Ekopatia in Europa
Coś na rozgrzewkę
Tak się nie zaczyna serii felietonów, ale i nie
używa się w felietonie słowa felieton, więc
może usprawiedliwiam się przez podwójną gafę. Jedna
przyćmi drugą i może skandalu nie będzie. Zresztą
wcale nie jest pewne, że będzie ciąg dalszy moich
wynurzeń. Historia uczy przecież, że ci, którzy zaczynają
od "dzień dobry w moim felietonie, na początek się
przedstawie", na tym poprzestają i naczelny jest
w kropce. Tak więc dzień dobry, witam w moim felietonie.
Na początek się przedstawę. Naczelny mówił (nie powinno
się wspominać także o naczelnym, ani w ogóle
o redakcji jako takiej), żebym nie używał swojego
imienia i nazwiska, a już przynajmniej nie prawdziwego
(nie z przymiotnikami piszemy łącznie, ale mam to
gdzieś), bo to przecież Tajniak, a nie Wyborcza. A w Tajniaku,
jak wiadomo, nie wiadomo kto pisze i co. No to jak
nie wiadomo, to nie wiadomo. Nazywam się więc S. K.
i noszę pseudonim Ekopata. Nie wiem czemu, ale tak
się przyjęło. W liceum mówili na mnie Egon, ale to
inna historia. Jak bym się podpisał Egon, to
koledzy mogliby się zorientować, prawda? I by się
rozeszło, że Egon pisze dla Tajniaka, a wiadomo właściwie
co to ten Tajniak? Też nie do końca. A może to jacy
wolnomyśliciele czy kto gorszy? Dajmy więc spokój.
Ja tam nie wiem i nie chce wiedzieć czym się Tajniak
zajmuje i jakie promuje treści. Ważne, że wiem, co
sam chce powiedzieć, a mianowicie powiedzieć chcę,
że jak następuje. Poniżej oczywiście.
Otóż naczelny chciał, żebym wypowiedział się w sprawie rzeczywistości (on tak chyba każdego męczy). Więc niech będzie. Rzeczywiście wydaje mi się, że to, co mnie otacza, to właśnie rzeczywistość. Ttrudno nawet powiedzieć czy realna, czy nie, ale rzeczywistość. To właściwie nie jest ważne aż tak, czy ona jest realna, czy zmyślona, bo - jak by na to nie patrzeć - jest ona tylko artefaktem. Jeśli oczywiście tło można tak nazwać. Najważniejszy jest podmiot, czyli osoba, a scena, na której rozgrywa się dramat, jest najmniej ważna. Co oczywiście nie znaczy, że nie jest wcale ważna, w końcu przecież wyznacza ona jakieś granice, zasady, tym samym stwarza też takie, a nie inne, możliwości. Swoją drogą, jeśli rzeczywistość nie byłaby jakoś uformowana, to czy stwarzałaby w ogóle jakiekolwiek pole do działania? Trudno powiedzieć. Można oczywiście coś założyć, a potem kurczowo się tego trzymać, jak to robią różni ideologowie czy po prostu idealiści. Ale wcale nie trzeba. Spójrzmy przecież na rzeczywistość realnie. Jaka rzeczywistość jest, każdy widzi. Jak komuś świta, że coś z nią nie tak, bo na przykład może się mu to śnić, to zawsze może się uszczypnąć. A jak to nie pomoże, to stuknąć czymś twardym. Tak, żeby poczuć.
Spójrzmy na rzeczywistość realnie. No bo można
oczywiście zakładać to albo owo, ale w gruncie rzeczy,
czymkolwiek by nie było tło, w którym się poruszamy,
tu i teraz odczuwamy je właśnie tak - realnie. Tym
bardziej, że przecież z doświadczenia wiemy,
że nawet sprawy umowne potrafią być jak najbardziej
realne. Weźmy choćby jakąś grę, takie szachy na przykład.
Czy szachy nie są realne? Umowne, bo umowne, ale jak
najbardziej realne. A zasady ruchu drogowego? A pierwsza
z brzegu fabryka maszyn takich czy siakich? Obawiam
się, że jeśli ktoś bardzo by chciał zabłysnąć i sceptycznie
czegokolwiek się tu doczepić, to chyba najbardziej
ta fabryka się prosi. Choć to też zależy od rodzaju
idealizmu, nie każdy jest przecież pantareistą. Chodzą
po świecie, zupełnie realnie, i reiści.
Czym różni się reista od pantareisty, to chyba
wielu wie, ale w skrócie powiem (żeby nie napisać
'napiszę') tak: reista zakłada, że są tylko
rzeczy, nie ma zaś relacji między nimi, pantareista
natomiast zupełnie odwrotnie - zakłada, że
tak naprawdę istnieją tylko i wyłącznie owe relacje.
