poprzednia strona spis treści następna strona
- 4 -

literatura

Przeczytałem harlequina


2

Witamy po reklamach...
Na czym skończyliśmy?
Aha, Claire siedzi i zabawia się patyczkiem, którym pociera.

Ogólnie, to ją trochę sumienie gryzie. Ona się obściskuje z jakimś pierwotniakiem, a tu przecież na karku młodsza siostrunia, którą opiekować się musi, bo ledwo co wyrwała z łap przerażającej ciotuni. O ciotuni to jeszcze będzie, nie bójcie się. Fajna osóbka. Ale wróćmy do ogniska: Claire siedzi i ma wyrzuty sumienia. Wszyscy ją pytają o zranione ramię (jakie, kurde, ramię? Przecież zraniła się w stopę?), siostrzyczka smutna. I jeszcze towarzystwo aktorskie zaczyna sobie jaja robić, że się Claire poufali z Jackiem publicznie. Sytuacja robi się nieprzyjemna.
I wtedy do akcji wkracza szef trupy, niejaki Lord Petit Sirrah. Ja bardzo przepraszam, ale to nie ja wymyśliłem imię - to autorka. Ówże szef okazuje się być całkiem przyjemnym i dowcipnym obywatelem wzrostu... no, tak około 120 cm. Z rudą kręconą bródką. Ja bym powiedział: krasnolud; no, ale ja jestem dobrze wychowany, a autorka to chamidło i wali brutalnie: karzeł.

I tu cytat na temat Lorda Ptifurka, bo urokliwy nader:
"W przeciwieństwie do reszty grupy nigdy nie opuszczała go fantazja. Claire często zastanawiała się czy to dlatego, że był karłem, czy dlatego, że był ekscentryczny".
Halo? Czy ktoś to zrozumiał? Proszę się odezwać? Halo... No tak... tak myślałem. Wy też nie. Trudno. Ale cytat ładny. Muszę zapamiętać i podsunąć jakiemuś filozofowi tę kwestię. Zapalenie opon mózgowych murowane.
Grunt, że Lord Fauntleroy czy jak mu tam, broni Claire przed kompromitacją, a ona - korzystając z zamieszania ucieka do swojego barakowozu (wędrowne trupy zawsze w takich mieszkają... znaczy, te... zespoły teatralno-cyrkowe... bo trupy normalne to w trumnach). Włazi do wozu, drzwi nie zamyka, żebyśmy lepiej widzieli (to taki myk z amerykańskich filmów. Bohater wchodzi, drzwi otwarte, za nim kamera, drzwi otwarte... A potem się frajer dziwi, że go szwarccharakter sztućcem dziubie znienacka) i zaczyna się napawać zapachami. Drugi set zapachowy. Mocny set. Cytacimy:
"Nocny powiew przygnał woń traw i kapryfolium. Claire wdychała ją, stojąc w otwartym wozie. Intensywne zapachy wrzosu, jaśminu i róży przeniknęły do środka, mieszając się z aromatyczną kompozycją ziół i korzeni, których używały do wypychania saszetek i haftowanych poduszek sprzedawanych na straganach. Claire zawahała się [chyba nawaliła korekta, chyba powinno być "zawąchała się"? - AJK]. Stojąc w drzwiach wdychała świeżą woń mydła i piżma."
Uprzedzałem - piżmo jest zawsze. Brylanty są wieczne, a piżmo jest zawsze. Po tym odróżnicie brylanty od piżma i odwrotnie. Stoi sobie Claire, wdycha i z każdą chwilą jest coraz bardziej ujarana. Taki bukiet zapachów, normalnie, lepiej wali w baniak niż butapren. To ważna konstatacja, bo za chwilę będzie się działo i stan uwalenia zapachowego będzie stanowił dla Claire okoliczność łagodzącą.
A co się dzieje? Na koniku wronym jedzie panicz młody.
Zgadliście. Jack przybywa po ukochaną. Na koniu. Myślałem, że zwierzę na zwierzęciu wymyśliła Kozyra, ale zajrzałem do stopki - nie, 1992. Kozyra swoją "Piramidę" zerżnęła po zbójecku z Nancy Holder. Tylko koguta dołożyła... chociaż nie, przecież to po angielsku... No, plagiat Kozyra strzeliła straszny.

