Strona naszego Pisma
nr 9 (czerwiec 2001)Podziemne Pismo Cyniczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Pieśń wielorybów

Mam dla Ciebie zagadkę. Spróbuj zgadnąć, jakim zwierzęciem chciałabym być przez jeden dzień. Zanim jednak coś powiesz, posłuchaj, co chcę Ci opowiedzieć.
Byłam kiedyś w takim miejscu, przy którym blednie wszystko wokół, w takim, na tle którego nawet ośnieżone szczyty górskie i lasy amazońskie tracą swój romantyzm, a wszelkie ludzkie głosy milkną, by nie zakłócać szeptu przyrody. To jedno z tych miejsc, w którym człowiek zdaje sobie sprawę ze swojej kruchości, z tego, że jest mały i słaby. Nagle sobie uświadamia, że jego wynalazki, osiągnięcia i fascynacja techniką, nie mają żadnego znaczenia. Stwierdza, że tak naprawdę nie liczy się stan posiadania, władza, dążenie do sukcesu, ani pieniądze. Tam liczy się zupełnie coś innego, ale żeby to wszystko odnaleźć, trzeba umieć patrzeć. I to nie tak zwyczajnie, przed siebie, w jeden określony punkt. Trzeba umieć ogarnąć wzrokiem wszystko i niczego nie analizować. Nie zastanawiać się jak i dlaczego, tylko akceptować, upajać się, napawać oczy i resztę zmysłów pięknem, jakie natura ofiarowuje każdemu, kto chce je ujrzeć, kto nie docieka, dlaczego tak się dzieje i kto po prostu ma bogatą duszę. Nie trzeba być poetą, by pojmować piękno, ani estetą, by je rozumieć. Nie chodzi o to, by zrozumieć, ale o to, by poczuć je sercem, umysłem, by dotknąć go jednym, delikatnym muśnięciem duszy, jedną pieszczotą. Wyobraź sobie takie miejsce; ono może być inne za każdym razem. Może być inne dla Ciebie, inne dla mnie, inne dla obcego człowieka, inne dla dziecka, inne dla dorosłego, inne dla starego i inne dla młodego. Bo nie chodzi o żadne konkretne miejsce, tylko o to, które Ty sam uważasz za piękne. Opowiem Ci o swoim...
Jestem tam codziennie w swoich snach, w swoich myślach, w marzeniach... Zamykam oczy. Czuję, jak delikatny powiew muska moje policzki, jak wiatr - szalony romantyk - wplata mi się we włosy, jak pieści moją twarz. Czuję cudowny zapach słonej wody, rozgrzanego jeszcze piasku i przesyconego solą wiatru. Słyszę... Mój Boże, ile dźwięków... Ile wspaniałej muzyki... To najcudowniejsza muzyka na świecie, wszystko wokół gra, wszystko śpiewa. Nuty szybują wysoko ponad chmurami, potem opadają w dół i osiadają na rzęsach tak delikatnie, jak płatki śniegu zimą. Wiatr szeleści liśćmi drzew rosnącymi dalej, za wydmami. Księżyc swoją magiczną pałeczką sprawia, że fale brzmią cudownie. Szumią, pluskają, grzmią... Mewy krzyczą nad moją głową skrzekliwymi głosami, rozmawiają ze wszystkimi wokół; z morską bryzą, z zachodzącym właśnie malowniczo słońcem, z drzewami w oddali, z falami i innymi białymi ptakami. Z bardzo daleka dobiegają mnie głosy, przejmujące, silne, romantyczne w swym smutku i samotności, donośne. Głosy przyrody, głosy cudów natury, tego, co w niej najpotężniejsze i przy czym człowiek wydaje się kruchy i delikatny jak mała muszelka. Chciałabym bardzo usłyszeć je wyraźniej... Nie otwierając oczu, przenoszę się na środek oceanu. Tak, teraz je słyszę... Są piękne, wspaniałe. Mocne głosy wielorybów... Śpiewają tak, jakby przemierzały tysiące kilometrów, a śpiewem opowiadały o tym, co widziały, co przeżyły. Jakby mówiły, że są szczęśliwe w swym morskim królestwie. Powoli, leniwie podpływają pod taflę wody, zaczerpują powietrza, tego niesamowicie rześkiego powietrza, które czasem aż zapiera dech w piersi, a potem schodzą niżej, do swych braci i sióstr. Płyną do swoich, by wspólnie z nimi zaśpiewać przejmującą, przepełnioną tajemniczym romantyzmem pieśń o domu, o pięknie, o czasach prehistorycznych, o Ziemi i o niebie, o tym, czego ludzie nigdy nie widzieli, o skarbach tego świata, których człowiek nie potrafi odnaleźć, choć ma je tuż przed oczami. Nie widzi ich jednak, bo chciałby wszystko zrozumieć, zawładnąć wszystkim, a takich kosztowności nie da się pojąć, ani posiąść na własność. Otaczają nas, krążą wśród nas w strojach, na które nie zwracamy uwagi; w kolorowych postaciach motyli i ptaków, w pączkach listków wiosną, w gibkim ciele kota, w miękkim futerku polnej myszki, w słowiku, śpiewającym w majowe noce, w rudej wiewiórce, w słońcu, wietrze, deszczu, w źdźbłach trawy, w tęczy. W pieśni wielorybów... W tej cudownej krainie, do której może trafić tylko ten, kto nauczył się dostrzegać piękno wokół siebie i komu nie zależy na tym, by je analizować, by je rozumieć.
Wracam na plażę i otwieram oczy. Słońce chyli się już za horyzont, rzucając na fale złoto i purpurę, barwiąc chmury różowo-pomarańczowymi piórkami, przeglądając się w lustrze wody, jak w ogromnym zwierciadle. Przede mną - morze. Wielkie, piękne, ciemne i tajemnicze. Na falach przysiadają mewy. Te same, które codziennie lecą dalej, nad ocean, by posłuchać śpiewu wielorybów. Te same, które towarzyszą statkom w ich podróżach, odpoczywając wysoko na masztach, wsłuchują się w słowa cudownych pieśni królów oceanu...
To właśnie moje najpiękniejsze miejsce, moja zaciszna enklawa, moje myśli... Wiesz już, o jakim zwierzęciu mówiłam? O mewie. Białym, dzikim ptaku, rozkochanym w morskiej bryzie i szumie fal. O tym, który zawsze słyszy wieloryby, który widzi świat takim, jakim ten jest, który nie próbuje go ulepszać, ani zmieniać, bo jest tylko małą, białą mewą. Dziką, romantyczną, wolną... Wolność - jakie to cudowne słowo. Tak jak bez, ocean, rumak, błękit, miłość... Choć raz w życiu poczuć się wolnym i swobodnym jak dziki ptak. Ptak, znający na pamięć wszystkie pieśni wielorybów. Znający ich sekrety i tajemnice. Tajemnice piękna i siły natury, tego, co niezrozumiałe i nieuchwytne, romantyczne i baśniowe. Jakby przez krótką chwilę żyło się w innym świecie...
Wiesz, ja znam drogę do tego świata, bo tak naprawdę to mój świat. Jest nie tylko tam daleko, na odległej plaży, jest też tutaj, w moim sercu. Daj rękę, a jeśli tylko masz ochotę, zaprowadzę Cię do niego. Kiedy tylko zechcesz...

28 grudnia 2000
Marta Bilewicz, lat 14
martabil@friko2.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona