Nieszczęściem, tragedią wręcz Kościoła, czyli nie
tylko kleru, ale i części świeckiej był trwający
wieki romans z tronem zapoczątkowany oficjalnie
przez dekret cesarza Rzymu. Było to nieszczęście
nie tylko Kościoła, bo i wszystkich ludzi skrzywdzonych
przez nadgorliwych i nic z chrześcijaństwa nie pojmujących
polityków, którzy w imię wiary nawracać postanowili
siłą, bo tak zostali wychowani w swym pogaństwie,
że rzeczy takie siłą się załatwia. Co to oznacza
właściwie i ile winy jest po czyjej stronie, to
jednak temat wielce rozległy i nie da się sprawy
skwitować w krótkiej populistycznej piosence artysty,
który chciłby uchodzić za niezależnego czy alterntywnego,
a zajmuje się głównie schlebianiem gustom tej części
społeczeństwa, od której rzekomo się odcina. I znowu
kolejne niezrozumienie ideału. Zanosi się bowiem
w takim wypadku na gnostycyzm cheścijański, a to,
choć z nazwy podobne, z chrześcijaństwem ma niewiele
wspólnego.