Ujarana Claire zaczyna mieć odloty:
"Spojrzała w stronę ogniska, na sylwetki na tle sosen i dostrzegła go na dużym hebanowoczarnym koniu.
- 'Młody pełnokrwisty ogier, pełnokrwisty, krwisty...' - tętniły końskie kopyta."
Nie ma się co dziwić. Nawąchajcie się takich cudeniek jak ta dziewoja, to też Wam zacznie tętnić. Tylko nie przesadźcie z eksperymentami, bo Wam wyjdzie: "pełnokrwisty, krwisty... lekko wysmażony, średnio wysmażony, wysmażony... kelner!! długo będę czekał na ten stek???" i z nastrojowego Harlequina nici.
Jack przyjechał. Przywitał się grzecznie ze wszystkimi (znaczy, nie podusił na gudiwning) i wykonał Wygibasa czyli zdjął koniowi uzdę nie zsiadając z konia... Słucham? Nie, ja tego nie wymyśliłem - tak jest w książce. I nie pytajcie mnie też, po co to zrobił. To Jack Youngblood de Cro-Magnon, tacy mają swoją logikę.
A Claire, nadal w transie, patrzy na Jacka:
"Siedział na koniu niczym wojownik - zdobywca w kapeluszu jak hełm krzyżowca i zamszowej kurtce przypominającej skórzany pancerz. (...) Nosił rękawiczki, które przypominały jej rękawice zbroi"
Szał. "Kapelusz jak hełm krzyżowca...". Stetson z przyłbicą? panama z jegierami? Nie wiem, nie wyjaśnili. Moja wizja była taka: kapelusz Jacka ma oderwane rondo, został tylko strzęp z przodu, dyndający pod brodą. Jedyny sposób, żeby to jakoś hełm przypominało. Ale ja się nie znam.
Jack z wrodzoną sobie jaskiniową galanterią proponuje Claire udanie się w las w celu zastawienia wnyków, sideł i postrzelania z obrzyna. Ten troglodyta proponuje jej kłusownictwo! Cytat dosłowny:
"Pomyślałem, że moglibyśmy pokłusować we dwoje, zwłaszcza, że twoje ramię jest jeszcze nadwyrężone"
Co oni z tym ramieniem? Przecież ona w stopę... nieważne. Ważne, że nie pojąłem, dlaczego kłusownik z nadwyrężonym ramieniem jest lepszy od kłusownika sprawnego. Nie pojąłem także nowoczesnych terapii, które zranione ramię każą przetelepać na koniu. No, ale przecież Fleminga z jego podśmierdniętą kanapką też nikt nie rozumiał na początku. Medycyna, wicie, to dziwna nauka...
Claire chyba też nie pojęła, ale woli Jacka nie denerwować, bo facet duży, jeśli się zdenerwuje gotów całą aktorską ekipę podusić, pomiażdżyć, lepiej takiego wyprowadzić poza obóz. Mówi więc Jackowi, że dobrze, że tylko spokojnie, że bicie dzieci przez rodziców to okropna sprawa, żeby oddychał głęboko, że może porozmawiają o jego dorastaniu gdzieś w plenerze.
Jack się cieszy i częstuje Claire owsem.
Oj, odwalcie się! Ja naprawdę tego nie wymyślam:
"- Może trochę owsa - spytał, cmokając na konia - mam trochę w kieszeni.
- Nie, dziękuję - odparła".
Jak widać. Nie wiem, może Jack jest weganinem, a może tylko znudziło mu się konsumowanie wiewiórek na surowo i potrzebuje odmiany. W każdym razie, skoro Claire nie chce, to on sobie żałować nie będzie: napycha gębę owsem a dziewczynę sadza na konia.
I tu mamy drugiego Wygibasa. I to jest Wygibas Wypasiony. Jack posadził Claire na koniu, po czym włożył nogę w strzemię, odbił się i hycnął w siodło.
No i teraz mi powiedzcie: kto za kim siedzi?
Na zdrowy rozum - z przodu Claire, z tyłu Jack, nie? Otóż nie. Jack siedzi z przodu. Jak on to zrobił - dalibóg, nie wiem. Musiał jakoś nogę przełożyć nad siedzącą już w siodle Claire. GigaSzpagat w Pionie, wartość techniczna: 5,9, wrażenie artystyczne: 5,9, potrójny axel z podwójnym toelloopem, oklaski. Nie wiem, jak autorka to sobie wyobraziła, ale wyobraziła to sobie. Ja nie potrafię.
