|
październik 2000 | pismo alternatywne przy TAJNIAK.POLINOVA.PL | str. 17 |
OPOWIADANIA |
|
Cztery pory roku
Wiosna
Był pierwszy dzień wiosny. Powietrze już zupełnie inne. Wyszła na spacer. Do lasu. Całym ciałem wchłaniała wiosnę. W oddali zobaczyła go. Szedł w jej stronę. Pomachał jej. Uśmiechnęła się. W ręku trzymał coś zielonego, świecącego, włosy miał jeszcze mokre. Gdy podszedł bliżej, obróciła się wokół własnej osi i krzyknęła mu:
- Wszystkiego najlepszego z okazji Pierwszego Dnia Wiosny.
Chłopak chwycił ja w ramiona i zaczęli tańczyć. Świat wirował jej w głowie. Na chwilę zatrzymał ją, po to tylko, by założyć jej na szyję wisiorek z zielonym kamieniem, który trzymał w dłoni.
- Zobacz, jak piękny jest las, - szeptał - zielony. Czujesz ten zapach? Wiosna. Ona kocha. Ja ją ubóstwiam. Ją i ciebie.
Świat się kręcił i wirował. Śmiała się. Perły jej śmiechu wypełniały wiosenne powietrze. Świat wirował. Wirował w jej głowie. Straciła siły. Chwycił ją na ramiona i zaczął tak z nią iść lasem. Jak zielone były drzewa. Jak wspaniała była ta soczysta zieleń. I błękit nieba. I lazurowa tafla jeziora.
Położył ją na brzegu. Usiadł trzymając jej głowę na swoich kolanach. Bawiąc się jej włosami szeptał, że nic nie jest tak piękne, jak wiosna. Jak dziewczyna wiosną. Że on zawsze na nią czekał. Że teraz jest już nadzieja. Nadzieja, że ona go nigdy nie opuści. Że będą się razem kąpać w jeziorze. Że las będzie zawsze zielony, a woda lazurowa. Pociągnęła go:
- Chodź. Sprawdźmy jaka jest woda tej wiosny. Popłyńmy gdzieś tam. Daleko.
Zdjęła z niego i z siebie sweter i spodnie. Pociągnął ją do siebie.
- Nie - wykrzyknęła ze śmiechem - chodźmy pływać.
I weszła do wody. On trzymając się jej ręki, poszedł za nią. Teraz nie zaoponowała, gdy wziął ją w ramiona. Jego usta wspaniale smakowały. Zbyt wspaniale. Wyślizgnęła się mu.
- Ścigajmy się - krzyknęła i szybko od niego odpłynęła.
- Czekaj nie mamy czasu!
Nie słyszała. Popłynął za nią. I znów była w jego ramionach. Objęci tańczyli zanurzeni pośrodku jeziora. Wiał ciepły wiosenny wietrzyk. Nadchodził wieczór. Nad brzegiem zaczęły zapalać się światła ognisk. Jego ciało srebrzyście błyszczało w ich blasku.
- Czas się kończy.
- Kłamiesz - roześmiała się perliście - nigdy się nie skończy.
Kropelki wody na jej ciele w świetle księżyca wyglądały jak tysiące diamentów. Czuła się piękna. A przy nim w dodatku bezpieczna. Znów mu się wyślizgnęła. Zanurkowała. Popłynął za nią. Gdzieś tam, pod taflą wody, złapał ją i przyciągnął do siebie. Wynurzyli się w uścisku. Woda cicho szemrała wokół nich. Nagle zauważyła, że gdzieś zniknął jej wisiorek. Chłopak zanurkował, by go znaleźć Wynurzył się.
- Spróbuję jeszcze raz. Chyba go widziałem - znów zniknął pod wodą.
Czekała, a on nie wypływał. W niebo wystrzeliły fajerwerki. Ludzie witali pierwszy dzień lata. Żegnali ostatni dzień wiosny. Jej wiosny.
Lato
Zaczęło świtać. Płynęła do brzegu. Letnie poranki są chłodne. A teraz nikogo nie miała przy sobie. "Czas się kończy" mówił. Świnia! On o wszystkim wiedział. I pozwolił się jej zakochać.
Zanim dopłynęła do brzegu, był już dzień. Słońce silnie prażyło. Ale jej nie było ciepło. Gdy wychodziła na brzeg, jej wzrok spotkał się z jego wzrokiem. Był zupełnie inny od tamtego, który został w jeziorze. Jego silne ramiona wyciągnęły ją z wody i wciągnęły na jej mokre ciało lekką sukienkę, która natychmiast nasiąknęła wilgocią.
- Chodźmy stąd - nakazał.
Posłuszna dała się prowadzić. Chłopak prowadził ją w głąb lasu.
- Jesteś głodna - ocenił i zaprowadził ją w malinowy chruśniak.
"I stały się maliny narzędziem pieszczoty". W pewnym momencie odsunął się od niej. Chciał na nią popatrzeć. Adorować ją.
