Felerna przypowieść
O pogodzie
Pogoda była bardzo ładna, jesienna. Deszczyk siąpił,
aż chciało się oddychać głęboko. Widać klimat (w sensie
sytuacyjnym, a nie meteorologicznym, choć oba w tym
przypadku mają związek z pogodą) uderzył mi zbytnio
do głowy, bo włączyłem sobie radio, którego od dawna
nie słucham. To dlatego, że muli mnie treść, a zatruwa
dżingiel. Ale nieważne. Chcę powiedzieć, że ledwo
włączyłem, od razu trafiłem na jakże fajną audycje
o problemie, wobec którego część słuchaczy jest
na tak, a część na nie, że użyję paskudnej polsatowej
frazeologii. I tak sobie słucham, jak ludzie wydzwaniają
i pieklą się, mądrzą, przezywają od takich i
owakich, aż w końcu słyszę głos jednego pana, który
mówi tak: "Państwo się kłócą czy za być, czy nawet
przeciw, ale nic nie mówią o sednie sprawy, którego
postawa ma dotyczyć". Niestety, nie pomogło. Pan prowadzący
stwierdził, że lepiej o sednie nie mówić.
Nie pomogło. Było dalej jak było. Nic się nie zmieniło, a trzeba przecież zdać sobie sprawę z tego, że wobec tej uwagi trwanie w miejscu jest regresem.
Nie jest dobrze. Mam wrażenie, że nie tylko media nam się cofają. Degrengolada dotyka wielu płaszczyzn, a nie ma żadnego autorytetu, który by powiedział co jest, a palcem pokazał na to czego nie ma. Tam, gdzie szukam autorytetów, ludzie są skłóceni i niezdecydowani. Tam, gdzie szukałem wcześniej, nawet zdawało mi się, że jakiegoś znalazłem jednak z biegiem czasu okazało się, że żadne z nich autorytety. A może jednak... W końcu nikt nie jest doskonały. Odnaleźć mądrość w człowieku słabym, kiepskim i zagubionym, to jednak wielka sztuka. Powiedziałbym jednak inaczej - dostrzegać mądrość wśród zalewu głupoty, podobnie jak widzieć piękno pomimo brzydoty, prawdę wbrew kłamstwu, szczęście w nieszczęściu to wielki dar. Nie sztuka.
Mówić pomimo paraliżującej niemocy. Śpiewać bez
głosu i słuchu. Tańczyć w zesztywnieniu. Być
człowiekiem mimo zwierzęcości. Radować się nawet wtedy,
gdy nie ma ku temu doraźnych powodów.
Wyżej wymieniona degrengolada dopadła i mnie. A
konkretnie padła mi na
mózg, choć może sobie pochlebiam tak łatwo stawiając
diagnozę i epicentrum dolegliwości wskazując. Jeżeli
przypadkiem (przypadki nie są tym, za co je bierzemy)
znajdze ktoś perełkę w moich słowach, niech nie myśli,
że sam ją wymyśliłem. Przecież gdybyśmy mieli tylko
polegać na swoim intelekcie, refleksie, celności,
jakimkolwiek talencie nawet, daleko byśmy nie zaszli.
Pozwolę sobie zacytować tu słowa pana Kazika, który,
choć nie wiem co dokładnie miał na myśli, bo on trochę
kręcił, trafił w sedno nawiązując do Tradycji tymi
słowami: "to o czym mówię, nie moim jest wymysłem".
Skoro już mowa o Tradycji, może warto przypomnieć
i to, że jest coś więcej - czego zmierzyć, zważyć
i jakkolwiek zbadać się nie da. Otóż jest kultura.
Są wartości. Nie bez powodu człowiek podkreśla ten
dystans, który dzieli go od innych małp, a który wynika
z istnienia pierwiastka duchowego. Przy czym nie chodzi
o płytki dylemat w stylu "czy zwierzęta też mają duszę",
lecz o zwrócenie uwagi na to, że to właśnie człowiek,
jako chyba jedyne stworzenie na ziemi, porusza się
w świecie metafizyki. Uczucia, idee, marzenia, cele,
relacje, wartości, sztuka - te i inne niezmierzalne
byty, których człowiek dotyka, są z czysto materialistycznego
punktu widzenia zupełnie niezrozumiałe, nieistotne.
Dlatego dla niektórych nieistniejące. Czy jednak,
jeśli istniałyby tylko rzeczy, możnaby je nazwać,
żeby zaraz potem mówić o ich istnieniu lub nieistnieniu?
Ostatecznie istniałaby tylko jakaś niesprecyzowana
substancja, bo przecież to z niej składają się atomy,
które budują cząsteczki, składające się na materiały,
z których z kolei zbudowane są rzeczy. A możemy o
tym mówić tylko dlatego, że są ku temu warunki
i zdolności, których nawet nie sposób wymienić.
Możemy mówić o rzeczach tylko dlatego, że posiadają
one jakieś cechy, spełniają pewne funkcje. Rzecz pozbawiona
swoich cech traci także swoją nazwę. Staje się tylko
zbiorem części składowych, które też, jeśli nie są
nazwane, są tylko porcją substancji. Konsekwencją
jest absurd.
Pogoda jest ładna. Głowa trochę boli. Telewizja pokazuje mecz. Panowie grają w koszykówkę. Ileż w tych czterech prostych faktach jest metafizyki!
Ile nieudolności w moim pisaniu.
Swoją drogą, jak to jest, że człowiek instynktownie
wyczuwa obecność innych poziomów rzeczywistości, niż
ten, w którym zanurzone jest jego ciało, i bezbłędnie
się w nich porusza, że właściwie przede wszystkim
na tych innych poziomach istnieje jego człowieczeństwo,
a jednocześnie z takim zapałem istnieniu tych wymiarów
zaprzecza. Żeby były niedostrzegalne, zasłania oczy,
zatyka uszy, ucieka przed samym sobą.
Naczelny ilustracja: Tichy
|