Strona naszego Pisma
grudzień 2000
Podziemne Pismo Tajniak przy Tajniak SA
str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona
Dwie ścieżki życia


(Jest to jedyne opowiadanie z dedykacją. Nie zdradzę tutaj, komu je dedykuję, a On sam, kiedy tu trafi, będzie wiedział, że to o Nim mowa. Był dla mnie inspiracją do napisania tej opowieści.)

Przyjacielowi

W miejscu, w którym kończyło się ogrodzenie, stał kiedyś ogromny dąb, tak wysoki i potężny, że w jego cieniu mogło się schronić dwudziestu ludzi. Teraz pozostał po nim jedynie suchy pniak, nie mający w sobie nic z dawnego strażnika rozdroża. Czasem tylko przysiadał na nim jakiś zmęczony długim lotem ptak, stara kobieta zbierająca zioła na polanie, czy zbłąkany podróżnik, zastanawiający się, którą drogą pójść dalej. To jednak były rzadkie chwile, bo w te strony właściwie nigdy nikt się nie zapędzał; może najwyżej sarny o świcie, kiedy na trawie osiadała rosa...
Kiedy patrzyło się na ścianę drzew i drewniane ogrodzenie otaczające tę część lasu, miało się wrażenie, że to już koniec świata, bo przecież nikt nie wiedział, co kryło się za wysokim płotem i dlaczego właściwie został on postawiony. Chyba nawet nikt nigdy tam nie był. Płot był tak gęsto obrośnięty płożącym powojem, że nawet jesienią i zimą oplatały go mocne pędy i żeby dostać się do środka, trzeba by je poprzecinać, a potem jeszcze staranować płot. Nikt się na to nigdy nie zdobył, bo nikomu nie śpieszyło się zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Pewnie, że byli ciekawi, ale po okolicy krążyły dziwne opowieści o tym, co się tam kryje i co się tam kiedyś wydarzyło. Nikt nie miał ochoty przekonywać się, czy owe historie są prawdziwe, czy tylko wymyślił je upływający czas. Niektóre z nich były tak przerażające, że robiło się zimno, a po plecach przechodziły ciarki... Starsi ludzi mówili, że za ogrodzeniem ukrywa się człowiek, który nocami wyje do księżyca, a kiedy podczas pełni rozlegało się wycie, chowali się po chatach i składali ręce do modlitw. Jednak większość w to nie wierzyła, bo okolica była gęsto zalesiona i niektóre tereny aż roiły się od wilków. Gdzieniegdzie można nawet było je zobaczyć, ale trzeba było mieć wiele szczęścia, bo z natury płochliwe, wilki unikały ludzi. Las był tak gęsty, że chyba tylko one znały każdą jego ścieżkę, ale to jedno miejsce, ogrodzone wysokim, podniszczonym parkanem, nawet dla nich było tajemnicą. Omijały z daleka tę okolicę i nawet zimą nie zbliżały się za bardzo, jakby przeczuwały, że to nie jest zwyczajny las, do którego się wchodzi i w nim jest...
Jedna z gazet postanowiła wysłać tam reportera, który miał dowiedzieć się jak najwięcej o tym miejscu. Niestety nikt nie miał ochoty zapuszczać się do miejsca uznawanego za przeklęte i w końcu dopiero po czterech latach od propozycji napisania artykułu, ktoś się zjawił. Przyleciał śmigłowcem, z grubym notesem, całym mnóstwem ołówków i pagerem, który dzwonił co chwię tak uporczywie, że w końcu musiał go wyłączyć. Śmigłowiec odleciał jak tylko pasażer stanął na ziemi. Pilot powiedział, że nie chce się w to mieszać i nie ma zamiaru zostawać tu dłużej niż to konieczne. Obiecał natomiast, że wróci za pięć dni, w niedzielę, i zabierze go z powrotem.
- O ile przeżyjesz, Mark - dodał. - Słyszałem dziwne rzeczy o tym miejscu; podobno zamordowano tu kiedyś dziewczynkę...
- Daj spokój - machnął ręką reporter - wierzysz w te brednie?
- A jak myślisz? - Mówiąc to, pilot pokręcił głową i wystartował.
