Strona naszego Pisma
nr 8 (maj 2001)Podziemne Pismo Cyniczne Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania i dramat
poprzednia strona spis treści następna strona

Dziki

Mgła opadła w ciągu paru minut i powietrze zrobiło się nareszcie przejrzyste. Jesienią zawsze było tutaj tak mgliście, ale Michał doskonale znał te strony i potrafił sobie poradzić z przejściem przez las, potem przez wąski strumyk i polanę. Miał już w końcu prawie trzynaście lat; nie był już dzieciakiem, jak te maluchy sąsiadów...
Tym razem też sobie poradził i w mgnieniu oka znalazł się na otwartej przestrzeni. Stąd do domu miał jakieś cztery kilometry, o ile biegł na skróty, a na ogół zawsze wybierał drogę przez las, żeby zaoszczędzić czasu. Zresztą w tych okolicach było bezpiecznie i Michał nigdy nie bał się spacerować samotnie przez gęsty las. W końcu był przeciez prawie dorosły.
Tego ranka, jak w każdą sobotę, wziął z kuchni kilka jabłek, wrzucił je do plecaka, krzyknął, że wychodzi i wybiegł z domu zanim rodzice lub brat zdążyli zaprotestować.
Było chłodno, ale nic by go nie powstrzymało przed udaniem się na niczyją, pustą polanę. Od trzech lat przychodził tu codziennie; w dni powszednie od razu po szkole, w soboty i niedziele z samego rana. Nawet, kiedy zeszłej wiosny mocno się przeziębił, a matka kategorycznie zakazała mu sie ruszać z łóżka, on i tak wyszedł. Wiedział, że dostanie burę od ojca, ale przecież nie mógł się nie zjawić na skraju lasu. Po prostu nie mógł. Dziki byłby rozczarowany i czekałby w nieskończoność, smutny i samotny. Michał nie chciał zawieść Dzikiego. Ani ojciec, ani matka, ani ten nadęty ważniak, jego starszy o pięć lat brat, nie mieli pojęcia o istnieniu Dzikiego. To dobrze, bo oni by nie zrozumieli...
Michał zrobił kilka kroków w stronę skraju lasu i przeciągle zagwizdał na palcach. Nie upłynęło nawet pół minuty, a na tle wysokich, zielonozłotych drzew pojawił się on - dostojny, piękny, elegancki i nieokiełznany - Dziki. Wysoki, smukły, o sierści czarnej i lśniącej jak pióra kruka, o szerokiej i głębokiej piersi, długich, silnych nogach, smukłej, pięknie umięśnionej szyi, grzywie, której nikt poza wiatrem nigdy nie zaplatał i czarnych, nadzwyczaj mądrych oczach, błyszczących jak afrykańskie, czarne diamenty. Był doskonały. Przez chwilę stał na skraju lasu, potem pogrzebał kopytem w ziemi, zarżał radośnie i podbiegł do chłopca parskając i kiwając łbem na powitanie.
- Dziki - Michał z uśmiechem pogładził ogiera po aksamitnej, karej szyi. - Jak cudownie znowu cię widzieć... - przytulił twarz do końskiego pyska i wplótł palce w jego grzywę.
Potem zsunął z ramion plecak, wyjął z niego soczyste jabłko i podał Dzikiemu.
Silne zęby szybko i sprawnie poradziły sobie z twardym owocem i koń lekkim szturchnięciem poprosił o następny przysmak.
- Wiesz - Michał usiadł na trawie. - Tata mówił wczoraj o przeprowadzce. Nie pierwszy raz, ale wczoraj było inaczej. Mama powiedziała, że w przyszłym tygodniu zaczynamy się pakować... - Posmutniał i uniósł głowę, by spojrzeć na ogiera. - Wiesz, co to znaczy? Że nie bedziemy się już więcej przyjaźnić... Tak mi z tym źle, Dziki... Mama nie wie, że mam ciebie, nikt nie wie. Czy gdyby wiedzieli, nie musielibyśmy się przeprowadzać?
Michał dobrze wiedział, że to niemożliwe i że decyzja rodziców jest ostateczna. Serce pękało mu z bólu na myśl, że będzie się musiał rozstać z ukochanym i jedynym przyjacielem.
Wstał, przesunął ręką po aksamitnym, końskim boku, objął konia ramionami za szyję i przytulił mocno.
- Wiesz, Dziki - powiedział, patrząc w jego rozumne, ciemne oczy. - Powiem im o tobie przy kolacji, może zmienią zdanie...
Szybko podał ogierowi ostatnie jabłko, poklepał go po szyi i puścił się biegiem z powrotem do domu. Na skraju lasu zatrzymał się jeszcze, by spojrzeć na najpiękniejsze zwierzę, jakie widział w swym życiu.
Ogier zastrzygł uszami i przez chwilę tylko na siebie patrzyli. Mały chłopiec i silny, duży koń. A potem obaj ruszyli w swoim kierunku, obiecując sobie bez słów, że zobaczą się jutro.

