrold> posluchaj rokosa
[13:30] <Harrold> tego jkak sie wypowiada i co i jak mowi
[13:30] <bojkot> w ktorych jest fajna tresc
[13:30] <bojkot> w radiu glos to wszystko?
[13:31] <Harrold> owszem
[13:31] <Harrold> zobacz radioa kompercyjne
[13:31] <Harrold> tam jest brednia
[13:31] <Harrold> ale laskom sie glosy podobają
[13:32] <bojkot> zaraaa mowimy o radiu komercyjnym czy o radiu publicznym?
[13:32] <Harrold> mowie ci ze w komercyjnym glos sie liczy
[13:32] <Harrold> tylko i wylacznie
[13:32] <bojkot> ale rokos nie wystepuje w radiu komercyjnym
[13:32] <bojkot> radio komercyjne i publiczne to dwie zupelnie rozne rzeczy
[13:32] <Harrold> alew wystepowal
[13:32] <Harrold> w radiozet
[13:32] <bojkot> ale wystepuje w trujce
[13:32] <Harrold> wiec szacunek do goscia
[13:33] <Harrold> poza tym prowadzil poranki w canal ppul
[13:33] <bojkot> ok, trojka jest fajna, bo rokos ma fajny glos tak?
[13:33] <bojkot> co mnie to opbchodzi gdzie wystepowal i co robil?
[13:33] <bojkot> ja pytam co wnosi do trojki
[13:34] <Harrold> a powinno cie obchodzic
[13:34] <bojkot> taaa i wrona
[13:34] <Harrold> jakby cie obchodzil
[13:34] <bojkot> czemu powinno?
[13:34] <Harrold> to bys wiedzial co wnosi
[13:34] <Harrold> a tak nie wiesz
[13:34] <bojkot> ciagle mi ktos mowi ze cos powinno mnie obchodzic
[13:34] <bojkot> rokos wnosi fajny glos
[13:34] <Harrold> widocznie skoro ci mowi
[13:34] <bojkot> czy wnosi cos jeszcze?
[13:34] <Harrold> to cos w tym jest
[13:34] <Harrold> wnosi siebie
[13:34] <Harrold> swoj profesjonalizm
[13:34] <Harrold> glos
[13:34] <Harrold> i wiedze
[13:35] <bojkot> to co mowisz to slogany
[13:35] <Harrold> to jest prawda
[13:35] <Harrold> poznaj go
[13:35] <Harrold> dowiedz sie co robil
[13:35] <bojkot> ale konkretnie co to jest ta wiedza i profesjonalizm?
[13:35] <Harrold> poznaj jeego dosiwadczenie
[13:35] <Harrold> wiedza muzyczna, profesjonalizm w realizacji i rpowadzenia progeamu radiowego
[13:35] <Harrold> spokoj w glosie na przyklad
[13:35] <bojkot> nic mnie nie obchodzi co facet robil - interesuje mnie to co ROBI
[13:36] <Harrold> a kto nie pierdoli glupot w tym radio ?
[13:36] <bojkot> pierdoli ale ladnym glosem
[13:36] <Harrold> kti tam nie pieroli pytam
[13:36] <Harrold> Niedzwiadek ze swoim studenckim zartem ?
[13:36] <bojkot> teraz juz prawie nikt - bo sie naszlo rokosow
[13:36] <Harrold> otoz robi to na czym sie zna
[13:37] <bojkot> mam to gdzies - ja rokosa za przeproszeniem nie kupuje
[13:37] <bojkot> nic mnie nie obchodzi co robil
[13:37] <bojkot> nie kupuje i juz
[13:37] <Harrold> to z takim podejsciem to se mozesz gadac sam do siebie
[13:37] <bojkot> czesc nilok lubisz audycje rokosa?
[13:37] <NILOC> czesc bojkot nie nie lubie
[13:37] <bojkot> nie harrold, z takim podejsciem znajduje sobie lepsze audycje w innym radiu w tym czasie
[13:38] <bojkot> i jest mi lepiej
[13:38] <Harrold> jakie to jest inne radio i lepsze audycje ?
[13:38] <Harrold> prosze o konkrety
[13:38] <bojkot> radio Tajniak
[13:38] <bojkot> RockRadio
[13:39] <Harrold> uu
[13:40] <Harrold> rackraio stracilo koncesje bo nie uskutecznialo wlasnych zobowizan koncesycjnych
[13:40] <bojkot> ja tylko lapie wawe w radiu
[13:40] <bojkot> a trojka powinna stracic koncesje bo nie uskutecznia misji
[13:40] <Harrold> kurwa
[13:40] <Harrold> ja pracuje w publicznym radiu
[13:40] <Harrold> i uwierzcie mi
[13:40] <bojkot> tylko pierdoli ladnym glosem rokosa
[13:41] <Harrold> ze od tej misji idzie ocipiec
[13:41] <bojkot> nie uwierze ci ze trojka jest fajna bo mam uszy i slysze
[13:41] <Harrold> maja ludzie swira na punkcie misji
[13:41] <Harrold> a nie wie nikt co to ta misja jest
[13:41] <Harrold> w polsce misja to puszczanie kosciola na antenie polskiego radia
[13:41] <bojkot> skoro nie ma pojecia to niech idzie do radia komercyjnego
(fragment niezrozumiały)
[13:43] <Harrold> mowie wam tylko ze nie ma nikt pojecia co to misja
[13:43] <Harrold> wiec nei pierdolcie mi ze radio publiczne jest lepsze dzieki misji
[13:44] <NILOC> Harrold a nie bylo by lepiej dla twoich wypowiedzi gdybys unikal slow typu "pierdolic"?
[13:45] <Harrold> Nicoll, nie, nie lepiej by bylo
[13:45] <Harrold> "pierolic" wzmacnia emocjonalna wymowe zdania
[13:45] < NILOC > Harrold i swiadczy o rozmowcy
[13:45] < NILOC > niestety nie najlepiej
[13:46] <Harrold> niloc, twoja sprawaq
[13:46] <Harrold> mi nie przeszkadza
(fragment niezrozumiały)
[13:48] <bojkot> ja wiem tyle - rokosa nie kupuje. a jak masz jeszcze jakis inny atut trojki, to przedstaw
[13:49] <Harrold> ja pytam z jakiego powodu nie kupujesz go
[13:49] <Harrold> bo na razie zadnego popratego faktami argumentu nie przedstawiles
[13:50] <bojkot> nie kupuje go bo chlopina nie mowi nic co by mnie interesowalo
[13:50] <bojkot> i to jest wystarczajacy argument
[13:50] <Harrold> a co ciebie interesuje wogole ?
[13:52] <bojkot> interesuje mnie czeska scena alternatywna
[13:52] <Harrold> i w ktorym radiu to slyszysz ?
[13:52] <Harrold> gdzie te czeskie slyszysz ?
[13:52] <bojkot> mowimy o trojce
[13:52] <Harrold> gdsie slyszysz to co cie interesuje
[13:53] <bojkot> a tam nie slysze czeskiej
[13:52] <Harrold> i w ktorym radiu to slyszysz ?
[13:52] <bojkot> interesuja mnie ksiazki sapkowskiego i kresa
[13:52] <Harrold> gdzie te czeskie slyszysz ?
[13:52] <bojkot> mowimy o trojce
[13:52] <Harrold> gdsie slyszysz to co cie interesuje
[13:53] <bojkot> a tam nie slysze ani czeskiej ani armii
[13:53] <bojkot> a armie w dawnej trojce
[13:53] <bojkot> w radiu lublin leciala armia we wtorek
[13:53] <bojkot> w radiu jozef leciala w piatek
[13:53] <Harrold> i co rokos ma do tego ze twojej smiesznej armii nie graja ?
[13:54] <bojkot> nic nie ma i dlatego go nie kupuje
[13:54] <bojkot> proste?
[13:54] <Harrold> nie
[13:55] <Harrold> pytam co ma rokos do czeskiej piosenki i armii
[13:55] <bojkot> nic nie ma i dlatego go nie kupuje
[13:55] <bojkot> nadal nie rozumiesz?
[13:55] <Harrold> co to za argument ?
[13:55] <Harrold> to nie jest argument przeciw
[13:55] <Harrold> on nie wybiera muzyki
[13:56] <bojkot> ja nie musze miec argumentu przeciw zeby czegos nie kupic, wystarczy ze nie mam argumentu ZA
[13:56] <Harrold> to kiepskie powody
[13:56] <Harrold> jak baba gadasz
[13:56] <Harrold> koniec dyskucji
[13:56] <bojkot> hehehehehe
[13:56] <bojkot> jasne
[13:56] <Harrold> musisz sie w sztuce rozmow podszkolic
[13:56] <Harrold> tak bojkot
[13:56] <Harrold> smutne lecz prawdziwe
[13:56] <Harrold> uciekam do pracy papa
[13:56] Harrold (-nagi_indi@tc74.internetdsl) left #Trojka (Harrold).

