Strona naszego Pisma
sierpień 2000
pismo alternatywne przy TAJNIAK.POLINOVA.PL
str 9

Osobliwe zdarzenia Teofila M.
część druga
poprzednia strona spis treści

Sprawa nie była prosta, a przynajmniej nie wyglądała na taką. Teofil właściwie był cały goły, a Indianie przecież byli słynni z braku litości. Cóż może przyjść do głowy bezlitosnemu Indiańcowi widzącemu gołego Teofila, jeśli nie... Ech, lepiej o tym nie myśleć! Problem jednak polegał na tym, że czerwonoskórzy skradali się niezauważeni. Przez nikogo, więc oczywiście przez zainteresowanego sprawą, ale zajętego tonięciem w górze tekstyliów, Teofila tym bardziej.
Wtedy spadł deszcz. Ten wybryk natury, jako że w tych okolicach opady nie były na porządku dziennym, uratował Teofilowi życie. Indianie rozpłynęli się gdzieś w opłotkach, zagęścili pobliskie bagna i wykonali jeszcze kupę innych czynności nie mających związku ze sprawą. Stało się tak dlatego, że deszcz miał w sobie kilka pierwiastków radioaktywnych, od których natychmiast się głupieje. Potem tłumaczyli się wodzowi plemienia, ale ten zrozumienia raczej nie wykazał. Nie wiedział co to są opady radioaktywne, miał więc ich wszystkich za tchórzy i krętaczy. Co z tego, że do tej pory jego wojownicy nigdy nie splamili swego honoru ucieczką albo jakimś innym niegodnym zachowaniem. Liczyło się tylko to, że ich tłumaczenia kupy się nie trzymały i w ogóle wyglądały na wyssane z palca.
Teofil nic o tym nie wiedział. A nawet jeśli miałby o wydarzeniach jakieś nikłe tylko pojęcie, na pewno nie stanąłby w obronie pogrążonych w rozpaczy Indian. Był przecież wredny i cieszył się z cudzego nieszczęścia, kiedy tylko mógł.
A tymczasem ten dzień nastąpił. Teofil już zwątpił, że go doczeka, a tu nagle szast prast i gacie się znalazły. Takie, jakich szukał, brązowe w żółte prążki.
- No i cóż, Teofilu - rozległ się głos niski, wręcz buczący, a jednak na tyle wyraźny, by Teofil wziął go całkiem serio. - Jeszcze kilka tygodni, a rozpuścisz się chyba i ty...
Z niesmakiem rozejrzał się, ale nikogo nie zauważył. W jego uszach dudniły tylko resztki wibracji wytworzonych drżeniem strun głosowych niewiadomego pochodzenia. Drżała i zasłona zawieszona przy oskrzonych drzwiach prowadzących na balkon, spod której wystawały zielone półbuty.

c.d.n.
Leon
poprzednia strona spis treści