literatura
Przeczytałem harlequina ("Ta jedyna" - Nancy Holder)
3
To znowu ja - Wasz The Prawator Literacki.
Na czym skończyliśmy? Na "niezupełnym dziewictwie" Claire? OK.
Mam nadzieję, że jakoś to sobie wytłumaczyliście, bo ja się nie podejmuję. Jesiotr drugiej świeżości, niezupełna dziewica... Jedziemy dalej, bo sporo stron przed nami.
Wstał dzień. Ogary poszły las, panie na lewo, panowie na prawo, panowie kółeczko, panie koszyczek, która więcej malin zbierze... przepraszam, to nie ta książka.
Obóz cyrkowo-elżbietański wziął się dziarsko do roboty, stawiano dekoracje, stragany, wbijano gwoździe, piły rżnęły. Lord Petit CośTam w filcowym kapeluszu (zapamiętajcie: filcowym) dyryguje ruchem ulicznym wśród tancerzy, a my jesteśmy "amerykanskij entomołog".
Znaczy, u nas jest' dieża wu.
Na koniku wronym jedzie panicz młody.
Tajesss. Jack dojechał rano do domu, nie skumał chyba ostatecznie, co to było to coś, które mu Claire zrobiła w buzię i zawrócił, żeby zapytać. Ale po drodze zdążył wziąć na sznurek dwie klacze. Dla Claire i Amy.
"- Pomyślałem, że dwie renesansowe księżniczki powinny
mieć swoje klacze."
Pomyślał... żartowniś jeden... Niech będzie, grunt, że przyprowadził konie. Jeden zwie się Śnieg, drugi - Ptak. Śnieg jak śnieg, upał był podobno, ja się zbytnio nie upieram przy logice, ale z tym Ptakiem to autorka przesadziła. Przecież to się tak świńsko kojarzy, że nawet dwunastolatek się skrzywi, kiedy przeczyta, że młodsza z sióstr siedziała na Ptaku Jacka. Fuj!
No, w każdym razie Jackowi udaje się wyrwać obie panienki ze szponów krasnoluda-artystokraty, dostają na drogę "crescite et multiplicamini" i właściwie moglibyśmy przejść dalej, ale Jack zaczyna rozmawiać. Szok. "To" mówi.
Rozmawiać... Sami zobaczcie. Błyskotliwy dialog między Jackiem a Amy, siostrą Claire. W obecności tej ostatniej, co istotne:
"- Jestem wyższa od Claire
- O ile? O jedną szesnastą cala?
- Aż o całe trzy cale, ale ona więcej waży
- Masz rację - odrzekł, mrugając do niej - o jakąś jedną szesnastą funta
- Prawie o dziesięć funtów - poinformowała go.
Jack zagwizdał
- Ależ z niej stara gruba beka."
Miał ktoś jakieś wątpliwości? Uważaliście, że przesadzam z tym Cro-Magnon? No to macie próbkę. I jeszcze autorka dobija nas zdaniem:
"Lubił docinać innym. Celne dowcipy dawały mu poczucie satysfakcji"
"Celne dowcipy"... Bardzo celne... Jak trafi, to trafiony już się nie podniesie. Po prostu jak żeliwną fajerką w tył głowy. Zaczynam pałać żądzą przeczytania innych książek Nancy Holder. Jeśli są w nich równie celne dowcipy, to książek będzie można użyć do obrony przed kibolami Cracovii.
Takie "gry słowne" lecą przez dwie strony. Cytować, wybaczcie, nie będę - moglibyście nie przeżyć. Kończy się ten błyskotliwy dialog kolejnym finezyjnym zagraniem Jacka:
"Zanim odpowiedział, sięgnął do kieszeni, wyjmując garść owsa. Podał jej, a kiedy odmówiła, nakarmił nim konia."
Słuchajcie, czytające mnie kobiety, wytłumaczcie mi: z tym owsem to serio? Lecicie na to czy tylko Jackowi coś się uroiło? Tak pytam, bo jeśli owies rzeczywiście na Was działa, to ja mam niedaleko na Plac Imbramowski, kupiłbym parę kilo.
