poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Marta Bilewicz

Sen o rzeczywistym

Obudził się w środku nocy tknięty dziwnym, przejmującym impulsem. Przez chwilę leżał nieruchomo, nie otwierając oczu i wsłuchując się w dźwięki oddychającego nocą miasta. Nie miał pewności, co było nie tak, ale wiedział, że ta noc jest inna od pozostałych, od tych, jakie spędzał zawsze, po ciężkim dniu pracy. W oddali zamiauczał kot, ale nawet ten odgłos, który znał przecież doskonale, zabrzmiał inaczej. Powoli uniósł powieki... Pokój tonął w mroku, jedynie neon z pobliskiego klubu nocnego rzucał pojedyncze kolorowe refleksy na ściany, pomalowane na bladożółty kolor, z baru na dole dobiegały przytłumione głosy i dźwięki starej szafy grającej. Dawniej usłyszałby jeszcze brzęk sztućców, ale odkąd kamienicę wygłuszono, takie drobiazgi nie docierały na czwarte piętro. Gdyby okna baru zamknięto, muzyki i śmiechów pracujących tam dziewcząt, także nie byłoby słychać.
Jakiś samochód z wizgiem opon przemknął po ulicy, na podwórku zaszczekał pies, wiatr uderzył w okna... Zrobiło się dziwnie. Mężczyzna odrzucił koc na bok i usiadł na łóżku. Jego wzrok powędrował ku stolikowi, na którym stał stary, przerdzewiały już z lekka budzik, ale sekundnik nawet nie drgnął. No tak, zapomniał go nakręcić. Z westchnieniem sięgnął po swój zegarek i podchodząc do okna, by złapać trochę neonowego światła, spojrzał na tarczę. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, także jego wskazówki milczały. Jezu, co za idiotyczny zbieg okoliczności. Tym bardziej, że oba zegarki stanęły kilka sekund po dwunastej. Nie wiedział tylko, czy w południe, czy też w nocy, bo późno wrócił z pracy i jakoś nie miał czasu na to, by patrzeć, która godzina. W końcu co za różnica... Odłożył zegarek i poszedł do kuchni, gdzie jak pamiętał, postawił szklankę z wodą. Upił łyk i skrzywił się, kiedy zimna ciecz połaskotała mu żołądek. W kuchni nie było okna, a zaduch, jaki tworzyło gorące powietrze, na wpół zjedzona konserwa w puszce i kawałek starej, napoczętej pizzy, przyprawiał o mdłości. Pomyślał, że trzeba będzie wreszcie posprzątać ten chlew, inaczej zatruje się oparami wydzielanymi przez resztki jedzenia i porozrzucane wszędzie, brudne skarpetki. Owszem, wynajął kiedyś kobietę do sprzątania, ale wytrzymała niecałe dwa tygodnie, kiedy to przelał miarkę i wrócił do domu spity w trupa, po czym całą noc wymiotował, a jej przypadło w udziale po nim posprzątać. Nie wytrzymała i odeszła, wykrzykując imiona wszystkich meksykańskich świętych. Odstawił szklankę. Po plaśnięciu poznał, że nie trafił na stół, a na kawałek pizzy z sosem pomidorowym. Nie przejął się tym za bardzo i wrócił do pokoju. Neon prawdopodobnie znowu się zepsuł, bo nie świecił już i nie kusił klientów rozebranymi do naga panienkami. Sypialnię spowił mrok. Nawet dźwięki ucichły. Wyjrzał przez okno, ale ulica, bardzo kiepsko oświetlona, nie zachęcała do spacerów. Nie zdziwił go fakt, iż nigdzie nie widać ludzi, rzadko kto decydował się chodzić pieszo po tej obskurnej, podłej dzielnicy, ale samochody... Do dziś zawsze było ich na ulicy pełno. Najtańsze burdele, kluby nocne, kina dla dorosłych, to wszystko kusiło klientelę, a dziś, aut nawet jak na lekarstwo. Marszcząc brwi, odszedł od okna i ziewając, wrócił do łóżka. Usiadł. Ciekawe, która mogła być godzina. Sięgnął ręką po telefon i sprawdzając, czy jeszcze mu go nie odłączyli, wybrał numer do zegarynki. Zdębiał, słysząc nagrany słodki głosik informujący go, że nie ma takiego numeru. Ponownie wystukał cyfry, ale znowu usłyszał nagraną wiadomość. Nie ma numeru do zegarynki? Może jednak ma odłączony telefon? Ale nie, nie działałby w takim przypadku. Spróbował zadzwonić do samego siebie i usłyszał w słuchawce sygnał, po czym znowu ten sam głosik: Nie ma takiego numeru. Nie ma takiego numeru. Co do ciężkiej cholery? Gdyby telefon był czynny, dodzwoniłby się chyba do siebie, usłyszałby zajęty sygnał... Coś jednak było nie w porządku. Przez kilka minut siedział nieruchomo i rozmyślał. Kiedy wczoraj wieczorem kładł się spać, telefon działał. Zamówił sobie na rano budzenie, bo tylko dzwonek telefonu był go w stanie dobudzić. Podał operatorce numer, rzucił buty na podłogę i położył się. Fakt, że nikt do niego już nie dzwonił wczoraj, ale... Naraz zdał sobie sprawę, że wokół niego umilkły wszelkie dźwięki; te z ulicy, z baru, z klubu nocnego, nawet kot sąsiadów przestał wrzeszczeć jak opętany. Wiatr też ucichł. Nie było słychać nic, nawet jego własnego bicia serca. Aż się przestraszył i powolnym ruchem sięgnął dłonią do klatki piersiowej. Położył rękę na mostku i wstrzymał oddech. Nic nie poczuł. Przerażony nie na żarty, zerwał się z miejsca, podbiegł do okna i spojrzał w dół. Ulicy nie było. Jedyne, co zobaczył, to czarna, obca przestrzeń, która gęsta jak smoła, nie przepuszczała żadnego, najmniejszego nawet światła. Znikły kolorowe refleksy neonu, reflektory samochodów, znikł śmietnik przy rogu, zdezelowane, zepsute auto bez kół, sklepik monopolowy i kocie łby, jakimi brukowana była ulica. Właściwie znikło zupełnie wszystko. Przed oczyma miał nicość, czerń, zupełnie taką, jaką widzi się, kiedy w ciemnej piwnicy otworzy się nagle oczy. Przerażony odwrócił się i złapał za słuchawkę telefonu, ale rozpłynęła mu się w dłoni, znikła, a on nagle spostrzegł, że nie stoi już na podłodze, ale zawisa w czarnej przestrzeni, w której poza nim, nie ma kompletnie nic. Otworzył usta, by krzyknąć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zacisnął ręce w pięści, a kiedy paznokcie wbiły mu się w ciało, a po nadgarstkach popłynęły wąskie strużki krwi, nie poczuł bólu. Mocno zacisnął powieki czując, że spada, że leci w dół z niewiarygodną prędkością, czekając nie wiadomo na co. Ciagle przyspieszał, do oczu napłynęły mu łzy, przygryzł sobie język do krwi, uszy zasłonił otwartymi dłońmi... Obudził się. Z dołu dobiegała muzyka z klubu nocnego. Po ulicy jeździły samochody, a po ścianach pokoju pełgały kolorowe światełka neonu. Budzik pokazywał trzecią siedemnaście. Gdzieś w oddali przeraźliwie, ale całkiem zwyczajnie, zamiauczał kot.

22 marca 2002
Marta Bilewicz
martabil@poczta.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona