Strona naszego Pisma
nr 9 (czerwiec 2001)Podziemne Pismo Cyniczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Spotkanie

Poznała go po pół roku, gdy udało się jej sfinalizować złożoną mu propozycję spotkania. Gdy go zobaczyła - była zaskoczona, bo okazało się cóż z człowiekiem czyni wyobraźnia. A jednak była niecodziennie oczarowana. Weszła do studia w chwili przerwy, kiedy on akurat podpisywał płytę. Musiała to być długa dedykacja, bo nawet nie drgnął by ją bodaj obrzucić wzrokiem. Po dłuższej chwili przerwał, powiedział "chwileczkę" i wrócił do pisania. Gdy skończył, spojrzał, przywitał się, co podsumowało na żywo, półroczną telefoniczno - korespodencyjną znajomość. Serce zaczęło jej bić mocniej niż w chwili wejścia do studia, bo była skupiona wyłącznie na myśli by nie wyjść na idiotkę.
Cóż reprezentowała prowincję, a mimo to, chyba cudem udało się sprowadzić tu jego -niekwestionowaną gwiazdę, artystę, będącym legendą od ponad 30 lat. Za chwilę miało rozpocząć się spotkanie, na sali panował nastrój ogólnego podniecenia, choć w kuluarach, paląc papierosa, on sam, przeżywał chwile zwątpienia.
Atmosfera na sali była od pierwszych chwil bardzo ciepła, a on okazał się cudownym showmanem, w najlepszym stylu bawiącym publiczność, szczerym, dowcipnym, ponad oczekiwanie sympatycznym. Podobał się, po prostu oczarował, nawet tych namówionych, którzy go nie znali wcześniej. Była mu bezgranicznie wdzięczna, że jednak się na to spotkanie zgodził, co graniczyło z cudem na wstępie uzgodnień. Była mu wdzięczna podwójnie, bo w przeddzień podobno zachorował i już był bliski telefonu, że nic z tego nie będzie. Ale był. Był i bawił. Bawił i wzruszał. Wzruszał i poruszał. Dawał kawałek siebie, czyli wielkiego, a na pewno większego świata. Był niepowtarzalny w swym niepodlegającym ocenie stylu, piękny w swoim naturalnym, osobistym uroku, czemu podlegali wszyscy, nie wyłączając jej, mimo że musiała cały czas panować nad sytuacją. Nie mogła sobie pozwolić na chwilkę zapomnienia nawet wtedy, gdy pięknie dziękował za spotkanie, a ona wręczyła mu bukiet nieprzytomnie pięknych, pąsowych róż - ulubionych, osobiście wybranych. Nie chciał przyjąć, jednak przyjął, by potem jej dać.
Jechał ze spotkania na koncert, więc odwożąc go na dworzec sfinalizowała formalności. Gdy go odprowadzała, nagle usłyszała że jest urocza. Komplement wypowiedziany został mimochodem, między informacjami o rychłej podróży do Londynu. Była jak zaczarowana. Zaproponował rychłe spotkanie, dając jej prywatny numer telefonu. Miała przy okazji przekazać plakat ze spotkania i drobny souvenir, który otrzymywał każdy gość.

*

Na spotkanie przyjechał z ostentacyjną punktualnością. Wybiegł z samochodu, by bardzo serdecznie ją powitać, zupełnie inaczej niż w dzień pożegnania - tak jakby znali się latami. Zaprosił ją na obiad, gdzie czas płynął kosmicznie szybko na wzajemnych zwierzeniach ze swego skomplikowanego życia. On mówił o swoich problemach, ona o swoich. Okazało się, że bardzo dużo ich łączy - pewnie równie dużo dzieliło. Ale umiał słuchać, słuchać w skupieniu i życzliwie. Zdecydowanie lubił też mówić, mówić dużo i wydawało się szczerze - co dodatkowo odurzało. Nie zastanawiała się, czy wszystkim serwuje takie swoje osobiste dossieur, czy może stała się kimś na specjalnych warunkach - mogącym poznać niepoznane wszystkim tajemnice.
Po latach martwych, spopielałych, smutnych czyżby była zakochana ? A gdy go żegnała czuła się tak, jakby uczestniczyła w jakimś metafizycznym spektaklu.