Mężczyzna tymczasem rozejrzał się i stwierdził, że w niektórych miejscach płot jest zmurszały, a przy gęstym splocie gałęzi, wędruje po nim duży ślimak. Wokół nie było żywej duszy, a z tego, co wyczytał na mapie, wiedział, że najbliższe miasteczko znajduje się o trzy kilometry stąd. Zły na siebie, że kazał się tu wysadzić, ruszył ścieżką w dół. Zastanawiało go, że kiedy poruszał się wzdłuż płotu, nie słyszał ani śpiewu ptaków, ani brzęczenia złotych much i nie widział żadnego motyla, chociaż nad polaną kawałek dalej unosiło się ich całe mnóstwo. Ciekawe dlaczego? ... Zatrzymał się. Przed jego oczyma malowała się ściana lasu, w ciemności której znikał płot. Niewiele myśląc, ruszył przed siebie i po chwili znalazł się wśród drzew. Ogarnęła go ciemność tak nieprzenikniona, że przez krótką chwilę czuł się tak, jakby zamknął oczy. Dopiero kiedy jego wzrok przywykł trochę do panującego wokół mroku, zaczął rozróżniać kontury drzew, ich gałęzi i ciągnącego się dalej płotu. Posuwał się powoli przed siebie, krok za krokiem, aż dobiegł go nagle dziwny dźwięk... Płacz? Tutaj? Kto płakał? I dlaczego? Ciarki przeszły mu po plecach, gdy przypomniał sobie, co mówił pilot : zamordowano tu kiedyś dziewczynkę... Owszem słyszał różne historie, nawet o nich czytał, wertował gazety sprzed parunastu lat, ale jakoś nie bardzo wierzył w coś tak absurdalnego. Eglemplarz "Kuriera" sprzed szesnastu lat zawierał artykuł na temat tego miejsca. Przyjechał tu kiedyś podobno nowy lekarz z żoną i roczną córeczką; miał zamieszkać w miasteczku w dolinie i otworzyć prywatną praktykę. Ludzie bardzo niecierpliwie na niego czekali. Kilka miesięcy później w mieście zrobiło się głośno, bo zaginęła córka doktora i chociaż przeszukano wszystkie domy i wszelkie zakamarki, dziewczynki nie odnaleziono. Jeden z mieszkańców widział ją w okolicach ogrodzonej parceli, której każdy się wystrzegał... Następne noce rozbrzmiewały krzykiem i płaczem dziecka, a którejś nocy widziano dziwną postać, jak przebiegała ścieżką i niknęła za płotem. Ile było w tym prawdy, nikt nie wiedział, ale faktem jest, że dziewczynki nigdy nie odnaleziono... A ta postać? Istniała naprawdę, czy była tylko wytworem ludzkiej wyobraźni? No i dlaczego nie odnaleziono ciała rzekomo zabitego dziecka? Coś tu się nie bardzo zgadzało. Tylko skąd ten dźwięk?... Reporter nasłuchiwał przez chwilę, ale poza szumem drzew i świstem wiatru wśród gałęzi, nic niezwykłego nie było słychać.
- To tylko moja wyobraźnia - powiedział do siebie na głos i ruszył dalej.
Po paru minutach dotarł do nieco jaśniejszego miejsca, ale nie mógł iść dalej, bo drogę zagradzał mu płot. Ten sam zresztą, który ciągnął się już od prawie kilometra. Zorientował się, że aby przejść dalej, musi albo skręcić w lewo i nadłożyć wiele drogi, a i tak nie ma pewności, kiedy ten płot się skończy, albo po prostu zawrócić. Żadna z możliwości go nie zadowalała. Zaczął przypatrywać się ogrodzeniu tak dokładnie, jak to tylko było możliwe w ciemnościach. Zauważył, że na dole, prawie przy samej ziemi, jedna deska odstaje od innych. Niewiele myśląc chwycił ją w ręce i oderwał od płotu. Poszło o wiele łatwiej, niż się tego spodziewał, tak samo kilka następnych, aż Mark stwierdził, że otwór jest już wystarczająco duży, by się przez niego przecisnąć. Podniósł swoją torbę z aparatem fotograficznym, notesami i kilkoma rzeczami osobistymi, przełożył ją przez dziurę i przeszedł na drugą stronę. Las był tutaj tak samo ciemny i gęsty, ale w oddali majaczyło coś jakby światło. Mark udał się w tamtą stronę, po drodze potknął się kilka razy o wystające pnie i kamienie, aż wreszcie dotarł do źródła światła, którym okazała się być otoczona ze wszystkich stron lasem polana. Tu i ówdzie rosły krzewy przysypane niebieskimi, drobnymi kwiatami i małe drzewka, a pod wielkim rozłożystym klonem stała drewniana chatka. Obok, osłonięta gęstymi krzewami majaczyła spora budka i ogrodzona niskim płotkiem zagroda. Domek nie wyglądał na zamieszkały, ale posadzone przy nim świeżutkie kwiaty sprawiały wrażenie bardzo zadbanych. Tak samo trzy owocowe drzewka, które rosły nieopodal.
