Strona naszego Pisma
nr 8 (maj 2001)Podziemne Pismo Cyniczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania i dramat
poprzednia strona spis treści następna strona

Utopia moja

Zamknij oczy i wyobraź sobie...
... masz 27 lat. Jest marcowe popołudnie. W powietrzu czuć już wiosnę. Ty wracasz po pracy do domu. W ręku trzymasz bukiecik tulipanów dla żony. W drzwiach wita Cię zapach świeżoupieczonej szarlotki, jednak gdy zaglądasz do kuchni, zastajesz tam jedynie gosposię.
Jak dobrze, że żona zgodziła się w końcu przyjąć pomoc do domu - nie było przecież żadnego powodu, by musiała sama zajmować się pracami domowymi. A teraz, w jej stanie... Nie, to było wręcz niewskazane. Chociaż i tak dobrze wiesz, że ta szarlotka jest dziełem jej właśnie rąk. Tak samo, jak i środowa drożdżówka.
Wiedziałeś również, że tak do końca nie zrezygnowała z pracy w redakcji. I, że nie ograniczyła się jedynie do pisania felietonów, ale także, choć już na szczęście coraz sporadyczniej, pojawiała się w redakcji pod twoją nieobecność. Ale w żaden sposób nie byłeś w stanie jej wytłumaczyć, że wasza inwestycja, jeszcze z czasów studiów, zapewniła wam życie w dobrobycie do końca życia. Ona bardzo dobrze o tym wiedziała. Lecz, tak samo jak ty, lubi swoją pracę. Dzięki niej czuje się potrzebna. Wie, że coś robi, że nie jest bezużyteczna.
Po cichu szedłeś w kierunku salonu - tam według gosposi powinieneś ją zastać. Gdy wszedłeś, oczom twoim ukazał się wspaniały widok. Nie mogłeś wręcz oderwać od niej oczu. Żona twoja przysnęła w bujanym fotelu naprzeciw wesoło tańczącego w kominku ognia, który rozpaliła bardziej dla kaprysu niż z potrzeby. Stoisz urzeczony patrząc, jak jej piękne ciemnokasztanowe włosy opadają miękkim woalem na biust.
Jej delikatne dłonie trzymają jeszcze napoczętą robótkę leżącą na, jakże wydatnym już, brzuchu twej ukochanej. Twarz twoja zastyga w uśmiechu... Tak, już najdalej za miesiąc rodzina wasza w końcu się powiększy. Na chwilę tę czekaliście bardzo długo. Ale opłacało się. Byle tylko jej się nic podczas porodu nie stało...
Nie wiesz jak długo tak stałeś wpatrując się w ukochaną kobietę, gdy ona przebudziła się ze swego snu. Obudziła się, a ciebie ogarnęło największe pod słońcem szczęście, bo twarz jej na widok twój zajaśniała uśmiechem.
"Jak dobrze, że już jesteś kochanie. Nasze maleństwo już coraz bardziej chce na zewnątrz." Gdy całujesz ją, kwiaty spadają gdzieś na ziemię, a w kominku wypala się ostatnia iskra. Ale, czy to ważne...?
Po pół godzinie jecie razem obiad, a potem przytuleni rozmawiacie o wszystkim i o niczym pijąc herbatę i delektując się ciepłą jeszcze szarlotką. Śmiejąc się wspominacie trudności, jakie przyszło wam razem pokonywać i zastanawiacie się, jak to możliwe, że życie obdarzyło was tak wielkim szczęściem.
W nocy, gdy ona obok ciebie spokojnie zasnęła, wpatrujesz się z nabożeństwem w jej łagodny profil, na którym zimnym promieniem kładzie się światło księżyca. Wsłuchujesz się w jej równy oddech. Ona jest najlepszym dowodem na istnienie Boga - myślisz. W pewnej chwili na jej spokojnej twarzyczce pojawia się, znany już niestety tobie, grymas bólu, a oddech jej zmienia się w coraz bardziej nierównomierny.
Gdy otwiera oczy, szepcze do ciebie pochylonego nad sobą, że to już chyba czas. Po pół godzinie jesteście już w klinice, w pokoju dla was przeznaczonym. Żona twoja miała rację - rozpoczął się poród. Minął on na szczęście bez większych komplikacji, i już o wschodzi słońca tulisz ostrożnie maleńką istotkę - waszego synka. To był prawdziwy cud. Teraz jest was troje: ty, ona i maleństwo.
Gdy pewnego słonecznego kwietniowego dnia wyszliście w trójkę na pierwszy spacer maluszka, obejmujesz mocno żonę i szepczesz jej do ucha: "Widzisz myszko, mówiłem ci, że jak bardzo będziemy tego pragnąć, to nam się uda..."
... i jak podoba ci się ta wizja?

Aga B



poprzednia strona spis treści następna strona