poprzednia strona spis treści następna strona

literatura

Przeczytałem harlequina ("Ta jedyna" - Nancy Holder)

4

"Oferta ZREMB-u - zawsze na czasie" czyli łelkom bek.

Zatrzymaliśmy się przez hiszpańskim gargamelem z witrażami. Jack kusi panienki, żeby zostały na obiedzie, one się certolą, Jack kusi potrawą.
Nie, nie był to owies. Nie były to też wiewiórki, ale byliście blisko. Otóż Jack kusi swą romantyczną i eteryczną Wenus o sutkach wielkości pączków... stekiem i żeberkami. Gites. Gdybym ja kusił swoją ślubną takim zestawem, to bym dzisiaj, kurka wodna, owsa na kobiety nie potrzebował, bo same leciałyby na przystojnego kawalera. I podbite oko wcale by im nie przeszkadzało.
No, ale to Harlequin - tu jest nastrój, tu jest romantyzm, tu jest stek, tu są żeberka.
Do rzeczy, do rzeczy.
Jack kusi, a żeby Claire nie dała znowu w długą - trzyma ją za włosy tak mocno, że aż cebulki trzeszczą.
"Claire czuła ruchy palców, bawiących się jej lokami. Zaczęła ja swędzić skóra głowy, fala ciepła napłynęła do twarzy. By przeciwdziałać emocjom, jakie w niej wyzwolił, zaczęła się bawić wodzami."
Wodzami?? No tak, USA, pewnie gdzieś w okolicy jest rezerwat, przyjechali Apacze złożyć plon w gospodarza dom. Ilu tych wodzów było - nie podano, ale to nieważne, bo Jack zazdrosny się zrobił - zaczęło go trochę telepać:
"Jego uścisk był jak żelazo, rozpalone oczy mogłyby roztopić stal. Serce waliło. Ujrzała też mięsień drgający na jego policzku".
I wiecie, ja faceta rozumiem. Tracisz czas na taką, forsą imponujesz, inwestujesz w nią dwa konie, kilo owsa, gimnastykujesz się, Wygibasy odstawiasz, a ta cholera za Indiańcami się rozgląda.
Widząc, że Jack zaraz zacznie pożerać wiewiórki i batożyć służbę, Claire dochodzi do wniosku, że z furiatem trzeba ostrożnie i zgadza się zostać na obiedzie. Czy zaproszono wodzów, nie wiem, ale chyba nie, bo przecież jaśniepaństwo z hołotą się nie zadają. Howgh, czerwony bracie, tu jest twoja woda ognista, paciorki, trzy koce, katarynka i dzwoneczek też są twoje, a teraz spadówa, bo psami poszczuję.
Jack, wprowadza Claire do dom (Amy flitruje z podstajennym) i oprowadza po swych włościach. Patrz, mówi, to moje, moje własne, i to nie jest moje ostatnie słowo. To jest dom na miarę moich możliwości, który odpowiada żywotnym interesom. Normalnie, duma rodowa i klubowa uszami mu się wylewa: To pałac, to zalon. Wszyscy mają pałac - Jack też ma pałac. Wszyscy mają zalon - Jack też ma zalon. To kosztuje, Herr von Borovietzky, ale nie szkodzi. Niech kosztuje. Mhmmm... Claire też ma wrażenie, że gdzieś już ten film widziała.

Kobieta, jak to kobieta... Niby marzy o romantycznych kochankach na balkonie, ale... w gruncie rzeczy kobiety dzielą się na takie, które lecą na kasę, takie, które lecą na urodę i kasę oraz takie, które lecą na kasę i inteligencję. Claire jest kobietą. Właściciel gargamela z geranium i koni w ilości hurtowej zaczyna jej nawet przypadać do gustu
"Złotawe plamki źrenic tańczyły niczym pyłki kurzu w świetle słonecznym. Ponad nimi witrażowy świetlik rzucał na jego twarz różowe i zielone refleksy. Był taki podniecająco piękny..."
O cie, Florek... Facet migocze kolorkami a'la Soutine, oko mu lata, tiku nerwowego na policzku dostał, a tej się wydaje piękny... To po diabła ja się tak często golę? Nieważne... Claire się podnieca, Jack się podnieca, dzieje się - dzieci, idźcie pooglądać dobranockę.
"Nieskrywana rozkosz kazała jej otworzyć usta. Kiedy wsunął do nich język, plecy przeszył dreszcz ekscytacji."
Jak widzicie, anatomia dostała wychodne, a my musimy zrewidować opinię na temat Jacka. Może on nie jest reliktem kultury jaskiniowej? Wygląda na to, że jest po prostu żabą zaklętą w pół małpę-pół dżinsy. Żeby językiem aż do pleców sięgnąć, ja cię kręcę... Ale potem jest jeszcze ostrzej:
"Pomyślała rozmarzona, że smakuje jak cukier. Z prawie niekontrolowaną pasją wynajdywał najbardziej zmysłowe i delikatne zakamarki."
A ty? Czy masz zęby zdrowe na siódemkę?

