Calac
Kartka z Buenos
Jak bardzo zależymy od siebie? To pytanie równie dobrze mogłoby być twierdzeniem nie pozbawionym zdziwienia. Nieogarniony jest ocean zbiegów okoliczności, cudowności i rozczarowań, zwany życiem...
Wychodzimy światu naprzeciw, oddzieleni od niego jedynie powierzchnią własnej skóry, która złudną jednak jest granicą. Unosimy się zanurzeni w głębinach rzeczywistości i czy chcemy tego czy nie, chłoniemy ją niczym gąbki. Lecz daleko nam od bierności tych nieświadomych siebie morskich stworzeń, bo to co zwracamy nie jest już tym samym co przyjmujemy. Przetwarzamy to co zwiemy rzeczywistością.
A jedyną (?) dostępną nam rzeczywistością jest...ludzki świat. Świat to Ludzie. Każdego dnia przyjmujemy do swego wnętrza Innych, oddając w zamian siebie samych. Ciągnąc za sobą macki gestów i spojrzeń, rozsiewając wokół siebie zdania, które porywa wiatr, łapiemy się wzajemnie w złote klatki naszych umysłów. Niepostrzeżenie przedostajemy się do cudzych snów, przesączamy się w dusze...odkładamy się w kościach. Stanowimy siebie nawzajem.
Skąd przybywamy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Szukając własnej tożsamości musimy zdobywać się na odwagę ciągłego przeglądania się w zwierciadle Drugiego Człowieka. Obraz, który się z niego wyłania nie jest łatwy do przyjęcia i niejednokrotnie pali niczym policzek wymierzony przez szydercę. Ale jeśli mamy odpowiedzieć na owe trzy pytania zadane w ostrym, tahitańskim słońcu przez umęczonego artystę, to powinniśmy tą daleką od doskonałości postać uznać za własne odbicie, pogodzić się z nią i ją...pokochać. Tak zyskamy prawdziwie ludzką godność. I tylko wówczas będziemy mogli spoglądać w gwiazdy bez lęku...
Polanco tęskni.
Calac
Buenos Aires 23.10.02
|