Strona naszego Pisma
grudzień 2000
Podziemne Pismo Tajniak przy Tajniak SA
str.

odczucia
poprzednia strona spis treści następna strona
Primitive - Soulfly


No cóż, to zdecydowanie jakiś inny prymityw od tego, którym uraczył nas swego czasu T.Love. Nie ujmując mu, ani nie dodając, muszę stwierdzić, że mniej więcej tego się po tej płycie spodziewałem. Że będzie właśnie taki czad, a nie inny (widzę tu kontynuację nie tyle poprzedniej płyty Soulfly, co Roots Sepultury) i że nie będziemy świadkami czegoś bardziej odkrywczego niż to, co usłyszeć można na ostatniej płycie Sepultury, kiedy jeszcze dowodził nią Max Cavalera. A właśnie! mam wrażenie, że się Max nieco do Litzy upodobnił - zrobił sobie dready i nawet akcenty reggae wpuścił do swojej muzyki. Zresztą nie wiem... Może to właśnie Max był pierwszy?
Po tym cynicznie naiwnym pytaniu czas napisać coś do rzeczy. Płyta pewnie nie wnosi wiele nowego, o czym mówią niektórzy już dookoła, ale nie jest znowu taka do tyłu. Dobry poziom jest utrzymany, o czym poświadczam bez mrugnięcia okiem ani jednym, ani drugim. Kilka sztuczek, które tutaj zastosowano, też jest niczego sobie (przeskoczenie Roots będzie moim skromnym zdaniem jeszcze bardzo długo trudne nawet dla Maxa, który tę poprzeczkę tak wysoko zawiesił). Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie wstawka reggae, która choć sama w sobie nie jest żadnym rekordem świata, ale w połączeniu z takim czadem ruszyć mnie to musiało. Co prawda słyszałem już metal/reggae nie raz, ale co z tego. Nie było to przecież zbyt często. I zdecydowanie różni się to od mieszania czadu z reggae typu Bad Brain czy polski Houk. Ale nie ma się co rozdrabniać nad tym króciutkim i prawie niezauważalnym fragmentem. Wrażenie robią przecież także inne pomysłowe, że tak powiem, smaczki eklektogenne. Na przykład pod koniec płyty zamieszczono rapowaną piosenkę. Rap ten także nie jest jakimś niesamowitym rapem, ale tu liczy się odkrywczość połączenia zapewne. Niktórzy mówią, że ten rapowany kawałek jest całkiem niepotrzebny. Wiem, że jednak znajdą się inni, którzy powiedzą, że to najlepszy kawałek. No cóż, kwestia gustu, al ejest tu też pewna kwestia filozoficzna, może nawet domagająca się rozwiązania. Kto ma prawo oceniać czy dany kawałek jest niepotrzebny? Osoba, która kocha wykonawcę od wielu lat, czy też przypadkowy gość, któemu nagle wykonawca się spodobał i to właśnie dzięki temu niepotrzebnemu niby kawałkowi?
Pojawia się też śpiewająca pani pod koniec. Melodycznie i formalnie bardzo mi się to podoba. Ale jeśli jesteśmy już przy tym kto się pojawia, to trzeba chyba powiedzieć o Seanie Lennonie występującym w dość psychicznej (ale tu przecież wszystkie pieśni są psychiczne) piosence "Son Song".
"Primitive" podoba mi się, mimo iż mnie nie powala. Na powalenie miałem cichą nadzieję w głębi serca, ale cóż, nie zależało mi aż tak bardzo...

szaman falarek


poprzednia strona spis treści następna strona