* * *

Michał wiedział, że trudno będzie przekonać ojca do pozostania. Świat dorosłych był o wiele bardziej skomplikowany, a ojciec dostał pracę w innym mieście i nie mógł z niej teraz zrezygnować. Matka tylko syna przytuliła, pogładziła po włosach i poprosiła, żeby się nie martwił. Zapewniła, że w nowym miejscu też znajdzie kolegów. Michał najchętniej by się rozpłakał, ale ojciec pewnie zgromiłby go wzrokiem, a brat wyśmiał. Dokończył więc tylko kolację i poszedł do siebie. Dopiero tutaj, kiedy zamknął za sobą drzwi i położył się na łóżku, łzy popłynęły mu z oczu. Był rozżalony, nieszczęśliwy i nie wiedział, co robić. Cały świat był tylko okrutnym potworem, złym, niewyrozumiałym i bardzo zimnym. Wszystko było obce, meble, zabawki, książki... Wszystko było chłodne i nieprzyjazne. Tylko tamto miejsce, gdzie spotykał się codziennie z Dzikim, miało w sobie ciepło. Tylko tam był ktoś bliski, taki znajomy i kochany. Tak właśnie wyglądała prawdziwa przyjaźń, Michał nie miał co do tego wątpliwości, a teraz los chciał mu ją odebrać. Jedyną istotę tak bardzo mu drogą...
Michał wstał, otarł oczy i podszedł do wysokiej, sosnowej szafy. Wyjął z niej kurtkę, sprawdził, czy ma w plecaku owoce i mocno zasznurował tenisówki. Potem otworzył okno, usiadł na parapecie i zwinnie zeskoczył na dół. Parter nie był wysoki, więc chłopiec nawet się nie zadrapał. Zarzucił plecak na ramiona i biegiem ruszył przez las znajomą ścieżką.
Na polanie rozejrzał się uważnie.
Księżyc świecił jasno i przydawał drzewom tajemniczości. W jego chłodnej poświacie wszystko zdawało się być srebrzyste, ulotne i delikatne jak nocny motyl.
Michał zagwizdał cicho.
Nie minęła minuta, a z ciemnej gęstwiny drzew wyłonił się Dziki. Jego kara sierść lśniła w blasku księżyca jak szlechetny atłas, w gęstą grzywę zanurzał swe dłonie wiatr, delikatne końskie chrapy rozdęły się, oczy zwróciły ku chłopcu i po chwili całe jego ciało wspięło się w górę. Przebierając w powietrzu kopytami, zarżał głośno, po czym opadł na cztery nogi, podbiegł do Michała lekkim, dostojnym krokiem i parskając cicho, by nie mącić spokoju nocy, dotknął miękkim pyskiem jego policzka.
- Dziki - szepnął chłopiec, tuląc się do niego. - Nic nie mogłem zrobić... Nic... Gdybym został... - Uniósł głowę i spojrzał mu w oczy. - Chodź - powiedział po chwili poważnym głosem. - Odejdziemy...
Zatopił palce obu dłoni w jego gęstej grzywie, uchwycił się mocno i wskoczył na jego grzbiet.
- Idź, Dziki - poprosił. - Idź. Idź tam, gdzie jest ciepło i gdzie nikt nas nigdy nie znajdzie...
Nie wiadomo, czy kary ogier zrozumiał słowa swego małego przyjaciela, jednak faktem jest, że nikt nigdy więcej nie widział ani Michała, ani dostojnego, silnego ogiera o imieniu Dziki...

5 listopada 2000
Marta Bilewicz
martabil@friko2.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona