poprzednia strona okładka następna strona
- 13 -

mnich Miodek

Mnich Miodek i tajemnica tajemniczego masona


Jak wiadomo mnich Miodek jest i był już wcześniej słynny z tego i owego (nie wchodźmy w szczegóły, bo wiadomo ogółowi o co chodzi, zresztą znajdujemy się tu w wyborowym towarzystwie, które zna sprawę), ale nie wszyscy znają go od strony zapalonego numizmatyka i filatelisty, co choć z definicji różne, to jednak myliło się Miodkowi i dlatego uprawiał oba te sporty zamiennie, a tylko jego sekretarka potem porządkowała zebrane dane, przedmioty, punkty, a i chwasty się zdarzały - te wrzucała do ogródka i spalała, gdy strażnicy miejscy nie widzieli. Bo choć wszystko działo się na terernie opactwa, to strażnicy byli strasznie wścibcy i jeden drugiego podsadzał, żeby ów podsadzony mógł zajrzeć przez mul i skonstatować co się tam dzieje wewnątrz i czy to zgodne z prawem. Raz w ten sposób przyłapali pewnego biskupa na ścinaniu drzewa, innego zaś na paleniu trawy. Nie docierało oczywiście do tej bandy, że opactwo rządzi się swoimi prawami, a drzewa ma od samego papieża z innego kraju, więc co to kogo obchodzi. Tym bardziej, że dżdżownice się tym żywiły i roznosiły na zewnątrz, więc państwo tym bardziej powinno być zadowolone. A nie było. I to było chamstwo w państwie - nie da się ukryć. Miodek zresztą próbował z tym walczyć, ale co on mógł, skoro był tylko zwykłym mnichem pochłoniętym różnymi sprawami, wśród których pocieszne miejsce zajmowało właśnie hobby kolekcjonerskie. I tak dobrze, że nie zbierał mebli antycznych, bo nie dość że same w sobie są i wtedy też były one sporych rozmiarów, to jeszcze w tamtych czasach było ich dużo więcej, jako że przecież czasy antyczne były bliższe, a i zdarzenia też. Na przykład taka wojna trojańska, przygody Zbyszka z Bogdańca, bitwa w Kartaginie i inne (szczegółowy spis zdarzeń antycznych opublikowało niedawno takie jedno wydawnictwo, polecam). No i wszystko byłoby wporzo, gdyby nie to, że pewnego dnia zawitał do pobliskiej gospody taki rycerzyk niemały, z niedużym gieremkiem. Na pierwszy rzut oka widać było, że to masoneria, choć wtedy jeszcze - co trzeba przyznać - łatwo nie było takiego masona rozpoznać, bo nie było jeszcze mularzy. Kielnię wymyślił 30 lat później niejaki świety Pankracy, którego relikwie uległy trilokacji. Cyrkiel zaś już był, ale nie wyglądał takjak dziś, tylko był jakiś taki, jak by to powiedzieć... Mniejsza z tym. Sedno sprawy z tym, że rycerz przywiózł takie zwoje zaklajstrowane jakąś papką i nikt nie wiedział co w nich jest, a otworzyć się nie dało ze wzgłędu na wyżej wymieniony klajster, co to na nim była pieczęć niby króla, ale wszyscy wiedzieli, że podrobiona, bo król akurat gryzł ziemię od spodu, a noweggo jeszcze nie było, bo jeszcze był nienarodzony, a choć miał już narodzonego strarszego brata, to wiadomo, że starszy brat nie był najmłodszym spadkobiercą, a tu panowała taka zasada, że najmłodszy dziedziczy, bo taką zasadę ktoś wygrał z królem w karty, jak ten jeszcze żył. Swoją drogą ten kurdupel towarzyszący rycerzykowi to zostawił po sobie we wsi wynalazek - judasz jeremiasz. I już żaden szpicel nie musiał przez mul przeskakiwać, przez co odwlekło się Noblowanie. Wystarczyło bowiem w taki noktowizjer spojrzeć i wszystko było widać jak kaktus na dłoni. Ale to dygresja, bo chodzi o te zwoje, co jak mówił dyrektor mojego licum, mamy ich więcej niż małpy, więc powinniśmy nosić identyfikatory (a sam nie nosił i butów zmiennych też nie miał, choć jeden z jego zastępców chodził w kapciach, ale za to inny jego zastępca też nie nosił ani tego, ani tego, ale za to miał czarnego wąsa i był mylony z konserwatorem, bo skąd kto miał wiedzieć, że to wicedyrektor, skoro nie miał identyfikatora w idocznym miejscu?). No więc te zwoje były na tyle tajemnicze, że niektózy to już w ogóle zaczęli podejrzewać ni to mistyfikację, ni to prowokację, a po latach ktoś stwierzdił, że chodziło o odwrócenie uwagi. W tym czasie przejechał - o czym wiedział tylko jasiu siedzący w krzakach nieopodal rzeczki - bowiem peleton Wyścigu Pokoju z Polakiem Ludwikiem na czele i kimś jeszcze. No i jak by na to nie patrzeć, to właśnie ten rycerzyk przyniósł do wioski piłkę nożną, którą podobno wymyślili niewierni Chińczycy i grali z nią z Samarytanami z Południa, którzy jak przegrywali, to lepiej nie mówić co robili z Chińczykami. Na szczęście Chińczycy też mieli swoje metody, bo znali dalekowschodnie sztuki walki. Tajemnicze zwoje za to nie doczekały się wyjaśnienia nam tego czym były i co zawierały. Legenda głosi, że była w nich zapisana instrukcja obsługi masońskiego fartuszka, mnich Miodek jednak utrzymywał, powtarzał to często w kazaniach, że to bzdura, bo to nielogiczne i głupie, co może nie jest argumentem, ale taka jest prawda. Po latach historycy powołali specjalną komisję, która miała rozwikłać sprawę, niestety składała się w siedemdziesięciu procentach z członków Stowarzyszenia Ordynarnych, którzy jak wiadomo są jednocześnie po części masonami, a po części jeszcze gorzej. To szkoda gadać, co się tam działo, bo w sumie na jaw wyszły tylko różne kompromitujące rzeczy takie jak ta, że wszyscy szanowani obywatele, którym naród zaufał, piją wódkę u takiego jednego komunisty, co kiedyś wsławił się wtorkowymi konferencjami, w trakcie których jako rzecznik kłamał, oczerniał, przekręcał i bezczelnie szydził z narodu. Mnich Miodek jednak - co zauważają czasem niektórzy z greckiej szkoły historyków papirologicznych - w dniu swego wyjazdu ze wsi przekazał pewną małą kartkę wiejskiemu głupkowi, Jasiowi. Jaką treść zawierała kartka? Czy była pusta i tylko dla zmyłki? A może kryła rozwiązanie zagadki tajemniczej tajemnicy masona? Oto jest pytanie, na które szukamy niejednej odpowiedzi!


PS. kto wie czy na tajemniczym zwoju nie stało wykaligrafowane masońskie przysłowie "nadzieja matką głupich". Wiemy przecież, że nadzieja jest cnotą, a podejrzliwość niecnotą.

wykład Johna Brossmana z wplecionym wątkiem Koophella
na nasze przetłumaczył
Szaman z Plemienia






poprzednia strona okładka następna strona