Kiedy już myślimy, że wszystko wiemy, że zaraz ruszą z kopyta i "Hajda, trojka! Snieg puszystyj!", to okazuje się, że... No ja nie mogę, "niezupełna dziewica" już była, a teraz... Sami czytajcie:
"- Piorun nie był przecież kastrowany [Ma facet gadane do kobiet, nie? - AJK]
- To ogier? - dopytywała się Amy [nożżżżż, wczoraj mu pod ogon zaglądała, a dziś nie pamięta - AJK]
- Jak widać, niezupełnie - Jack zaśmiał się"
On się zaśmiał, a ja zapłakałem. Ogier niezupełnie. Niezupełnie dziewica, niezupełnie ogier, co tu się dzieje, do cholery? Potem przestałem płakać, bo pomyślałem, że może jakimś cudem wałach. Ale nie, wałach też nie. Muł też nie. Ale ja tu myślę, a tam się dzieje: Amy pyta Jacka czemu nie wykastruje Pioruna. Aha, znaczy rzeczywiście niewykastrowany? Ale niezupełnie ogier?
No jaaaaaasne... Inwalida. Proste.
Pytanie Amy należy do gatunku takich, na które odpowiada się zazwyczaj: "Nie garb się, gówniarzu" albo rzuca coś o nadmanganianie potasu. Ale Jack do kobiet nie bluzga (tylko karmi je owsem) a słowo "nadmanganian" ma aż cztery sylaby, więc z tydzień by potrwało, zanim by je wydukał. Postanawia więc zażyć Amy z tzw. mańki i...
A nie, nie zgadliście. Żadnych pszczółek, żadnych motylków. Jack to szczery chłopak:
"- no to dlaczego go nie wykastrujesz? - zaproponowała.
- Być może za bardzo się z nim utożsamiam. Poza tym lubię szczególną atmosferę rancha. Jeśli o mnie chodzi, klacze, które nie idą na sprzedaż, mogą mieć źrebaki, kiedy tylko chcą. Trochę rozkiełznania to dobra rzecz. Mówię, oczywiście, o ogierach i klaczach."
Oczywiście. Żeby nie dodał, to bym się nie domyślił. Wychodzi na to, że jestem wstrętny zbok, bo potraktowałem to jako aluzję. Baty mi! I bicze wodne. Karę za to, że nie utożsamiam się z koniem wymyślę sobie później.
Filozofia liberalna w pełnym rozkwicie. Permisywizm moralny sięga kolan. Panienki nie wytrzymują napięcia, ryczą "Yiiiihaaaw" jak armia Potomacu pod Gettysburgiem i... poszły konie po betonie czyli w step szeroki. A Jack za nimi, bo przecież nie skończył wykładu: "Moralność WASP-a na przykładzie kopytnych".
Wesoła kamanda trafia na farmę należącą do koleżanki Jacka. Na farmie hoduje się... Cholera, autorka pisze, że konie, ale ja w to nie wierzę:
"Największy miał może trzy stopy wysokości. Większość była koloru beżoworóżowego. Wiatr rozwiewał ich kremowe i białe grzywy, gdy stawały dęba i pląsały...".
Trzy stopy? Ile to? 90 cm z groszem, nie? Czy coś, co ma 90 cm wysokości, białą grzywę, jest różowe i pląsa - to koń? A jeśli jeszcze dodamy, że te stwory miały "królicze oczy", "lizały jak szczenię" i potrafiły szarpać spódnicę Claire i łaskotać ogonem w łydki? Równocześnie! Rany boskie, mutanty jakieś popromienne!
Ale Claire nie pęka - ma "kobaltowe oczy", nie boi się promieniowania. Ba! ma ochotę dosiąść takiego mutanta. "I wynijdzie bestia, a na jej grzbiecie siedzieć będzie niewiasta..." Nie, to z innej książki, tak mi się tylko skojarzyło.
Zanim jednak spadnie deszcz żab - otrzymujemy kolejnego Wygibasa. Przygotujcie się. Bydlątko ma 90 centymetrów, tak? Odejmijmy głowę - będzie jakieś... no, 75 cm w kłębie. Ośmioletnie dziecko wlazłoby bez trzymania, okrakiem, a i to nogi by mu się wlokły po ziemi. Ale "nothing is so simple". Autorka jest charakterna, nie odpuszcza i rzuca Jacka do akcji:
"Kucając obok dla utrzymania równowagi, położył jedną rękę na jej ramieniu, a drugą posadził na małym, zuchwałym stworzeniu."
Widzicie to? Widzicie tę scenę? Ja nie widzę: oczy mi skwadratowiały i zaczęły pękać. Kuca i kładzie rękę na jej ramieniu... Długie ręce... I silne: jedną ręką ją sadza. Na zwierzu, który ma 75 cm w kłębie i który mógłby przejść pod Claire, a ona nawet by nie poczuła. A wszystko to robi kucając. Gieroj!