- Ciekawe, ciekawe... - mruknął. Świat wydał mu się prostszy niż wcześniej. Przestał dziwić się do tej pory niezrozumiałym okolicznościom. W olśnieniu poszedł nawet dalej - pokornie przyjął także i to, czego nie pojął.

Felek przeczytał:
Szanowny Panie Prezesie, jestem zmuszony pisać do Pana...

Następnie było tam jeszcze kilka listów otwartych napisanych przez doktora Gobmana, słynnego kilka lat temu z ambicji, a o którym słuch zaginął, choć Felek nie wątpił, że doktor zaszył się w jednym ze swych bunkrów, gdzie pracuje nad armią sklonowanych owieczek, które zdobędą świat pokonawszy podstępem specjalnego agenta Alberta. Również sklonowanego.

Wyszukiwarka wypluła jeszcze kilka wersji bajki o Pietrku. Poniżej przytaczamy dwa fragmenty, dla zwrócenia uwagi na drobne różnice, które przecież nie są akurat ważne pod względem historycznym, ale za to dodają uroku, jeśli idzie o smaczki gawędziarskie. Historia sama w sobie natomiast jest dokładnie ta sama. To tak jak z różnymi ekranizacjami "Trzech muszkieterów" albo różnymi wersami bajki o Kopciuszku czy Czerwonym Kapturku.


Rękopis odnaleziony w jaskini obcego kraju za Rosją:
W pewnej miejscowości mieszkał mały Piotruś w czerwonej czapeczce. Była to czapka z białym pomponikiem, przez co czasami, przez niezorientowanych, Piotruś bywał mylony ze świętym Mikołajem. Zdarzało się to jednak sporadycznie. Na tyle rzadko, żeby nie zawracać sobie tym głowy. Chłopiec czym innym (...)