Dziennikarz ogarnął to wszystko zdumionym, chociaż zaciekawionym spojrzeniem i wyjął z torby aparat fotograficzny. Zrobił kilka zdjęć i z aparatem w rękach i torbą przewieszoną przez ramię, ruszył przed siebie.
Parterowy dom miał zasłonięte okiennice i to od wewnątrz, więc nie można było zajrzeć do środka. Wokół panowała cisza, ale kiedy mężczyzna podszedł do drzwi, do jego uszu dobiegło ciche, głuche warczenie. Odwrócił głowę i spojrzał w kąt, gdzie jarzyła się para złotozielonych oczu. Po chwili z cienia wyłonił się zmarszczony pysk, białe, obnażone kły, zjeżona sierść na burym karku i cała reszta mocnego, prężnego wilczego ciała. Już na pierwszy rzut oka było widać, że zwierzę nie jest usposobione przyjaźnie. Z pochylonym łbem i zmarszczonymi wargami, zbliżał się coraz bardziej i już, już miał się odbić od ziemi i skoczyć dziennikarzowi do gardła, kiedy dał się słyszeć ostry, ostrzegawczy gwizd, na który wilk zareagował natychmiast i zatrzymał się na moment. Jednak pragnienie przyjrzenia się obcej istocie było silniejsze i warczenie rozległo się znowu, jeszcze groźniejsze i bardziej złowrogie. Oczy błyszczały mu jak u jakiejś bestii i nagle wilk rzucił się ku Markowi.
- Zeus!
Ostre, mocne zęby kłapnęły w odległości kilku centymetrów od uda mężczyzny. Bury zwierz zawołany po imieniu, cofnął się i zniknął w ciemności wśród krzewów.
Mark odwrócił się i poszukał wzrokiem dziewczyny, której usłuchał wilk. Stała przy krzewie białego bzu i patrzyła na niego z lekką obawą, ale i z nieskrywaną ciekawością. Wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat, miała jasne, długie do ramion włosy i zielone oczy, piękne, tajemnicze, o niecodziennym blasku i trochę smutne. Sukienka, którą miała na sobie, sięgała jej do kolan i była uszyta z białozielonego aksamitnego materiału, bardzo pasującego odcieniem do koloru jej tęczówek.
- Jestem Mark - odezwał się. - Czy ty mieszkasz tutaj?
Nie odpowiedziała od razu. Nadal przyglądała mu się z uwagą, po czym podeszła bliżej, obeszła go dookoła, wyciągnęła rękę, by dotknąć rękawa jego cienkiej kurtki, jakby chciała się upewnić, że jest on żywym człowiekiem i zapytała melodyjnym głosem :
- Jak się tutaj dostałeś? Tutaj nikt nie przychodzi.
- Jak masz na imię?
- Serena. Jak mnie znalazłeś?
- Nie szukałem - odparł. - Jestem reporterem, miałem opisać to miejsce.
- To nie jest dobry pomysł.
- Dlaczego?
- Bo to dzikie miejsce - odpowiedziała i ruszyła w stronę domu.
- Dzikie? - Mark poszedł za nią. - Co to znaczy?
- Nikogo nie było tu od szesnastu lat - wyjaśniła. - Ludzie nas omijają.
