poprzednia strona spis treści następna strona
- 32 -

Franek Idiota

Zdejmij mnie ze ściany

To była długa noc. Najpierw liczyłem barany. Myśl uciekała, więc zanim naliczyłem setkę, zdążyłem pomyśleć już o postępach najnowszej medycyny, Kocie w Butach, deszczu za oknem, rosole... Koło setki dałem sobie spokój. Przekręciłem się na plecy. Wzrok utkwiłem w suficie. Coś mi przyszło do głowy, ale wyleciało, gdy lodówka wydała dziwny dźwięk, jakby mlaśnięcie. Zdrętwiałem.
Czy duchy istnieją? A jeśli nawet, to czy chciałoby się im zawracać nam głowy? A może nie robią tego świadomie... Być może, gdy czasem kogoś z nas spotykają, boją się tak jak my? Kolega mówił, że te duchy, to wredne demony. Dobre duchy nas nie odwiedzają, tak mówił. A anioły? - spytałem. Anioły to wyjątki.
Coś mi w żołądku zabulgotało. Duszno było. Gorąco.
Co za skandal - pomyślałem, bo przypomniała mi się sytuacja w bibliotece uczelnianej. Sąsiad zaczął coś wykrzykiwać za ścianą. - Pojadę na Żurawią, tam pewnie kupię te całe... techniczne... Zacząłem liczyć pieniądze.
Przy drugiej setce sąsiad trzasnął drzwiami. Sięgnąłem po latarkę. Ledwo działała, ale i tyle wystarczyło, by rozbełtać te egipskie ciemności średniowiecza. Jak by tak każdy włączył na trzy-cztery swoją małą latarkę, byłby dzień. I Słońce mogłoby mnie cmoknąć w kakao.
A gdyby tak każdy rzucał papierki? Zatonąłbym w oceanicznym śmietniku ludzkiej podłości. Swoją drogą dlaczego ludzie zatrzymują się zaraz przy drzwiach po wyjściu z kościoła? Lezą jak te niedołęgi, a potem stają tuż za progiem i się gapią. Gadają, czekają na kogoś, kto jeszcze usiłuje się wydostać ze środka.
Skandal - pomyślałem. Znowu to samo.
Latarka przygasła nieco.
"Dramat Kościoła jest dramatem człowieka naznaczonego piętnem grzechu" - przypomniałem sobie. A gdyby tak każdy zatrzymał się zaraz za tymi drzwiami? Co tam każdy, wystarczyłoby kilkunastu grubasów, których nie da się pchnąć. Zatkałoby się te niemoty w środku. Wiedzieliby na przyszłość. A jak nie, to niech wyjadą z tego kraju. Precz z nimi.
Baterie wysiadły zupełnie, latarka zgasła. Przetarłem oczy. Muszę wyjechać.
A gdyby tak każdy postanowił nagle wyjechać? Gdzie mój patriotyzm?
Co mi tam, niech sobie jadą, gdzie chcą. I tak wszyscy nie wyjadą - takie jest prawo przyrody. Prawo wielkich liczb. Prawo równomiernego rozkładu. Tylko gdzie tu miejsce dla jednostkowej wolności? Napiłbym się czegoś. Nie wiem czy mogę wstać. Jak nie wstanę, to nie pójdę. Jak nie pójdę, to... Nieważne. Studnia i tak jest zatruta.
Wszyscy jesteśmy znerwicowani, przemęczeni, zniechęceni. Szukamy spokoju. Wiercę się, jakbym miał owsiki. Albo inne gady.
Obraziłem się. Śnił mi się wielki pokój. To ten pokój, w którym spałem. był naprawdę wielki. W rzeczywistości jest dużo mniejszy, jeśli tak można powiedzieć. Powoli zamieniał się w pokój pani Weroniki. Pojawiały się różne przedmioty do niej należace, ale i widać było, że teraz kto inny tam rzadzi. Kiedyś tam mieszkałem. W wynajętym pokoiku miałem kolorowe meble - szafę niebieską, żółty stół, czerwoną komodę... Teraz wszystko było ciemnoniebieskie. Zszedłem na dół. Na parter. Tam było po staremu. Spytałem grzecznie panią Weronikę, jak to jest umrzeć i zmartwychwstać. Nie odpowiedziała. Zemdlała z wrażenia.
Właśnie ten dom mi się przyśnił. Dom, w którym rządził pies.
Zadzwonił telefon. Nie odebrałem. Już wtedy miałem dość tych nocnych tekstów. Co noc to samo. Nie potrafiłem się od niej uwolnić, ale przynajmniej tej nocy - myślałem - nie muszę z nikim rozmawiać. A konkretnie z nią.
Swoją drogą czego człowiek nie wymyśli, czegokolwiek w swym życiu nie naprawi, jakiego śmiecia ze swej egzystencji się nie pozbędzie... wszystko to marność. Zaraz i tak tysiąc innych komplikacji spada na niego. Choć już z jednym złem sobie dał radę, zaraz przychodzi zło po siedmiokroć większe i kusi. Pamiętam, jak anioł i diabeł spierały się o mnie. Targały moim ciałem w swoje strony. Bolało. Jasne, że bolało. W końcu jednak szatan ustąpił, poczułem ulgę. Radość z tego, że jestem już wolny. Ani się sposrzegłem, a już w kolejnym szambie siedziałem po uszy. Czy w ogóle jest na to jakiś sposób? Czy już zawsze mam być łajdakiem? Złapałem się za głowę.