Rękopis odnaleziony w kasetce wmurowanej w ścianę zamku nad Loarą:
W pewnej wsi mieszkał mały Piotruś w czerwonej czapeczce z białym pomponikiem. Piotruś był jeszcze mały, a czapeczka był nieco za duża i czasem zdarzało się tak, że zsuwała mu się ona na oczy zasłaniając pole widzenia i dezorientując Piotrusia. Czasami zdawało mu się bowiem w takich wypadkach, że ktoś dla zabawy zgasił światło albo że zapadła noc. Radził sobie jednak z tym po mistrzowsku, a gafy, będące przecież nie lada zagrożeniem w tego typu chwilach zagubienia, się go nie imały. Pewnego dnia, gdy zapiał pierwszy kur, Piotruś obudził się, spojrzał na swoje nakrycie głowy i zauważył rzecz niepokojącą. Mianowicie biały pomponik. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo pomponik, jako część czapeczki, można było ujrzeć bez trudu, jednak Piotruś przyjrzawszy mu się stwierdził, że coś jest nie tak. Pomponik nabawił się jakiegoś feleru.
- Oj, kiepsko... - pomyślał zasmucony chłopiec (...)

Tymczasem tam, gdzie akurat była inna data, rozegrała się taka oto historia, o której trudno mówić, czy zdarzyła się naprawdę. Bo to tak, jakby zastanawiać się czy istnieją światy równoległe. Istnieją czy nie - co to za różnica. Ani ich nie zmierzymy, ani nie zważymy. Nie przejmujmy się więc aż tak, a za to delektujmy się faktami. Te są następujące. Mówił Neo:
- Polska to nie ja, a ja to nie Polska. Tak sobie pomyślałem w trakcie meczu Polska - San Marino. Gwoli ścisłości chodzi o mecz reprezentacji Polski, z reprezentacją San Marino. Mężczyzn. Bo tak się zastanowiłem o co tu chodzi z tym reprezentowaniem. Czy piłkarze reprezentują wszystkich Polaków, czy tylko mężczyzn? A może tylko tych wysportowanych mężczyzn? A może tylko tych, co grają w piłkę? Trudno powiedzieć. Kogokolwiek i czego by nie reprezentowali, śmiem twierdzić, że reprezentowany się nie czuję. Przynajmniej nie przez nich. Oczywiście nic do nich, tych panów biegających po w miarę zielonej trawie, nic nie mam. Tak tylko mówię. W końcu to, że się do kogoś nic nie ma, nie oznacza zaraz, że trzeba mu na wszystko pozwalać.
Rozległy się brawa. Ktoś strzelał na wiwat w niebo. Powracające kule raniły nieszczęśników - na kogoś musiało wypaść. Zwykle wypada na nich, a oni są niepotrzebni. Społeczeństwo powinno być szczęśliwe.
- Bardzo nie lubię stwierdzeń kategorycznych - kontynuował Neo. - Przyznam jednak, że nie cierpię także ich przeciwieństw - stwierdzeń kategorycznie nie kategorycznych. Są to bowiem dwie skrajności jakiejś tam grzeczności: po pierwsze niegrzeczność, chamstwo, nietolerancja czy wręcz nacjonalizm, szowinizm i tym podobne; po drugie grzeczność doprowadzona do granic absurdu - polityczna poprawność w złym znaczeniu. Innymi słowy nie podoba mi się ani Ku Klux Klan, ani obrońcy Murzynka Bambo, którzy w nadgorliwości swej zrobili z niego Afrykanina, Afro-Amerykanina, Afro-Polaka...
Tłum szalał z radości. Transparenty wzniosły się nad głowami, zdawały się sięgać nieba. Tłum skandował "vivat, vivat la revolution". Neo poczuł, że odlatuje.
- Są względy "oczywiste" takiego stanowiska niechęci pełnego do skrajności - pominę je więc milczeniem - przyznaję jednak, że chodzi również o tak zwane wygodnictwo podyktowane w tym momencie uwarunkowaniem historycznym. Choć przypominam - nie jest to uwarunkowanie kategoryczne. Na czym ono polega? Na przyzwyczajeniu i nostalgii. No bo jakby to było, gdyby wierszyk mówił "Afrykanin Bambo w Afryce mieszka"? Niby zawsze to coś. Przypominanie młodzieży, że Afrykanie mieszkają na Czarnym Lądzie, ma nawet sens w obliczu degrengolady umysłowej, której jesteśmy świadkami, tym bardziej, że Indianie wcale nie mieszkają w Indiach, a Anglicy w Angoli. Nawet taka niepozorna fasolka nie za bardzo jest z Wielkiej Brytanii.
Neo sięgnął po szklankę wody. Tłum zamarł.
- No właśnie. Widać, że sprawa nie jest prosta - rzucił Neo w tłum, a ten wybuchł radośnie. - Tymczasem sądy kategoryczne, jak mawia Kazik, niezwykle są dogodne i poniekąd modne (można podejrzewać, że poecie chodzi o populizm, a może nawet demagogię i że są one kiepskie). Sprawa nie jest prosta, bo nie zawsze można się trzymać uparcie wybranego sposobu na ocenę konkretnych szczegółów świata. To znaczy można, ale nie zawsze jest to słuszne. Za uporczywą upartość można czasem słono zapłacić. Być może mało rozumni relatywiści albo zaślepieni despotyczni fanatycy prawdy jedynej uznają moje słowa jako wodę na swój młyn, jednak nie do nich swą wypowiedź kieruję. Niestety napisać to muszę. Choć nie twierdzę tego kategorycznie. Bo kto wie, może właśnie dla nich zapisuję te słowa... Sprawa jest więc, jako się rzekło, skomplikowana. A kategoryczne trwanie przy swoim (zależy czym oczywiście) nie popłaca. Nawet jeśli jest to wspomniany wyżej aspekt historyczny. Nawet jeśli