- Jakich "nas" ?
- Nas - powtórzyła. - Mnie i ich - skinęła głową w kierunku zagrody.
- Ich... - powtórzył bezwiednie.
- Ich. Apis! - zawołała.
Z zagrody wysunął się bury łeb i wilcza morda z wywieszonym ozorem, po czym oczom Marka ukazał się wilk w pełnej okazałości; potężny, o silnych mięśniach, mocnych barkach i błyszczącej sierści. Na Marka patrzył spod oka, ale do Sereny podszedł od razu, pokiwał jej ogonem i pozwolił się pogłaskać.
- Potrafisz z nimi rozmawiać?
- To moi jedyni towarzysze. Rozumiemy się.
- A ludzie? Nie ma tu innych ludzi? - Nie mógł zrozumieć, w jaki sposób ta dziewczyna znalazła się w środku lasu sama jedna, wśród wilków jak jakiś dzikus...
- Jestem tu sama - powiedziała. - Od wielu lat. Z początku mieszkałam z Teo, ale teraz jestem sama. - Mark zauważył, że wspomnienie Teo ( kimkolwiek był ), sprawiło jej przykrość.
Wilk tymczasem garnął się do niej zupełnie jak oswojony pies, trącał ją nosem, przytulał łeb do jej nóg i spoglądał w oczy z miłością, z jaką tylko zwierzę może patrzeć na człowieka.
Serena przeniosła spojrzenie na Marka.
- Czy ludzie chcą zniszczyć to miejsce? - zapytała. - Wiedzą, że tu jestem?
- Omijają tę część lasu - odpowiedział. - Odstrasza ich wycie. Podobno widzieli postać przemykającą się pod osłoną nocy i wyjącą do księżyca.
Uśmiechnęła się, a on pomyślał, że tym uśmiechem mogłaby stopić lód w najtwardszych nawet sercach.
- To Teo czasem wychodził poza ogrodzenie - powiedziała. - Nosił futra zwierząt i dlatego wyglądał niesamowicie. Nauczył mnie czytać, pisać i żyć w lesie.
- Gdzie jest teraz? - Mark przysiadł obok niej na ganku.
- Tam - wskazała ręką na mały, otoczony płotkiem kawałek ziemi, z sosnowym krzyżem pośrodku.
Zapadła cisza. Słychać było jedynie sapanie wilka, który ufnie położył łeb na kolanach Sereny i podejrzliwym wzrokiem obserwował Marka.
- Kiedy umarł? - zapytał po chwili Mark.
- Trzy lata temu - spojrzała na niego tymi swoimi zielonymi oczami, które kojarzyły mu się z piękną wiosną. - Od tamtej pory nie widziałam tu człowieka. Byliśmy razem prawie trzynaście lat... Nauczył mnie wszystkiego i odszedł tuż przed moimi piętnastymi urodzinami.
- Masz osiemnaście lat? - zapytał i nagle przejrzał w pamięci wszystko to, co czytał o tym miejscu. - Powiedz mi - zmarszczył nagle brwi - skąd się tu wzięłaś?
- Przyszłam - odpowiedziała, gładząc puszysty łeb wilka. - Uciekłam z domu i przyszłam tutaj, ale to było bardzo dawno. Pamiętam, że upadłam w lesie i okropnie bolała mnie noga. Płakałam i wołałam, ale nikt nie przyszedł. Wtedy zjawiły się one. - Przesunęła wzrokiem pełnym czułości po burej głowie Apisa i spojrzała na zagrodę. Dopiero teraz Mark zauważył, że przy ogrodzeniu na trawie leży jeszcze jeden bury zwierz, a w ich stronę podąża kolejny. - Przestraszyłam się - ciągnęła dziewczyna - ale one podeszły, obwąchały mnie i cztery z nich położyły się obok. Ogrzewały mnie przez całą noc, a rano pojawił się Teo.
- Dlaczego nie wróciłaś potem do domu? - zapytał, ledwo dając wiarę temu, co właśnie usłyszał.
- Tutaj było lepiej.
Ta prostolinijna odpowiedź zaskoczyła go. Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć, aż w końcu zapytał:
- A rodzice?
