poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Calac

Na co mi literatura?

Pisać - to rysować moje mandala i równocześnie
obserwować je, stwarzać oczyszczenie
w chwili oczyszczania się

(JULIO CORTÁZAR - Gra w klasy)
Wyjść poza, aby znaleźć się wewnątrz...
Do tej pory unikałem jak ognia wszelkiej osobistej refleksji pisanej w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Owszem, zdarzyło mi się popełnić kilka tekstów całkiem wyraźnie ukazujących moje prywatne widzenie świata (vide "Kartki z..."), lecz bardzo sprytnie zasłaniałem tam ową pierwszą osobę liczbą mnogą, aby uśpić nieprzyjemne uczucie osobistego zaangażowania. Wygodne rozwiązanie, trzeba przyznać, bo znacznie trudniej polemizować z "my" niż z "ja". Tym razem postanowiłem jednak wychynąć poza bezpieczny azyl tego mentalnego getta i narazić swoją szlachetną głowę na straszliwe ryzyko posądzenia o głupotę. Samo milczenie mędrca nie czyni. Ale do rzeczy, wszak w tytule widnieje dość niepokojące pytanie...
Nie jestem literaturoznawcą, więc nie będę tutaj specjalnie zważał na słownikowe definicje literatury, ani też nie mam ambicji ustalania jakiejś definicji własnej. Być może niejednemu formaliście włos się na głowie zjeży, ale przyjmę sobie po prostu, że z literaturą mam do czynienia wówczas, gdy czytam lub piszę. Nie forma jest tu dla mnie ważna, lecz funkcja. Funkcja to zresztą dość specyficzna i raczej nieczęsto wspominana w "oficjalnych" opracowaniach. Ponadto jest ona silnie związana z jednostką i może właśnie dlatego tak rzadko pojawia się w ujęciach ogólnych. Ale do rzeczy człowieku, do rzeczy...
Otóż śmiem twierdzić, iż literatura jest jednym z najważniejszych zwierciadeł duszy dostępnych człowiekowi. To brama, przez którą możemy opuszczać getta naszych zakurzonych osobowości. Ale jednocześnie, to droga do samego siebie. Mocne słowa, może nawet za mocne, ale po kolei...
Pisanie to zaiste tworzenie mandali. Usypując piasek słów w kolorowe wzory zdań buduje się obraz duszy. Duszy, która zarazem jest imago mundi. Makro i mikrokosmos w jednym. Czytanie zaś, to kontemplowanie mandali już usypanej. To niepowtarzalna okazja, aby wyjść z siebie i popatrzeć na własną postać z boku. Przeważnie dzieje się to w sposób zupełnie nieświadomy - właśnie dlatego mamy literaturę, muzykę, sztuki piękne, film. Nieustannie projektujemy siebie na wszystko co tylko może być ekranem dla naszego własnego ego. Czysta alchemia. Dziadek Jung miałby tutaj niejedno do powiedzenia. Ale nic nie powie, bo nie żyje.
Można się upierać, że nie pochodzi się od małpy, można głosić, że się jest absolutnym panem własnego losu, można zatem i rzec, iż literatura nie ma żadnego wpływu na własną osobowość (no chyba, że rzeczywiście niczego się przez całe życie nie przeczytało ani nie napisało...). Wszystko to można. Ja jednak powiem wprost: Jestem jaki jestem (w dużej mierze) dzięki literaturze. Moja osobowość wyrosła na pożywce tego wszystkiego co przeczytałem i formuje się nieustannie dzięki temu co piszę. Czytając, przeżywam siebie samego na zewnątrz - przez chwilę będącą poza czasem, żyję poza gettem codziennej rzeczywistości. Katharsis. Wracam jakby lepszy, silniejszy. Pisząc, oglądam swoją osobowość in statu nascendi, która raczej nieustannie staje się, niż jest. Heraklit wlazł do szamba i siedział w nim po szyję. A ja piszę. I kiedy czytam to, co chwilę wcześniej napisałem, uspokajam się. Katharsis.
Moje życie jest jak opus alchemicum. Tyle, że ja, zamiast retortami, probówkami, czy pierwiastkami chemicznymi, posługuję się słowami. Na koniec mogę tylko polecić Poszukującym tę samą drogę. Nie jest ona łatwa - większość zadowala się tanimi sztuczkami, które rozwiązują doraźne problemy. Ja szukam siebie samego. I na to właśnie jest mi potrzebna literatura. Wyjść poza, aby znaleźć się wewnątrz...

Jésus Maria Calac



poprzednia strona spis treści następna strona