ustawimy go w wyżej wzmiankowanym kontekście geograficznym. Można bowiem kategorycznie stwierdzić, że stolicą Śląska jest Wrocław, że Brodnica nie leży na Mazurach, Arianie to chrześcijanie, a zero jest liczbą parzystą. Niestety, a tu powołam się na słowa kolejnego poety, "każdej prawdzie można zaprzeczyć". I tak równie kategorycznie można orzec, że stolicą Śląska są Katowice, Brodnica leży na Mazurach (a także Toruń czy Piła, które leżą przecież tuż obok), a Arianie to nie chrześcijanie. Zero zaś nie jest żadną liczbą. Wszystko można oczywiście poprzeć niejednym argumentem, można też zakrzyknąć z oburzeniem do swego polemisty, że ogranicza perfidnie lub zbytnio rozszerza dane pojęcie. Na przykład ogranicza znaczenie wyrazu "chrześcijaństwo". Z historycznego naszego punktu widzenia może się zdawać, że sekty heretyckie były chrześcijańskie. Tacy dajmy na to wymienieni wyżej Arianie (Bracia Polscy). Co z tego, że Jezusa nie mieli za Syna Bożego? Ważne, że powoływali się na Jego naukę. Zabranianie Arianom uważania się za chrześcijan w dzisiejszych poprawnych czasach grzeczności to zbrodnia. Terror mentalny, a terrorystom śmierć. W końcu każdy ma prawo być chrześcijaninem, bo to religia otwarta, a nie jakaś sekta. Co mówi polemista? Otóż polemista, posługując się pierwszą z brzegu encyklopedią powie, że chrześcijaństwo to religia przyjmująca istnienie jednego Boga w 3 Osobach, które stanowią Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty (Trójca Święta).
Neo czuł, że mówi chyba coś nie tak. Tysiące wzniesionych rąk, te oczy wpatrzone w niego, aplauz - to zagłuszało każdą myśl. Neo kontynuował zdumiony tym co mówi, jednocześnie obserwując martwe ciała unoszone ponad tłumem. Wiedział, że jest tu panem. To on tworzył historię.
- Można się nie zgadzać! Można zarzucić encyklopedii lub pierwszym chrześcijanom tendencyjność lub nietolerancję!!! Jednak to chyba chrześcijanin sam ma prawo siebie zdefiniować i określić główne założenia, na których jego wiara ma polegać. "Tak" - zakrzyknie pierwszy polemista, dlaczego więc to prawo odbierać biednym Arianom? Może dlatego, że za ich kadencji definicja była już gotowa? Wszystkie główne odłamy chrześcijaństwa łączy to, że wszystkie one uznają pierwsze osiem soborów - powie obserwator tej akademickiej dyskusji, religioznawca. Powie tak dla ścisłości. A może właśnie dla nadania rozmowie charakteru naukowego, bo do tej pory działa się rzecz na gruncie wymieniania argumentów intuicyjnych. Ugruntowanie historyczne, które przeszkadza nam pogodzić się z faktami, ma miejsce w dyskusjach geograficzno-politycznych. Tu o stwierdzenia kategoryczne równie łatwo. Otóż czy Wrocław, czy też może Katowice to stolica Śląska? Czy Śląsk właściwy to Śląsk Górny czy Dolny? A co ze Śląskiem Opolskim? Absurdalność tego typu rozważań daje się zauważyć, gdy jeden z dyskutantów zauważa, że w Katowicach Ślązaków jest więcej, drugi na to rzuca, że co z tego, przecież historycznie to Wrocław się liczy, na co pierwszy odpowiada, że stolicą Polski w takim razie jest Gniezno. Stolicą Słowian - Berlin. A Polacy o Wikingowie. Swoją drogą czy stolica to po prostu nie takie miasto, w którym król albo inny człowiek sprawujący władzę, ma swój stolec? Ciekawe gdzie ma taki stolec król Śląska (jeśli takowy w ogóle istnieje). Dyskusję o Śląsku można zresztą przenieść na grunt Mazur. Jak wiadomo, jest to "kraina tysiąca jezior". Jest to historycznie uwarunkowane przekonanie narodu polskiego i już. A z tym kłócić się nie wypada. Można się tylko zastanawiać czy Mazury właściwe znajdują się na Kaszubach, czy w okolicy Warmii. Już słyszę głosy wzburzenia i niezrozumienia - przecież Mazury są na Mazurach!!! O, proszę Państwa, tak się bawić nie będziemy. Nie można odmawiać prawa do Mazur Głogowianom, których dzieci ginęły za wolność naszą i waszą! Nie można historycznie uwarunkowanej nazwy zawężać tylko do kilku jezior w północno-wschodniej Polsce! Tym bardziej, że do tysiąca sporo tam brakuje. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że Mazury są tam, gdzie ludzie mazurzą, i to się jednocześnie zgadza z kategorycznym uwarunkowaniem historyczno-geograficznym. Ale w takim razie, czy we wspomnianym już Wrocławiu panuje gwara śląska? No ale nie sugerujmy, że polemistom brakuje konsekwencji. To by było dla wielu krzywdzące.
Tłum bił brawo. Tłum skandował. Tłum zafalował. Tłum ruszył. Poleciały kamienie, butelki z benzyną. Runęły szyby, zapłonęły samochody, rozsypały się budynki. Ziemia zadrżała.
- Jest jeszcze sprawa liczb. Matematyka to królowa nauk, jak głosi stare (więc historycznie uwarunkowane) przysłowie, nie wiem czy ludowe. Utarło się tak przynajmniej uważać w pewnych kręgach.... - kontynuował Neo. Tego nikt już jednak nie słyszał. Tłum, jako się rzekło, ruszył.