*

Po powrocie do domu nie mogła zupełnie się odnaleźć, nie mogła spać, nie mogła skupić myśli na niczym - poza nim.
W rozmowie okazał się człowiekiem niepospolicie urokliwym, czułym, ciepłym, ale i człowiekiem skrajnych przeciwieństw.
Zanim to zwerbalizowała - zakochała się bez pamięci, zupełnie, totalnie. Czy w chwili gdy chciała tego spotkania, by urozmaicić bezbarwny prowincjonalny krajobraz kulturalny, mogła przypuszczać, że to tak się skończy?
Przecież niejedno spotkanie było za nią, wcale nie mniej ekscytujące, ale żadne nie sięgało tak głęboko w nią, w jej osobowość, w jej obolałe, wystudzone wnętrze. Zupełnie nie miała pojęcia, że jest jeszcze zdolna do tak gwałtownych, młodzieńczych, tak, młodzieńczych uczuć. A on zdawał bawić się, zakamuflowany do ostatnich granic, nieodkryty, zupełnie nierówny, może nawet chimeryczny. Otwarty - ale niedostępny, zadowolony, to znów zniechęcony; rozgadany, to znów milczący. I żadnych otwartych sygnałów uczuciowych. Pełna ciągłych domysłów, to chwytała się nadziei płynącej z propozycji spotkania, to staczała się na dno rozpaczy, gdy chłodno oświadczał, że w tym czasie będzie daleko. Niewiele od niego chciała. Nauczona kilkoma, wcale dobrymi doświadczeniami wiedziała jedno na pewno: nie wolno "czyhać", nie wolno "chcieć zagarnąć", nie wolno niczego sobie obiecywać. Trzeba czekać i brać w czystej postaci to, co niesie chwila.
Nie planować, niczego nie narzucać, niczego nie oczekiwać. Trzeba cieszyć się otrzymanym, natomiast wolno być rozmarzonym i wolno być szczęśliwym.
Wprawdzie niewiele chciała, a udzielona sobie zgoda na rolę dziewczyny na godziny była suwerenna i przemyślana, to jednak cierpiała z powodu jego braku zaufania, podejrzliwości graniczącej z obłędem.
Bojąc się jego, bała się też siebie. A on, znakomicie wyczuwający te wszystkie nastroje, cały czas działał na swoją korzyść, z dziecinnym niemal wdziękiem.
Był z nią, by być obok niej. Uczył, ale nie chciał sprawdzać efektów nauczania. Kochał, by udowadniać chłód uczuciowy. Ona wiedziała tak naprawdę tylko jedno - nie można go do niczego zmusić. Robi tylko to na co ma ochotę, jednocześnie tak kształtując swoje potrzeby, by udawały, że nimi nie są ... Kiedy do niego dzwoniła proponując spotkanie, zawsze musiała być w jednakowym stopniu przygotowana na akceptację jak i na odmowę.
Rozliczne zajęcia zawodowe stawiały go wobec różnych, czasowo rozrzuconych zadań, ale doskonale potrafił znaleźć dla siebie wolną chwilę, by się jej oddać i czerpać z niej jak ze źródła ... Jednak lubił stwarzać pozory wielkiego opętania pracą, co odbierała jako rodzaj kamuflażu, strachu przed okazaniem podporządkowania się także naturalnym potrzebom. Obserwowała jak od czasu do czasu jego skorupa pęka i powoduje dopływ powietrza do wnętrza, lecz tylko po to by zasklepić się mocniej.

*

Chwile bliskości dawały ogromną, wzajemną satysfakcję, były zdumiewająco jednorodne i ujawniały wzajemne oczekiwania. Wtedy nie był egoistą, nie myślał wyłącznie o sobie, przeciwnie bardzo dbał by nic nie umknęło obojgu i harmonijnie się zamykało, by precyzyjnie razem zmienić wymiar i błądzić w nieznanym. Jego delikatność była zdumiewająca, tym bardziej im bardziej zdumiewające były jej efekty - nieoczekiwane i wystarczająco zaskakujące ich oboje. Był człowiekiem dojrzałym, trochę ode niej starszym, więc jego świadomość wzajemnych, intymnych relacji była na pewno już pełna. Umiał to wykorzystać, umiał z tego czerpać, umiał dawać siebie. Budził nieprzewidywalne, nieznane dotąd emocje, trudne do wyhamowania.
Jednak będąc ze sobą, byli obok siebie. Na jego wyraźne życzenie.
Stany przeżytego szczęścia ulatywały, stawały się sensualną efemerydą, a bycie razem stawało się chłodnym mijaniem bez dotyku, rozmowami, a często monologami, wspólnym posiłkiem. Rozstanie zawsze było dla niej pełną niepokoju niewiadomą, czy jest to ostatnie spotkanie. Miotana tęsknotą między spotkaniami zawsze przypłacała stanem wewnętrznej histerii telefon do niego, a naładowane akumulatory gubiły swoją moc w przyśpieszonym tempie i nie potrafiły jej uspokoić przed podniesieniem kolejny raz słuchawki. Zauważała, że zbyt często płacze, zbyt często czuje się opuszczona i samotna. Wprawdzie jego ciepło ubezwłasnowalniało, ale jego chłód hibernował. Rozczulała się nad sobą, bo nigdy nikt nie przytulał jej tak czule jak on. I tego najbardziej jej brakowało w tygodniach bez niego. W dodatku przerastał ją dojrzałością, intelektem, samodyscypliną. Pragnęła być z nim, ale paraliżował ją strach, bo ją przytłaczał. Jednocześnie nie mogła uwolnić się od uczucia, że stanowią odnalezione dwie połówki jabłka.

*

Pragnienie nie spełniło się, bo ostatecznie nie dopuścił jej do siebie.
Dotknęło ją to boleśniej niż sądziła. Jak łatwo słowem zabić. Przestała rozumieć otaczający świat, miała bowiem wrażenie, że on jest za szklaną szybą, a widziane obrazy to nie rzeczywistość, tylko niemy film. W rozsypanych myślach nic nie chciało się ułożyć w całość. Nie dotykała bolesnych miejsc i zawieszona na linie tańczyła skupiona by nie spaść. Nie wiedziała jak dalej żyć, bo nie umiała żyć w chwili, która trwała. Nigdy tak nie kochała. Choć kochała już całą sobą, silnie i zdawało się, że "na śmierć i życie". Zresztą, podobno każda miłość jest pierwsza. Ta była cudem dorosłego życia.
Powinna być najszczęśliwszą istotą, którą los pomazał takim wyróżnieniem, tymczasem szczęścia, zachwytu nie umiała przełożyć na język jednostronnego odczuwania.

Klara, lat 10



poprzednia strona spis treści następna strona