- Nie pamiętam ich. Teo mówił, że zostałam przez nich znaleziona i dlatego potem źle mnie traktowali. Teo zawsze był dla mnie dobry, a one - uśmiechnęła się do swych burych przyjaciół - zawsze mnie bronią. Nessie ma teraz szczenięta - dodała pokazując ręką leżącą przy ogrodzeniu wilczycę.
Mark spojrzał na wilka i zauważył, że rzeczywiście tuż obok niej baraszkują trzy młode wilczki, czarno-bure, kosmate i rozkosznie zabawne.
- Nie brakuje ci towarzystwa innych ludzi?
- A czy inni ludzie są lepszymi przyjaciółmi od nich? - zapytała. - Czy potrafią kochać bez zobowiązań i warunków? Rozumieją ból i rozpacz drugiej osoby? Ogrzeją, kiedy jest zimno? Powiedz mi, ilu jest takich, co bezinteresownie coś dla ciebie robią... - Pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno. - Nie chcę stąd odchodzić; jestem szczęśliwa.
Mark myślał przez chwilę. W końcu nie do niego należało zabranie jej stąd; on miał tylko zebrać materiały do artykułu.
- Mogę zrobić kilka zdjęć?
- Jeśli chcesz - przyzwoliła.
Wykorzystał całą rolkę filmu i jeszcze pół następnej, po czym zapytał, czy może ją odwiedzać w ciągu najbliższych paru dni. Zgodziła się. Wpadał codziennie, rozmawiali, śmiali się razem, a on zyskał nawet odrobinę zaufania Zeusa, który zawsze wybiegał mu na powitanie. Nie pozwalał się głaskać, ale przynajmniej przestał warczeć i niekiedy nawet kiwał Markowi ogonem. Serena była pełna życia, świeża, radosna, nieskalana cywilizacją i zdawała się nie mieć wad. Kiedy coś robiła, wkładała w to serce, kiedy tuliła do siebie burego wilka, z jej twarzy i oczu emanowała radość i miłość. Kochała wszystko, co ją otaczało, chmury, kwiaty, deszcz, łakę i każde źdźbło trawy. Mark widział, jak ufały jej zwierzęta, słyszał, jak rozmawiała z kwiatami bzu, widział, ile przyjemności sprawiał jej ich zapach, jak zatapiała się w nim i jak przymykała oczy, kiedy zanurzała w nich twarz. Widział, jak płakała, kiedy jeden z jej wilków zabił dzikiego królika, widział, jak zakopując go w ziemi, klęczała na świeżutkiej trawie i skulona, szeptała słowo "przepraszam". Widział również, jak tańczyła, kiedy padał deszcz i jak unosiła głowę, by delikatne krople pieściły jej twarz. Obserwując ją, zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu widzi szczęśliwą osobę, żyjącą tak, jak chce i nagle pożałował, że spotkał ją tak późno...
W niedzielę rano, kiedy do przylotu helikoptera zostały jakieś dwie godziny, artykuł miał już gotowy, a zdjęcia wystarczyło tylko wywołać i opublikować. Złożył razem sześć kartek zapisanego drobnym pismem papieru i spojrzał na pierwszą stronę. Za dwa dni artykuł ukaże się na łamach pism i gazet, skończą się tajemnice i niesamowite historie, spadnie kurtyna i odsłoni wszystko takim, jakie jest w rzeczywistości. Wrzucił rzeczy do torby, wziął do rąk aparat i wyszedł z hoteliku. Ruszył na polanę, gdzie miał się spotkać z pilotem, który zabierze go do domu. Serena znowu zostanie sama, w otoczeniu swych burych przyjaciół, nie będzie miała z kim porozmawiać, nie wyjdzie do ludzi, bo są od niej inni... Bo ona jest inna niż oni. Bo to, jak żyje, wzbudziłoby w nich jedynie śmiech i żal. W ich oczach byłaby dzikuską, rozmawiającą ze zwierzętami, niewykształconą, nieobytą, bez znajomości telewizji i radia, bez szacunku i powagi, bez pieniędzy i bez niczego, co liczy się w dzisiejszym świecie. Nie zaakceptowaliby jej. Przebywała ze zwierzętami, bo one dawały jej to, czego potrzebowała : przyjaźń, miłość, radość, zaufanie, uśmiechały się do niej ogonami, tuliły się do niej, odwzajemniały troskę i uczucia, akceptowały ją taką, jaką była, nie żądały od niej, by się zmieniła, nie wytykały jej inności, która tak naprawdę polegała jedynie na tym, że Serena kochała przyrodę za to, co jej ofiarowywała i za to, że pozwalała jej żyć przy sobie.