- Co jest w tym wszystkim prawdą, a co nie? - spytał.
- No właśnie.
- Zadzwonił ktoś do mnie i o coś spytał. Ale nie słyszałem.
- Hm...
- Pomyślałem, że chodzi o kolegę, więc powiedziałem, że go nie ma. Rozmówca powiedział "OK." i milczy. Nie odkłada słuchawki. To sobie myślę: o co chodzi, może się przesłyszałem? I mówię "no to cześć". A on odpowiedział: "cześć". I odłożył słuchawkę. Dziwna historia...
- Używaliście telefonów?
- No... tak.
- Macie coś przeciwko psychomobilom? - spytał z błyskiem w oczach. Zabił brata. Nigdy za nim nie przepadał.

Prezes był niepocieszony. Pstryknął. Nic się nie stało.

Gdy zawalił się Pałac Prezydenta, stała się rzecz dziwna. Najpierw z niebem. Stało się purpurowe. I jakby się przybliżyło. Zapadało się jakby z wybuchem każdej bomby gdzieś tam w mieście. Słońce przygasło - pojawiły się gwiazdy. Z nimi też było coś nie tak. Nie poznawałem tych układów. Wielki Wóz miał przetrącony dyszel, Mała Niedźwiedzica przetrącony kark. Lunął deszcz.
Wtedy właśnie Felek wpadł do kanału. Każdy wybuch wstrząsał światem. Z każdym wybuchem ginęły setki istnień. Unieszkodliwił strażnika. Nie zrobił mu jednak krzywdy. Właściwie strażnik był botem, więc trudno tu mówić o jakiejkolwiek krzywdzie. W końcu znalazł się przy drzwiach. Nacisnął klamkę, pchnął...
- Jesteś - głos dobiegł zewsząd. To nie była komnata. Felek znalazł się w samym środku nieogarnionej przestrzeni. Na krawędzi. - Czekaliśmy na ciebie, Mesjaszu.
- To sen, prawda? Przecież to niemożliwe...
- Iluzja, młody człowieku. Nic prostszego.
- Nazwałeś mnie Mesjaszem?
- Cóż...
Felek zbladł.
- Płonie świat, Felku. Rób, co masz robić.
- Jeżeli muszę wypić ten kielich...
- Nic nie musisz - inny głos dobiegł zza pleców. Felek obejrzał się. Brzydki facet o twarzy bez wyrazu podawał mu spluwę. To był Albert. Agent specjalny.
- O co chodzi?
- Pojedynek. Możesz mnie zabić. Wtedy wszystko się skończy.
- Nic się nie skończy... - Felek machinalnie chwycił pistolet.
Albert uśmiechnął się lekko. Założył gogle. W dłoniach pojawiła mu się piła do krojenia nieboszczyków. Elektryczna zresztą. Taka jak zwykle. Felkowa spluwa upadła na ziemię.
- Co jest? Nie chcesz walczyć?
- Nie chcę.
Albert nieco zdezorientowany cofnął się o krok.
- Znowu jakiś fortel?
- Żaden fortel. Spotkaliśmy się naprawdę. Oko w oko, tak? To nie jest gra na psychomobile. Kumasz?
Albert kumał, ale średnio.
- Masz rację, Felku. To nie jest rzeczywistość wirtualna... Chyba.
Piła nieznośnie zawarczała.
- No, nie do końca. Jest jeszcze coś ponad.
- Jesteś nieznośny. Broń się, palancie - rzucił niepewnie. I równie niepewnie obciął Felkowi głowę. Nic się nie stało. Trysnęła krew, ciało bezwładnie runęło pod Albertowe nogi. Agent splunął bez przekonania.

Świat drżał w posadach. Krew płynęła potokami. Upadały kolejne miasta. Płonął System. Wszystkie słupki kontrolne w prowincji straciły kontrolę. Zresztą i tak od lat nikt ich nie używał. Przy Placu Teatralnym odłamek zabił poetę. Też Mesjasza. W krematoriach palono Mesjaszów tysiącami. Setkami tysięcy. Wybrane narody eksterminowano. W lasach rozstrzeliwano oficerów i inteligencję.
Nie wszyscy mordowani byli Mesjaszami. Niektórzy z nich zamieniali się w zwierzęta. W obozach zagłady, gdzie zbrodni dokonywano etapami, ludzie jak szczury zagryźli niejednego Mesjasza. Z głodu. Ze strachu.
Po wsiach eksterminowane narody wybijały się wzajemnie. Rzeziom nie było końca. Syn powstał przeciwko ojcu, brat przeciw bratu...