- Śpieszmy się . Nie mamy czasu. Lato jest krótkie - krzyknęła z rozpaczą.
Przygarnął ją do siebie. Spokojnym głosem uspakajał ją.
- Nie wiesz, że lato trwa wiecznie? - tłumaczył - Daj mu się najpierw upoić. Zapomnij o tym, co było. Zachłyśnij się latem.
Tak spokojnie mówił. Uwierzyła mu. Tamten, Chłopak Wiosny, był pełen niepokoju. Pewnie dlatego tak szybko się skończyło. Z tego emanował spokój. Spokój, który teraz był i jej udziałem.
Zaprowadził ją na polanę. Polanę pełną kwiatów. I trzmieli. I pszczół. I bąków. I motyli. I tylko oni dwoje. Usiadła na trawie. Zaczął splatać jej długie włosy w warkocze. Gdy skończył, położyła sobie jego głowę na kolanach i zaczęła bawić się jego włosami. Ścieżką obok nich przeszli harcerze. Zasnął. Splotła wianek. Potem drugi.
Przy pełni księżyca wzięli ślub, wymieniając obrączki z trawy. Znów była szczęśliwa. Sarny z daleka przyglądały się ich wyznaniom. Wyznaniom dwojga ludzi z twarzami wymazanymi sokiem z malin. Zasnęli wtuleni w siebie. Gdy rano się obudziła, on nadal był przy niej. Przez sen cicho mruczał do jej ucha. Przebudziwszy się patrzał urzeczony na nią rozczesującą warkocze. Wokół niej tańczyły kolorowe motyle. Uśmiechnęła się.
- Chodźmy stąd. Zaraz tu będzie pełno ludzi.
I szli trzymając się tak za ręce przez parny las. Promienie słońca prześwitujące przez koronę drzew, wyznaczały im szlak.
- Zaczynają się żniwa - powiedziała z przestrachem.
- Nie bój się. Lato nigdy się nie kończy. Ono trwa wiecznie. Zaufaj mi.
Zaufała. Chociaż czuła, ze on nie ma racji. Że zbliża się jesień. Ale już nie mówiła mu o tym. Ani o tym, że żniwa się skończyły. Po prostu szła z nim.
Zbliżała się noc. Ciepła noc kończąca lato. Znów była pełnia. Gdy tak szli, znaleźli stodołę pełną świeżego siana. Pachnącego latem. I snem. Przytuleni zasnęli.
Ktoś silnymi ruchami starał się ją obudzić. I to nie był on. Chłopaka Lata już przy niej nie było.
Jesień
- Myślałem, że już się nie obudzisz. Nie wiesz, że nie wolno spać na świeżym sianie?! To narkotyk. Można się nie obudzić.
Nie bardzo wiedziała, co się wokół niej dzieje. Była zbyt odurzona. Wiedziała jedynie, że nie ma przy niej Chłopaka Lata. A obiecywał. Kazał sobie zaufać. I ona durna mu zaufała. Dla niego i tych jego malin straciła głowę. Boże, jak ją głowa boli.
- Chodź z tego siana. Musisz pooddychać świeżym powietrzem.
Spojrzała na niego. Kim on był? Skąd się tu znalazł? Jak ją znalazł? Przyglądał się jej brązowymi oczyma. To dodawało jej sił. Ciepła. Wziął ją na ręce i wyniósł na zewnątrz. Liście na drzewach zmieniły kolor. Były żółte. I czerwone. I brązowe. Niektóre były jeszcze zielone. Albo dwubarwne. Uśmiechał się do niej.
- Już lepiej? - Tak, było lepiej. Ale po tym wszystkim nie chciała nic mówić. Dobrze, że on był obok. Chyba ją rozumiał.
- Masz, nałóż sweter. Dni są coraz chłodniejsze. Nie chcę, żebyś się przeziębiła.
Był taki opiekuńczy. Inny niż tamci dwaj. Nic od niej nie chciał. Tylko troszczył się o nią. Był przy niej. I jej było z nim dobrze. Może dlatego nic nie mówiła. Bała się, że i on ją zostawi. Odejdzie od niej. Spokojnie wyjmował resztki słomy i kwiatów z jej włosów i na nowo plótł z nich warkocz. Dwie sarenki przyglądały im się z daleka. Co chwilę migała obok nich ruda kita wiewiórki. Zające rozśmieszały ją ruszając szybko noskami. Znów się śmiała. Choć teraz jej śmiech nie był już perlisty. Był pusty. Ale on tego nie zauważył. Chyba. Zrobił jej koronę z liści. W jego brązowym golfie wyglądała prześlicznie. Któraś z wiewiórek rzuciła na jej kolana orzeszek.
- Jeszcze jesteś odurzona tym sianem. Chodźmy. Musisz chodzić. Wtedy szybciej ci przejdzie. Wiem, że chce ci się spać. Ale nie możesz. Nie pozwolę ci na to. Bo się nie obudzisz. A ja potrzebuję cię tej jesieni. Nie widzisz jaka ona jest wspaniała? Dlatego, że jesteśmy razem.