Mark zamyślił się... Czy on był szczęśliwy? Cały dzień spędzał w głośnym biurze, wśród komputerów, telefonów komórkowych, faksów, drukarek, telewizji i radia. Złościły go przemiany polityczne, reformy, zmiany rządu, korki na ulicach, spaliny, kolejki i tłumy w supermarketach. Co to za szczęście? Było niczym w porównaniu z tym, co widział na twarzy Sereny, kiedy ta pokazywała mu siedmiobarwną tęczę po deszczu... W jego głowie zrodziła się pewna myśl, ale rozproszyła się, kiedy z nieba dobiegł go szum i warkot silnika helikoptera.
Pilot postawił maszynę na ziemi i otworzył drzwiczki.
- Jednak żyjesz - zażartował. - Wsiadaj.
Mark podszedł do drzwi, położył rękę na klamce, po czym zawahał się i obejrzał za siebie, gdzie malowała się ściana lasu. Gdzieś tam dalej szary wilk spogląda w oczy młodej dziewczynie i mówi jej w ten sposób, że ją kocha. Gdzieś tam, na polanie, ze wszystkich sił pachnie biały bez, kwitną kwiaty, pod płotem baraszkują wilczęta, nad polaną unoszą się motyle i dzikie, leśne pszczoły. Gdzieś tam, siedzi na schodkach prowadzących do małego domku, zielonooka wiosenna dziewczyna, smutna i samotna, ale szczęśliwa, bo ma to, czego większość nie docenia : wolność, przyjaźń i ciszę.
- Mark, bracie, co z tobą? - Pilot przyjrzał mu się uważniej. - Napisałeś ten artykuł, czy nie?
Mark podniósł głowę i spojrzał na niego. W końcu otworzył tylną pokrywę aparatu i wyciągnął z niego rolkę filmu.
- Co ty wyprawiasz?! Prześwietlisz wszystkie zdjęcia!
Ale on nie słuchał. Drugi film również zniszczył i podał aparat przyjacielowi. Pogrzebał w torbie, wyjął z niej telefon, pager i ołówki i rzucił to wszystko na siedzenie w helikopterze. Torbę zarzucił na ramię i powiedział :
- Przekaż szefowi, że zrezygnowałem z pracy i że mnie w ogóle nie widziałeś. Powiedz mu, że to miejsce naprawdę jest przeklęte i że niczego ciekawego tu nie znajdzie.
- Nie napisałeś artykułu?
- Nie - skłamał. - I nie wracam z tobą.
Helikopter odleciał na południe. Mark patrzył w ślad za nim tak długo, aż zrobił się mały jak ptak, jak motyl, jak mucha... Potem ruszył przed siebie w czarny las...
Na polanie przywitał go Zeus, machając ogonem i tuląc się do jego rąk. Za nim przytruchtały trzy wilczęta i ścigając się, kto pierwszy dobiegnie do gościa, poprzewracały się z wrażenia na trawę. Na progu domu ukazała się Serena i patrząc na Marka, uśmiechnęła się.Ten jeden krótki uśmiech powiedział mu, że podjął słuszną decyzję; pochylił się, podrapał Zeusa za uchem i ruszył w stronę domu.
- Palisz czasem ognisko? - zapytał.
- Czasem - przyznała.
- Mam coś na opał - podał jej artykuł.
- A twoja praca?
- Nie mam już pracy - odparł. - Mogę zostać?
Skinęła głową i otworzyła drzwi.
- Wejdź - poprosiła.
Wszedł do środka i po raz pierwszy w życiu poczuł się naprawdę wolny i szczęśliwy...

5 - 10 kwietnia 2000


poprzednia strona spis treści następna strona