Kiedyś wszystko ucichło. Dokładnie nie wiem jak i dlaczego. Być może wyczerpały się siły zła. Przynajmniej do następnego razu. Ruiny i zgliszcza przez chwilę trwały w głuchej ciszy, by dość szybko zamienić się w mrowisko pełne pracowitych budowniczych. Rosły szklane domy, z brzegu na brzeg przerzucano mosty, ruszały pierwsze niebieskie tramwaje. Fabryki, huty, kopalnie znowu zatętniły życiem i pracą. Z kominów wydobył się dym.
Bankierzy zaczęli przeliczać, pożyczać, oprocentowywać, odtrącać, naliczać. Handlowcy sprzedawali lub ginęli.
Przyszła wiosna. Lasy odżyły, łąki się zazieleniły. Góry ugięły się lekko, prawie niezauważalnie, pod ciężarem turystów.

Wróciłem z pracy. Gazeta. Bo od gazety zaczynałem dzień. Dzień po pracy. Bo dzień właściwie zaczynałem po pracy. Gazeta... "Pierwszą w historii rozgrywkę szachową przy pomocy balonów zaporowych postanowili w ramach porozumienia stron i jubileuszu 70-lecia zorganizować działacze Towarzystwa Obserwacji Balonów Zaporowych i Polskiej Partii Szachowej. Dokładnie w Dniu Świra, 13 czerwca, została ona rozegrana między zdobywcą Pucharu Jastrzębia Zdroju a Mistrzem Jastrzębia. Ten swoisty Super-puchar Jastrzębia przyciągnął tłumy widzów, co jak na sporty szachowe jest ewenementem. Nie ma się jednak co dziwić - była to jedna z najbardziej widowiskowych potyczek szachowych w historii. Zawieszone nad miastem balony zaporowe pełniły rolę figur..."
Wystarczy. Późno już. Telewizor - przeleciałem po kanałach. Nic ciekawego. Radio... Gówno.
Zadzwonił telefon.
- Słucham - mruknąłem.
- Dzień dobry. Bardzo się cieszę, że pana słyszę, kimkolwiek pan jest. Otóż dzwonię, żeby sprzedać panu nowy kał w opakowaniu plastikowym... Pytanie tylko, jako że jest pan naszym stałym klientem... Czy jest pan bardziej zainteresowany wymianą starego kału na nowy po niższej cenie, czy też woli pan po prostu zmniejszenie kosztów utrzymania swojego kału...
Trzask słuchawki.
Zamyśliłem się. Świat był taki nierealny...