Jack siedzi z przodu, a Claire, wciąż jeszcze ujarana zapachami, obejmuje go w pasie i smyra po brzuchu. Dzieci won, zaczyna być gorąco:
"Z ramionami wokół jego pasa wyczuwała dokładnie najmniejszy nawet ruch jego mięśni, kiedy kołysał się z rytmem konia. Miał twardy brzuch. Próbowała ruszać rękoma, tak, by nie zauważył."
I wiecie co? Nie zauważył. Klepał konia. Po szyi. Nożżżżż... mówiłem, że kretyn?
Claire już zaczyna odpływać, bredzić coś pod nosem, taką seksualno-zoologiczną mantrę klepać:
"Youngblood, młody, pełnokrwisty ogier, pełnokrwista miłość..."
ale nagle w duszną atmosferę wchrzania się siostrzyczka Amy z pytaniem o płeć konia. Łypie pod ogon i stwierdza, że to on. Koń, znaczy. Pyta Jacka, jak koń się wabi i czemu taki czysty (w domyśle: nie pasuje do flejowatego właściciela?).
"Piorun" - mówi Jack - "często go czyszczę".
Oczywiście, każda kształcona feministka odczyta to właściwie: Freudem tu cuchnie jak od Jacka brandy o świcie. Piorun... rozumiecie... czyści pioruna... Jack często czyści pioruna... Fuj! No, ale co gościowi z taką urodą pozostało?
Na szczęście ten czyściciel piorunów daje rumakowi kopa i odjeżdża w siną dal ze smyrającą go wciąż po brzuchu Claire.
Potem jest łzawo: Claire wciska Jackowi kit, że ach, że och, my biedne sierotki pod opieką ciotki, a rodzice-paparazzi to zginęli na łodzi, ciotka to zła kobieta była, a Claire umie mówić w języku suahilli. Serio. Jeszcze raz powtarzam, że to wszystko jest w książce. Poza tym Claire jest w ciągu, bo wiecie, tam zapachy, tu zapachy, trip na maxa. Jeżdżą, chodzą, potem znowu jeżdżą, smęcą coś wewnętrznie, poddają się urokowi nocy... no, kurde, a taka fajna książka była...
Ale nie, znowu się dzieje. Claire mówi, że Jack miał jej coś ładnego pokazać. Nie, nie musicie wyganiać dzieci: Jack zazgrzytał zwojami i mówi, że tak, że piękne okoliczności przyrody chciał pokazać. Jeny, co za ciapciak... Ale Claire chyba nie słyszy, bo otrzymujemy Wizję! Wizja Claire polega ogólnie na tym, że widzi falującego Jacka z rudą szczeciną na torsie, jak ją miażdży erotycznie. Naprawdę, jak bum-bum, tak jest książce. To znaczy w książce jest bardziej, ja tu tylko omawiam. Wizja jest mocna. Tylko dlaczego zaraz potem rozmawiają o pedagogice - nie jarzę. Za głupi jestem.
Zresztą nie ma czasu na myślenie, bo się dzieje. Jack usiłuje pocałować Claire, ona sobie przypomina, jak z niej wycisnął płuco, skacze na konia i z okrzykiem "Nie wolno nam" daje w długą. Jack zostaje w lesie sam. Ale wiadomo: "la donna e mobile" czyli "kobieta jest telefonem komórkowym" - Claire wraca po pół godzinie. I teraz już wiemy na sicher: Jack leci na Claire, Claire leci na Jacka, "między nami wyrósł mur" jak śpiewał Tilt i przez resztę książki będziemy ten mur rozpirzać.Zresztą nie ma czasu na myślenie, bo się dzieje. Jack usiłuje pocałować Claire, ona sobie przypomina, jak z niej wycisnął płuco, skacze na konia i z okrzykiem "Nie wolno nam" daje w długą. Jack zostaje w lesie sam. Ale wiadomo: "la donna e mobile" czyli "kobieta jest telefonem komórkowym" - Claire wraca po pół godzinie. I teraz już wiemy na sicher: Jack leci na Claire, Claire leci na Jacka, "między nami wyrósł mur" jak śpiewał Tilt i przez resztę książki będziemy ten mur rozpirzać.