Ten telefon więcej nie zadzwonił. Dzwonił jednak inny. Miałem ochotę wyrzucić go przez okno. Nie mogłem wstać. Ale to musiał być sen, bo zaraz okazało się, że to coś w ścianach... Przewróciłem się na lewy bok. Przypomniał mi sie ten przyjaciel, który wystawił mnie do wiatru. Dochodziła trzecia. Poczułem zniecierpliwienie.
Chyba łapałem depresję. Tak czułem przynajmniej. Z depresją jest tak, że urojona, czy nie, ale skutki rodzi. Z ciąża już tak nie jest, choć ciąża czasem powoduje depresję. Ale to co innego. Nie mozna bez sensu mieszać rzeczy, których nie trzeba mieszać. A nawet jeśli można, to nie należy bez sensu mnożyć bytów. Bez sensu czyli bez potrzeby. A może to kwestia niewyspania. Wczoraj nie spałem, dziś nie śpię. Do kitu taka robota.
Gdy boli, nie mam siły. Od tego kręci mi się już w głowie. Pies dostał czasem kopniaka. Czasem ktoś złamał mu żebra... Bo to był taki pies, który nie zawsze był groźny (ciekawe kiedy zabronią oddzielnego pisania nie z przysłówkami). Strach było zbliżyć się doń, kiedy znalazł w ogrodzie kostkę. Ani jej zjeśćnie potrafił, bo twarda była, ani schować. Słońce zachodziło. Chodziłem po Placu Piastowskim. Starałem się nie spotkać żadnego kolegi. Nie wiem właściwie jakiż to cel mi przyświecał. Chyba szedłem po szynkę do spożywczego. A może do telefonu pod kościołem, bo ten pod komendą był zapchany jakimś świństwem.
W sklepie z gazetami obejrzałem kilka pisemek o komputerach. Nie pamiętam czy ktoś przyjechał. Przyjechał kiedy indziej, Adaś. Akurat rozmawiałem z Tobą przez ten telefon pod policją, tyle że wtedy nie był zatkany. Biedny Adaś stał i czekał gdzieś po drugiej stronie ulicy. Potem poszłiśmy na gumowe kurczaki. Ale wtedy było inaczej.
Nie obraziłem się. Tylko skręca mnie coś w środku na samą myśl. Niech pomyślę... Problem jest gdzie indziej. Nie w tym co się stało, lecz w tym, co dzieje się cały czas. Taki ze mnie chrześcijanin.
Każdego dnia przychodzi coś, co w niczym mi nie przeszkadzało aż do momentu, w którym padło pytanie "cierpisz?". Odpowiedziałem, że nie. Zgodnie z prawdą. No i wtedy się zaczęło.
Może to przez ten zaduch. Otwarłem okno. Spojrzałem w dół. Podszedłem do drzwi. Warto chyba zaznaczyć, że to były żółte drzwi. Drewniane. Żółte tylko z jednej strony. Z tej mojej. Czyli od wewnątrz.
Tylko nie pamiętam, gdzie stała ta czerwona szafa... Przysniło mi się, że znowu układałem na półkach swoje rzeczy. Czasem, gdy wysuwałem szufladę, znajdowałem coś starego. Dziękowałem Bogu, że marzenie się spełniło.
Przywiozłem z miasta nową kasetę. Koń wskazał mi miejsce, gdzie handlowano nośnikami muzyki. Tam, ku mojemu zdziwieniu, znlazłem właśnie nową taśmę jednej z moich ulubionych grup. Platonowi byłoby podobno wszystko jedno, kto gra w tym zespole, przecież ważne, że godnie zastępuje poprzedniego gitarzystę. Nie wiem... Niby godnie. Powiedzieć, że dobrze sobie radzi, to powiedzieć zbyt mało. Skłaniam się jednak ku temu, co rzekomo sugerował Arystoteles. Że to nie repertuar czy nazwa, a nawet nie osoba lidera decydują o tym z kim mamy do czynienia. Stos kamieni jest zawsze stosem konkretnych kamieni. Grupa artystów nie jest już tą samą grupą, jesli kto inny gra na gitarze. Spawa nie jest prosta. Sprawa jest na szczęście nie tak bardzo ważna. Ważna jest o tyle, że nie możemy sobie pozwolić na relatywizm, bo obiektywnie coś tam przecież jest. Bez istnienia obiektywnego nie może istnieć żaden subiektywizm, nawet jeśli by porządek bytowania odwrócić o sto osiemdziesiąt stopni.
Odwracam. Zamykam oczy. Kiedy zasypiam, nie wiem co się dzieje. Budzę się gdzieś nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że przed chwilą byłem nieprzytomny. Wstaję jak gdyby nigdy nic. Wracam do domu. Nie pamiętam dlaczego boli mnie głowa. A może jest zupełnie inaczej. Budzę się i już wszystko rozumiem. Myślę w Tobie, a Ty myślisz we mnie. Nie potrafiąc nas od siebie odróżnić, nie wiedząc gdzie przebiega granica, a jednak mając świadomość odrębności. Spotykam Ciebie w sobie. Siebie w Tobie.
Niech jeszcze pomyślę... Każdy mój cios, najpierw uderza w Ciebie.

Franek Idiota



poprzednia strona spis treści następna strona