No, chyba, że autorka ma na myśli inne "zuchwałe stworzenie". Nie muszę chyba tłumaczyć? Ale o takie świństwa jej nie posądzam. Przecież młodsza siostra patrzy! Aha, nie patrzy, bo gdzieś polazła.
Mała zagadka: co czuje Claire siedząc na różowym mutancie z białą grzywą?
Nie, nie strach, pudło. Słucham? Obrzydzenie? Nie, też nie... Kto powiedział "piżmo"? Kto? Brawo!!! Prawidłowa odpowiedź. Claire czuje piżmo.
Czuje to piżmo tak, że kręci jej się w głowie i wali się z mutanta Małyszem pionowym na...aaaaaaale Jack ją ratuje. I to jak!!:
"Byłaby upadła, gdyby nie mocna dłoń Jacka. Claire znalazła oparcie na jego piersi. Wyciągnął nogi, by ją asekurować. Była uwięziona między muskularnymi udami w wytartych dżinsach."
Aaaaaaaaa!!! Niech mnie ktoś uszczypnie!! To nie może być prawda! To jest Matrix! Jak on to zrobił? Wiedźmin z Cro-Magnon: "Odbił! odbił w locie"!! Rozrysowałem sobie tę sytuację na czterech kartkach. To jest tak: ona leci, on ją chwyta dłonią, ściąga sobie na klatę, wyciąga nogi... zaraz... jak to "nogi"? Obie??? To na czym on stał, do cholery??? Kazaczoka tańczył, czy ki pieron? Dobra, nie traćmy czasu, umówmy się, że stał na stanowisku. Jakimś. Nogi nieważne. Jak się ma kręgosłup moralny, to nogi nie są potrzebne.
Zwracam tylko uwagę, że cały ten Ragnarök miał miejsce przy upadku z 75 cm. Taboret kiedyś widzieliście?
A teraz dzieci - won za drzwi i nie podsłuchiwać, bo będzie anatomicznie i hardcore'owo. Claire cierpi. Boli ją ramię, po tym jak zraniła się w stopę, goniąc kozę. Musi gangrena. Jack jest gentlemanem i wie co robić. Jack zaczyna "gniecione medycyne" czyli masaż. No, kurczę, wymiękłem. Najpierw babę wyciska jak sztangę, potem ją telepie na koniu, a teraz znowu będzie wyciskał. Doktor Kildare, waga ciężka, podejście drugie - na sztandze Claire... Ale jej się podoba. I to bardzo:
"Obojczyki, kark, piersi, wszystko się w niej rozbudziło, jak gdyby obudzone jego pieszczotą. Brodawki piersiowe skurczyły się, tworząc dwa pączki."
Tak mnie zafascynowały "obudzone obojczyki", że o mały włos przegapiłbym element gastronomiczny. Jak wyglądają pączki, to ja wiem, w Tłusty Czwartek widuję. Skoro brodawki Claire osiągnęły rozmiar pączków kurcząc się... Zawyłem do księżyca! Wenus z Willendorfu!! To nieważne, że Claire była "smukła", że była "szczupła". Wszystko zależy od punktu odniesienia, od tego, do czego sobie będziemy porównywać. Matterhorn przyszedł mi na myśl, nie wiem czemu.
Skurczone sutki wielkości pączków... "Kobieto, puchu marny"... Puchu??? Boże drogi...
Na szczęście, zanim Jackowi dane było odkryć przemianę Claire w cukiernię, z krzaków wylazła Amy z kozą i trzeba było masaże przerwać. Jack się wkurzył, wrzucił na twarz minę "potęga posępnego czerepu" i stwierdził, że musi coś wbić w krzyże. Nic dziwnego - takie przeżycia, takie ciężary i jeszcze te pączki... Na głodniaka nie da się tego zrozumieć.
Cała trójka (plus koza) pogalopowała więc na rancho Jacka. I tu kolejny szok. Rancho... Krzaki pieprzowe, rozkwitają jabłonie i grusze, w doniczkach geranium i bratki, po ogrodzie snuje się baronowa (nie pytajcie. Nie wiem, skąd. To pomysł autorki), za baronową snują się chłopcy stajenni (ze stajni), a w środku stoi trzypiętrowy "gargamel" w stylu hiszpańskim z witrażami zamiast okien. Słowo honoru! No, normalnie kicz, jak stąd po Ural. Brakuje tylko "Pamelo, żegnaj" w tle.
Na koniec tego odcinka zagadka: Jacka znacie, opis domu macie, postarajcie się wymyślić, jaką potrawą kusił Jack swoje dwie towarzyszki.
Nie, nie chodzi tym razem o piżmo.
Ciąg dalszy nastąpi
AJK |