Przykłady? Proszę bardzo, pierwsze z brzegu: Heraklit
z Efezu, Kotarbiński ze Lwowa. Oczywiście nie powinienem
wspominać o tym, że o panu Kotarbińskim napisała już
(jak mniemam parę stron wcześniej) Certhia, ale przecież
nie będę udawał, że o tym nie wiem. Więc ja wypowiem
się po krótce o panu Heraklicie. Był on, zupełnie
nieświadomie, presokratykiem, co oznacza chyba, że
był z niego prawdziwy filozof. Nie to co potem. Bo
potem to oni (ci niby filozofowie) już nie zajmowali
się tym, czym każe się filozofia zajmować, czyli szukaniem
arche. Pierwsi już sofiści dali sobie spokój
ze sprawami pierwszej, a zarazem ostatecznej przyczyny
wszystkiego, a zajęli się praktyczną stroną życia.
Potem było już tylko gorzej. I nawet jeśli jeszcze
jakiś 'filozof' wracał niby do tematu arche,
to cóż był taki powrót warty? Tyle chyba co próby
wskrzeszenia upadłego Cesarstwa Rzymskiego. Czyli
nic. Bo, jak rzekł ów Heraklit, dwa razy do tej samej
rzeki się nie wchodzi. Nawet jak się bardzo chce.
Mogli się więc wysilać, mogli sobie chcieć, a ich
filozofie możemy sobie o kant grzywki łysego rozbić.
No więc nie wchodzi się do tej samej rzeki dwa
razy - rzekł ów Heraklit i właśnie z tego zasłynął,
ale warto wiedzieć, że to właśnie on miał taki pogląd,
tak sobie wykoncypował, że owym arche, co go
z kumplami-Grekami tak intrygowało, czyli pierwszym
powodem, czyli Absolutem, jest po prostu ogień. Bo
świat bierze się z ognia, z niego zaś tworzy się woda,
z niej, ziemia, a z niej z kolei znowu ogień.
Przemiana, przemiana i jeszcze raz przemiana - ona
rządzi światem. Inni towarzysze Heraklita oczywiście
mieli swoje zdanie, jeśli idzie o arche.
Tales stawiał na wodę, Anaksymander na bezkres, Anaksymenes
na powietrze... Ale nie to jest ważne. Ważne, że wymyślił
sobie ten nasz Heraklit, że rzeczy nie istnieją i
kropka. Jeśli coś nazywamy rzeczami, to są to właściwie
tylko aktualne stadia przemiany czegoś w coś innego.
Czyli nic konkretnego, nic stałego, nic o czym warto
by mówić, nic, co rzeczywiście istnieje. Co z tego
- zdawał się Heraklit twierdzić - że widzisz spodnie,
skoro zaraz je potniemy nożyczkami na małe kawałeczki,
no i co, że widzisz kawę, skoro zaraz ją rozlejemy
i będzie kałuża, i co tam z tego, że widzisz dom,
skoro zaraz rozbierzemy go na cegły. Bo tak naprawdę
to istnieją tylko stosunki, zależności, reguły...
No i ruch (Panta rei i basta!). No i ten ogień - arche
- który jest ruchem i to jakim! Trudno powiedzieć
czy są w stanie przyjąć ten model rzeczywistości zwolennicy
innych idealistycznych modeli, ale przyznać trzeba,
że w gruncie rzeczy nie jest on ani lepszy, ani gorszy
od przeciwnego mu reizmu wspomnianego pana Kotarbińskiego
ze Lwowa. Po prostu - model, jak model. Coś pozwala
uwypuklić, coś innego podkreślić, a jeszcze coś po
prostu pominąć, bo akurat w tych konkretnych rozważaniach
jest nieważne. To jak z zasadami dynamiki Newtona.
Też należy je traktować z pewnym przymrużeniem oka,
choć przy pewnych, jakże praktycznych czasem, założeniach
całkiem dobrze się sprawdzają i w granicach rozsądku
można sobie z nich korzystać do woli.
Tak więc, jak myślę, trochę ruchu na rozgrzewkę
chyba nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie, całkiem
może pomóc, pamiętajmy jednak, że są też i takie dziedziny
życia, gdy trzeba w bezruchu zastygnąć, że tak banalnie
podsumuję ten, nie bójmy się tego słowa, artykuł.
Bo czy felieton może dotyczyć czegoś tak ponadczasowego,
jak filozofia? Ale, byłbym zapomniał! Otóż, jeśli
idzie o tę rzeczywistość, o której mi kazał naczelny
Tajniaka napisać po krótce, aczkolwiek niekoniecznie
obiektywnie, to, jako się rzekło: praktycznie rzecz
biorąc, rzeczywistość jaka jest, każdy widzi.
Ekopata
|