Posłusznie wstała. Więc to tak. Teraz jesień. Znów te przeklęte pory roku. On też odejdzie. Właśnie wtedy, gdy go pokocha. Jesień też się kiedyś skończy. Znów zostanie sama.
- Nie myśl tyle. Przytul się do mnie. Jesteśmy razem. Nie liczy się nic innego. Liczy się "dziś". Nie jest ci zimno?
Nie, nie było jej zimno. Zbierała w znaleziony gdzieś koszyk złote kurki i rude rydze. Bosymi stopami rozgarniała liście. Dopiero teraz zauważyła, że nie ma butów. Od wiosny. Zbierała kasztany. Robiła tak co roku. Nawyk z dzieciństwa. Chłopak obiecał jej, że zrobi z nich zabawki. Nie słuchała go. Wystarczyło jej, że był obok niej. Że ją obejmował. Że się troszczył. Starała się nie zauważać, że jest coraz mniej liści na drzewach. Że coraz częściej pada deszcz. Zresztą on zawsze podczas deszczu znajdował jakieś schronienie dla niej.
Którejś nocy spadł śnieg. I właśnie tej nocy zabrakło go przy niej. Pozostało jej jedynie wtulenie się w jego ciepły sweter. Ale to ramiona Chłopaka Jesieni zawsze ją grzały. Zwinęła się w kłębek i zasnęła.
Zima
- Obudź się. Nie możesz tu leżeć. Zamarzniesz.
A więc i teraz zjawił się ktoś. W sumie nie spodziewała się tego. Spokojnie pozwoliła wziąć się na ramiona i zanieść przez biały las do drewnianego domku. Po drodze myślała, że ten nowy chłopak jest tak samo opiekuńczy jak Chłopak Jesieni. Tyle, że nie jest tak gadatliwy. To dobrze.
Zrobił jej gorącą kąpiel. Jakie to wspaniałe uczucie, gdy ciepło rozchodzi się po całym ciele. Ubraną w białe dżinsy i golf posadził przed płonącym kominkiem. Łagodnymi ruchami rozczesywał i suszył jej włosy. Zawsze o tym marzyła. By siedzieć w ciepłym swetrze, z kubkiem gorącej czekolady w ręku, przy ukochanym mężczyźnie przed kominkiem. Spokojnie usnęła oparta o niego.
Rano obudził ją zapach świeżych bułeczek i kawy.
- Kocham cię za to - szepnęła mu do ucha.
Wieczorem znów siedzieli przed kominkiem.
- Ty też znikniesz? - spytała go.
- Tak. Jak minie zima. Ale jeżeli tylko zechcesz, wrócę.
- Chcę.
Zadomowiła się w drewnianym domku. Stał się jej domkiem. Codziennie wychodziła z Chłopakiem Zimy, by dokarmiać zwierzęta. Dokładała siana do sarnich karmników, dosypywała ziarna ptakom, wywieszała słoninę sikorkom. Bawiła się w śniegu z psem. Lepiła z chłopakiem bałwana. Rzucała się z nim śnieżkami. Kiedyś pojechali kuligiem. Takim prawdziwym, z końmi.
A co wieczór siadała z nim przed kominkiem z kubkiem gorącej czekolady w ręku. I co rano budził ją zapach bułek z masłem i świerzo-zaparzonej kawy. I jego pocałunek. I czuła żar od wygasającego kominka. Była szczęśliwa. Tak szczęśliwa, jak tylko może być kochana i kochająca kobieta. I nie myślała o tym, że czas upływa. Wiedziała to, ale nie myślała o tym. Żyła dniem.
Najbardziej cieszyły ją dni, kiedy padał śnieg. Bo wtedy jej chłopak był jeszcze czulszy. Jeszcze bardziej opiekuńczy. Ogień w kominku żwawiej się palił, a bułeczki były bardziej chrupiące.
Każdy dzień uczył ją czegoś nowego. Bo przecież nigdy wcześniej nie mieszkała w leśniczówce. Było wspaniale. A jeszcze wspanialsza była świadomość, że mimo iż te chwile odejdą, to po jakimś czasie wrócą.
I nie zdziwiła się, gdy pewnego ranka nie obudził ją zapach kawy i bułek, a w kominku nie było śladu ognia. Wiedziała - zaczęła się wiosna. Wyszła do lasu, by się o tym przekonać. Powietrze było już zupełnie inne. Całą sobą wdychała je. Na drzewach pojawiały się pąki. W oddali zobaczyła go. Chłopaka Wiosny. Szedł w jej stronę. W ręku trzymał zielony wisiorek. Na włosach błyszczały krople wody. Zawahała się, czy znów chce to zaczynać. Ale, czy istniał inne sposób spotkania Chłopaka Zimy? I znów okręciła się wokół siebie i zawołała:
- Wszystkiego najlepszego z okazji Pierwszego Dnia Wiosny.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła z nim tańczyć.
Aga B.
|
|
|
|