Płakałem cały dzień. Łzy perliste spływały po policzkach i reszcie ciała na buty. A z butów na podłogę. Z niej szczelinami umieszczonymi w posadzce dopływały do kanału odpływowego, potem wpadały do rzeki Wisły, a wraz z nią w końcu do morza. Pomyliłby się jednak ktoś, gdyby stwierdził, że to koniec. Z morza łzy moje parowały, choć już nie w całości. Sól zostawała, a woda w postaci pary ulatywała łącząc się na niebie w obłoki, skraplając się i spadając na miasta, łąki, lasy i pola. Stąd ta gorycz właśnie w ludziach. Piją łzy moje. Codzienna kawa, herbata czy soczek - a to wszystko z bólu mego istnienia, z mej trwogi i bólu. Cywilizacja zbudowana na cierpieniu moim i takich jak ja.
Zbudziła mnie trąbka obrzydliwą swą melodią. Była szósta rano. Czas nieszporów. Potem dwie godziny klęczenia na grochu z rękoma w górze i modlitwy własnej. Śniadanie (czarny chleb i czarna kawa). Siostra przełożona tego dnia szczególnie darła ryja. Znowu była na bani. Wbiegli sanitariusze i zmłócili nas piąchami. Zimny prysznic. Obiad.
Nie chciałem spać. Patrzyli na mnie krzywo, aż w końcu pogonili. Smutno mi było. Pan Stefan kompletnie naćpany chciał pogadać chyba, ale tylko pokazywał mi brzuch, z którego parę dni temu odessano mu litr tłuszczu. Przypięli go pasami do łóżka, bo był dziwny.
Na drugi dzień przyprowadzili poranionego chłopca. Niewesoły był. Trochę nie dopilnowali. Widziałem to, bo akurat znalazłem jakieś laczki pod poduszką, a że nie były moje, to zaniosłem do przełożonej, żeby dała komu trzeba. Głupio tak - człowiek się kładzie spać, a tu czyjeś buty pod głową. No i przywieźli tego chłopaka. Ledwo spuścili go z oczu, a ten rzucił się do okna. Kraty były, więc nie wyskoczył, jak ta dziewczyna w Szpitalu Wojewódzkim... Rozbił jednak szybę i wbił sobie kawał szkła w szyję. Krew sikła na całą zakrystię. Zostawiłem laczki przełożonej i wyszedłem.
Ktoś korzystając z mojej nieobecności zajął celę, w której mieszkałem do tej pory. Razem z nim wprowadzili się: jego kolega i całe Towarzystwo Wzajemnej Adoracji (w skrócie TWA), czyli Wincent2000, Wincent30, Wincent311, WinCE (zwany Wincentem) i WinTE (zwany Wintentem). Niestety nazywali się niesłusznie, bo taka firma mogła się ich doczepić. Ale nie moja wina, że tak się nazywali. McG był ich guru i miał ogórki. Miał chyba coś wspólnego z tym gościem co prześladował jednego z nas. Musiał być jego synem albo co. Wziąłem swoje rzeczy i usiadłem na pryczy w korytarzu. Znowu siostra na mnie patrzyła złowrogo.
Nadszedł Felek. Usiadł obok.
- Ty, słuchaj - zagaił. - Myślisz, że ten zakład jest rzeczywisty?
- A co to za różnica?
- Jak to co za różnica. Przecież to ważne. Nie chciałbym żyć w nierealnym świecie.
Uszczypnąłem go dość mocno. Wrzasnął, a pielęgniarki obezwładniły mnie w mig. Dostałem w pysk od każdej, a było ich cztery sztuki. Jedna jeszcze poprawiła z gumofilca po żebrach. To chyba były te same laczki, co je znalazłem pod poduszką.
- Chcę do celi - powiedziałem nawet bez trudu. - I nocnik. Nocnik też chcę, bo wstydzę się chodzić do klopa.
Felek patrzył na mnie jak na wariata.
- Chodź do mnie. Jest jedna prycza wolna.
- Słuchaj, zabrali mi lusterko i pasek od szlafroka - szeptałem zbierając rzeczy osobiste. - Kawy bym się napił.
Ruszyliśmy. Trochę kulałem, bo mnie na wojnie kula trafiła pod kolano. Potem poszliśmy na telewizję. Akurat były na Dwójce mini-wykłady o filozofach tego profesora Leszka K. Mówił ciekawie, ale higienistka zabrała pilota i zaczęła pstrykać. Wkurzała mnie już trzeci dzień.
- Chyba zwariuję - wycedziłem przez zęby. Chciałem ją zabić, ale nie było czym.
Obudziły mnie krzyki. Sanitariusze lali po pysku jakiegoś nowego. Depresję miał i nie chciał spać.
Potem znowu trąbka i znowu śniadanie. Byłem strzępem nerwów. Rozlałem kawę.
- Ty, słuchaj - dyskretnie zagadał Felek. - Zasugerowałem im, że mogliby dawać normalne żarcie. Co z tego, że to dom wariatów. To ten grubas, co ci zabrał żyletkę, jak się goliłeś, się zbulwersował i powiedział, że to "szpital dla psychicznie i nerwowo chorych", a nie żaden dom wariatów.
- Kompleksy ma.
Mężczyzna obok zapłakał. Łzy kapały mu do jajecznicy. Z tego co wiem, nie miał siły już tu siedzieć. Rozmawiałem z nim później trochę. Trafił tu, bo dostał rozstroju nerwowego, gdy się zorientował, że zdradza go szanowna małżonka. Kochał ją, więc bardzo go to bolało. Wiesia (bo tak miała na imię niewierna) długo go przekonywała, że to nic takiego, aż w końcu poradziła wizytę u psychiatry. Skorzystał. Chciałem mu załatwić wizytę księdza, bo był wyraźnie załamany codzienną przemocą pod prysznicem ze strony sanitariuszy. Grubas (ten zakompleksiony, co mi zabrał kiedyś żyletkę) uciął moją gadkę krótko:
- Do wariatów księża nie przychodzą. Spieprzaj.
Obudziłem się przed czasem. Felek mierzył korytarz zapałką. Stał nad nim grubas i kopał go w nerki.
- Ty, Felek. Myślisz, że to wszystko dzieje się naprawdę? - spytałem przy kolacji.
- Wystarczy, że ból jest realny.
- Jeżeli ktoś bierze na siebie swój krzyż, jest jak owca prowadzona na rzeź. Matka, która rodzi piąte dziecko - po co? Człowiek, który rezygnuje z pracy zmuszającej go do nieuczciwości. Idiota. Debil. Takie bezrobocie jest w kraju, a on co? Trzeba się bronić! A ty się dajesz kopać temu wariatowi...