Na obrazku widzimy lochę... Jack jest wieloczynnościowy: pije, nosi na ręku, nie zna się na koniach, w wolnych chwilach dorabia jako bormaszyna. Z braku słodkiej bormaszyny można ewentualnie użyć miksera kuchennego po koglu-moglu. Też słodkie i też do zakamarków dotrze.
Ale my tu o stomatologii, a oni tam już są na kozetce, góra, dół, góra, dół, szybkie oddechy, burza namiętności, piżmo wali w nozdrza, wreszcie Jack zakłada Claire nelsona i kładzie ją na łopatki.
"Jack przycisnął pierś do jej piersi. Kiedy kładł się na niej, poczuła fałdy i guziki jego koszuli. Rozbudzone piersi Claire były tak widoczne, jak gdyby była naga."
Zaraz... On na niej leży, pierś przyciska, chłop przecież szeroki... a jej piersi były widoczne? To gdzie one były? Pod nim nie, bo nie byłyby widoczne... No, mówiłem, że Wenus z Willendorfu? Mówiłem? Dobra, nie będę się napawał własną przenikliwością: napięcie rośnie, temperatura też, Claire się chyba ciutkę podnieciła:
"Błyszczące krople potu skupiały się nad jej brwiami i oblewały całe ciało 'Szybko' - błagała w myślach - 'ostudź mnie, zaspokój'."
- Panie Youngblood, lubi pan ciepłą wódkę i spocone kobiety?
OK. Ma pan urlop w styczniu.
Jack gorączkowo myśli, jak tu wybrnąć z głupiej sytuacji: stek i żeberka stygną, Claire wprost przeciwnie. Nie dość, że spocony kaszalot w łożu, to jeszcze niestrawność grozi (jadłem kiedyś zimne żeberka. Fuj!). Każdy normalny facet zacząłby rzucać teksty: Kochanie, co ty sobie o mnie pomyślisz, ja nie chcę cię mieć pierwszy na sumieniu, chcesz nietkniętą być - powiada - idź. Zbyt cię szanuję... no, takie dyżurne andruty. Ale Jack jest szczery chłopak, prawda jest jego orężem, więc rzuca konkretne pytanie:
"- Brałaś pigułkę?"
Trach! Atmosfera erotyzmu i rozpasania wybiegła szlochając, a Claire... się cieszy. Nie wzięła, ale się cieszy. Jack się zrywa, dopinając gacie, a ta się cieszy... zrozum tu kobiety. Jack pyta, czy Claire chciałaby dzidziusia, Claire odpowiada, że nie, dziękuję, żeberka i stek wystarczą, a dzidziusia to może na deser, po czym tanecznym krokiem, z szelestem spódnic wkraczają do jadalni.
Obiad, jak obiad. Jack, Claire i Amy, baronowa Schlochem, cro- -magnońska siostra Jacka z mężem i córeczką oraz jakieś dziwne małżeństwo naukowców. Ona słodka idiotka, on - wszystko wie o Anglii, bo był tam pięć razy. Super. Moja ślubna była cztery razy. Jeszcze raz i ona też posiądzie pełnię wiedzy. Ale wróćmy do stołu: uczone małżeństwo wykazuje niezdrowe zainteresowanie szesnastoletnią Amy. A to zagada, a to uśmieszek pośle... Amy nie pozostaje dłużna i wkrótce cała trójka bawi się w grę towarzyską: "Co pani jest? Krawcowa". Aha, bo nie wspomniałem, że Amy szyje stroje dla teatrzyku elżbietańskiego, w tym kubraczki dla krasnoluda z batem
A Jack i Claire dyszą w duszy i się zmagają z moralnością. Tymczasem siostrzenica Jacka wali w pieluchę i trzeba ją przewinąć. Przy okazji przewijania przekonujemy się, że jestem niezły w klocki literackie i skojarzenia ze Stephenem Kingiem miałem jak najbardziej słuszne: na suficie pokoju dziecinnego widzimy clowna i balony. I już wiemy - mała długo nie pociągnie. Ciekawe tylko, czy Pennywise zdąży z konsumpcją przed końcem książki?

I nastał dzień kolejny...