Parka wraca do obozu, zdziwiona, że już świt ("Jak to na grzybach czas leci..."), Jack ma wyrzuty sumienia i opieprza się w duchu:
"Zawsze byłem niczym koń z mojej stadniny, który się parzy, żeby zaspokoić swoje żądze"
No tak, sami widzicie - nikt biedakowi nie powiedział, że konie to raczej dla przedłużenia gatunku. Jeśli ktoś tak zna konie, to nic dziwnego, że je sprzedaje na wagę po 20 zielonych za kilo i twierdzi, że to sukces.
Jack smęci w duchu dalej:
"Nigdy nie spałem z nikim, kogo bym prawdziwie kochał"
Spłakałem się ze współczucia. Ja miałem przynajmniej mojego pluszowego misia. A tu widzę, że Maksym Gorki i w USA lat współczesnych miałby co opisywać: ciężka dola dziecka też jest wieczna. Jak brylanty. Albo piżmo. A! A propos piżma - Claire oczywiście cały czas czuje piżmo. Czuje piżmo nosem.... Wiecie, taki dowcip.... nieważne, mnie to bawi.

Następuje czułe pożegnanie, Claire obślinia Jackowi wargi i śmiga do przydziałowego barakowozu. Jack z opadniętą do kolan szczęką odjeżdża - może dopiero w domu skojarzy, że to był pocałunek, ale jeśli ktoś ma czoło circa 1,5 cm wysokości, to nie można za dużo od niego wymagać.
Amy się budzi, ale - o dziwo - siostrze od ladacznic nie wymyśla, liberalna młodzież lat 90. Claire się przebiera i tu dostajemy po oczach dydaktyką. Co powinna zrobić prawdziwa kobieta, kiedy chucie ją męczą?
"Włożyła bladoróżową koszulę nocną. Obciągając ją pomyślała o dłoniach Jacka i stłumiła dreszcz pożądania, zajmując się składaniem spodni."
Proszę bardzo. Kobieto! Gdy ci z seksem niewygodnie - składaj spodnie, składaj spodnie. Znaczy, zajmij się gospodarstwem domowym, wypierz, wyprasuj, znajdź sobie substytut i pozbądź się nadmiaru energii w szale prac porządkowych. I czyściej, i taniej, i przyjemniej, i jeszcze żadne płaczące, robiące w pieluchy konsekwencje po domu się potem nie plączą. Wygoda.
W trakcie prac porządkowych siostry dyskutują. Plon dyskusji jest szokujący. Otóż... słyszycie? To muzyka ze "Szczęk", motyw nadpływającego rekina, to takie "tu-dum-tu-dum-tu-dum"... Napięcie rośnie i nagle... cytat:
"Claire niezupełnie była dziewicą"
Żyjecie? Kto zemdlał, ręka do góry. I pewnie was to "niezupełnie" rozbawiło? Otóż pozwólcie sobie powiedzieć, że nic nie wiecie o życiu. Ja już przeszedłem opowieści o pewnym obywatelu (bez nazwisk, bez nazwisk), który na przyjęcia chodził z żoną "niejednokrotnie dziewicą". No? Husdeking? Husdebos? Co mi tam "niezupełnie"!



I tym optymistycznym akcentem przerywamy, bo gruczoły nie woda, aż bzyczą, więc trzeba sobie zrobić kanapkę - owsa niestety niet. Przy okazji wyskoczę do nocnego po jakąś flaszkę, bo Radek Teklak ma rację - pewnych rzeczy na trzeźwo zrozumieć się nie da.
Ciąg dalszy nastąpi



AJK
ilustracja: Tichy



poprzednia strona spis treści następna strona