- Nie płacz nade mną. Nie płacz nad moim bólem, jeśli tymczasem sam nie znajdujesz sensu we własnym cierpieniu. Powiedz, dla kogo dziś umrzesz?
- Jestem detektyw Konopka - tubalny głos rozległ się za moimi szerokimi plecami. - Ja pana znam - tu zwrócił się do mnie. - Pan masz szerokie plecy i dobrze tu pana traktują. Dajesz pan im w łapę, a do tego masz pan znajomych. Wywęszyłem pana.
Otworzył książkę. Wiedział co robi - przygotowany był za pomocą zakładek, których kilka wystawało z dzieła tegoż wiekopomnego. Ja tam literaturę lubię, bom intelektualista. Szanuję słowo pisane, znaczy się. Zawsze interesuje mnie co kto ma do powiedzenia. Szczególnie jeśli chce się mu to jeszcze spisać. A wiadomo, że nie każdy pisze dobrze. Większość pisze źle. A tu była książka wydana drukiem. Okładkę miała błyszczącą. Pomyślałem, że fajnie. Jednak gdy tylko facet zaczął czytać, zdziwiłem się. Szybko się zorientowałem, że to wyrwany z kontekstu cytat. Sam tę książkę kiedyś napisałem, więc wiem, że chodziło tu o co innego. A w ustach tego całego (jeśli mu wierzyć) Konopki sens zdania był taki, że oni, ci źli uczeni, artyści, intelektualiści (!) i w ogóle ludzie światli, są źli. Spiskują przeciwko ewangelizacji, przeciwko dobru, prawdzie i teorii tej no... Jak to się nazywa. Reakcjonistycznej? Nie...
Stygmatycznej... Też nie.
Teorii stworzenia. Czyli, jak to się mówi, że tak powiem. Kreacjonistycznej, o!
No więc chodziło mu o to, że ten cały, ideał. Nie, nie ideał. Autorytet. Otóż, że ten autorytet (jakiż upadek autorytetów mamy w kraju ostatnimi czasy), czyli ja, ale o tym nie wiedział, bo mnie nie poznał z nazwiska, tyko z pleców trochę, twierdzi, że jestem chamem, a nie inteligentem, bo obrażam chamów będąc inteligentny, a bycie inteligentnym to spisek. To już Marks o tym mówił, gdy w raju kusił go szatan, a raczej jego żonę kusił. To znaczy nie tyle kusił... Tfu, mówił! Nie tyle mówił... Co ja mówię. Nie tyle kusił, co mówił.
Pardon.
Otóż diabeł w raju kusił Marksa. Coś tam do niego mówił, ale chodzi o to kim był. Otóż diabeł był intelektualistą. Sprytnym gościem stosującym kupę sztuczek logicznych. No i Marksa przechytrzył, dlatego Marks tak nie znosił potem intelektualistów. Księża nie znosili jego, bo zgrzeszył, a intelektualistów, bo go skusili. Pytaniem co było pierwsze - kura czy jajko - go sprowadzili na manowce. No i on popadł w paradoks teorii kreacjonistycznej, jak cała ta reszta reakcjonistów. I pojechał do Syjonu. Okazało się, że jak ten Zorro, co biednym zabiera, a bogatym daje, rozprawił się z każdym, co myślał inaczej i pod postacią płaszczyka, w którym się skrywał, robi teraz za mumię swojego Lenina.
Sanitariusze dopadli go, gdy wyjmował spluwę. Skopali gościa dotkliwie, a mnie związali, żebym się nie stawiał. A przecież nic nie robiłem złego.
Obudziłem się podpięty do kabli. Byłem w kombinezonie symulującym wrażenia. Wyglądało to, jakby każdy bodziec był sztuczny. Rura, w której zbiegały się przewody moje i współpacjentów, była długa. Bez końca jakby.
- Dokąd to prowadzi? - spytałem ordynariusza.
Zbadał mi puls. Spojrzał na ciśnienie. Pokazałem mu język. Pogrzebał mi w gardle, zmierzył temperaturę. Wbił igłę w brzuch.
- Do Boga. To przewód łączący nas z Bogiem. Niech pan spojrzy, ja też taki mam, tylko cieńszy.
Spojrzałem. Rzeczywiście jakaś rurka, tylko cieńsza, wystawała mu spod kitla.
- Jak to do Boga?
- Normalnie. To niewidzialna rurka łącząca nas z Miłością Boga. Gdziekolwiek byśmy nie byli, ona nas z Nim i Jego Miłością łączy. Podobną rurkę nurkowie mają i łączy ich ona z tlenem. A właśnie, niech pan otworzy ryja na chwilę.
- Khy, khy! Tfu!
Zatkał mnie rurą. Świeże powietrze uderzyło do gardła, a z niego dalej. Cholera, psychomobil mi się przytkał aż. Zakręciło się pod czaszką i dostałem zgagi.
Obudziłem się. Niewidzialna pępowina (widziałem ją, nie wiem czemu) spod swetra wystawała mi pod stolikiem i po podłodze ciągnęła się. Inni w kawiarni mieli zresztą to samo, tylko chyba nie zdawali sobie sprawy z sytuacji. Nasze pępowiny plątały się na posadzce, a krążący z tacami kelnerzy deptali je bez zażenowania.
Zastanawiałem się nad Felkowym pytaniem. Czy ten lokal jest prawdziwy? Szklanka na stole. Osoba naprzeciwko. Osoba z boku. Osoby. Przedmioty. Cała ta materia.
Otwarłem oczy. Spojrzałem w sufit. Właśnie tam znikała rurka wystająca z mojego czoła. Przeciąłem nożyczkami jak wstążkę. Zabolało i straciłem przytomność.
Obudziłem się. Była siódma. Jeszcze ciemno. Już jasno. Poniedziałek był, czy może wtorek. Bez różnicy. Miałem jeszcze chwilę, zamknąłem oczy. Na myśl o pracy nieco mnie zemdliło. A może jest sobota... Jaki dziś dzień... Jaki dziś dzień... Jaki dzień mamy...
A może jeszcze śpię... Sprawdziłem. Rurka była na swoim miejscu - poczułem się pewniej. Utrapienie, ucisk, prześladowanie, śmierć, życie, teraźniejszość, przyszłość, to co wysokie, to co głębokie, głód, pragnienie, nagość... Nikt i nic. Żadne stworzenie takie czy inne. Ani żaden demiurg, nawet jeśli mówi, że jest inaczej. Nawet jeśli udaje, że już to zrobił.
Złapałem rurkę oburącz, podciągnąłem się. Usiadłem.


Leon i Fryderyk Kowalski-Nowak
4 sierpnia 2003 - 21 kwietnia 2004



poprzednia strona okładka następna strona