"- Festyn, stryju?
- Na twoją cześć, Feyd! - zawołał z góry baron"
Ooops... znowu mi się książki pozajączkowały. Ale nie całkiem, bo festyn jest. Upał wali z góry taki, że się piżmo w powietrzu ścina w pajęczyny, trupa elżbietańska w pełnej krasie, tancerze tańczą, żonglerzy żonglują, Amy sprzedaje pachnące poduszki ćpunom... Serio - jedną kupiła panienka z wytatuowanym na czole krzyżem. Kurduplowaty Lord strzela z bata, a Claire... sprawdźcie czy dzieci nie podglądają... Nie? No to usiądźcie wygodnie i zapnijcie pasy: Claire odstawia numer perwersyjny, czyli "Pamiętniki Fanny Hill, rozdział IV: Lody".
Ale zacznijmy od początku. Claire ubrana jest jak przeciętna wieśniaczka czasów z Elżbiety I:
"Przewiewna brązowo-niebiesko-biała spódnica Claire unosiła się prawie do kolan pod pomarańczowym fartuchem. Falbaniasta bluzka przylegała do spoconego ciała. Pod rzemykami skórzanej kamizelki znajdowały się kostki lodu. Siostry miały na sobie słomkowe kapelusze wielkości koła od wozu przybrane kwiatami i udrapowane kwadratami białej materii, która opadając na plecy, ochraniała kark i ramiona."
Czyli taka bardziej luźna wersja Legii Cudzoziemskiej na przepustce. No... może skrzyżowane z kimś w stylu queer, ale to przecież eklektyczne Stany Zjednoczone. Ważne, że w tym stroju:
"Claire rozcierała ukradkiem kostkę lodu między piersiami."
Zadumałem się... festyn, ludzi kupa, Claire ma piersi, że daj panie Boże zdrowie (jeśli sutki wielkości pączków, to jaka musiała być reszta?)... I jak zresztą można takie rzeczy robić ukradkiem? Dekolt na wierzchu, powiedzmy, że widzowie nawet tej kostki lodu nie zauważają... Ale przecież to, że się Claire czochra po biuście widzą wszyscy. Gdzie tu ukradek?
Ale nie zastanawiajmy się, bo i tak tego zdrowym umysłem nie obejmiemy. Zwłaszcza, że nadchodzi Jack, więc szczękę trzeba zbierać z podłogi. Boszzzzz... w co ten wsiur się ubrał? Te ciuchy to po młodszym bracie czy jeszcze od czasów komunii?:
"Wyglądał imponująco, zupełnie nie jak właściciel rancha. Pierś opinała błękitna koszulka do gry w rugby. Białe drelichowe spodnie obciskały uda. Na gołych stopach miał trampki."
Koszulka za ciasna, gacie za ciasne i za krótkie. Słucham? Skąd wiem, że za krótkie? No, jeśli nosi trampki a mimo to widać, że jest bez skarpet, to owe drelichowe galoty muszą mu się kończyć w połowie łydki, nie? Swoją drogą, łazić w drelichach w taki upał... Odważny facet.
Stoi więc sobie nasza parka: osił a'la lata 70. i obsceniczna domina (ta skórzana kamizela) z lodem w międzybiuściu i gadają. O wspomnianej już cioci, która obie siostrzyczki wychowywała. Postać ciotki od razu budzi naszą sympatię: bezdzietna staruszka, dowcipna, troskliwa. A to żarcik rzuci, a to Czarnym Ludem postraszy, a to od dietę dla dziewczynek zadba, żeby szczupłe były. A że dyscypliny ciut wymaga... ba! przedwojenny solidny chów. Dziś już takich ciotek nie robią, dziś, panie, to takie ciotki na piwo chodzą z siostrzenicami, na jakichś czipendejlów, bekają przy stole. Wstyd, moja złociutka.
Amy mdleje z upału i wzruszeń wywołanych wspomnieniami, zamieszanie się robi. Claire korzysta z okazji i mówi Jackowi, żeby poszedł się przebrać i kaszany przy ludziach nie robił, że wygląda jak Miecek Haliniok albo nawet młodszy Stramka i w ogóle wstyd się z nim pokazać. Jack usiłuje tłumaczyć, że lepsze ciuchy w praniu, bo mamusia jajek na miękko jeść nie nauczyła, a on do wideł bardziej przywykły, ale wytłumacz to takiej. Nie i nie, i spadaj wsioku, żeś się odpitolił jak szczur na otwarcie kanału...
Nic więc dziwnego, że Jack się w końcu wkurza i obrażony odchodzi. Cierpi. Bardzo cierpi. Pewnie zanim wróci do domu ucierpią także wiewiórki, sarny, stuletni dąb i listonosz Józef na zdezelowanym rowerze, ale tak to już w życiu bywa. Zraniony mężczyzna musi odreagować, a Bóg i tak rozpozna swoich. Claire też cierpi. Bo, wiecie, ona by i może chciała, ale primo - musi się siostrą opiekować, secundo - starczy, że odstawia nieprzyzwoite numery ze skórą i lodami. Zadawanie się z gościem w kusym marynarskim ubranku i bez skarpet jest już ponad jej siły. Miejmy-ż trochę szacunku do samych siebie. No i co by powiedzieli sąsiedzi? Ciotunia? Domowi?

Zostawmy naszych kochanków romantycznych, zróbmy sobie kawę, wsadźmy łeb pod kran z zimną wodą. Najlepsze - jeszcze przed nami. Prawdziwe niedźwiedzie mięso. Ale to w następnym odcinku.

AJK



poprzednia strona spis treści następna strona