Magia jednego dnia
(Opowiadanie to jest dla mnie szczególne, ponieważ wygrało szkolny konkurs pt. "Moja wigilia". Było to jeszcze w szkole podstawowej)
Kiedy jesień odchodzi w zapomnienie, a powietrze za oknem ścina mróz, myśli każdego człowieka biegną w kierunku tego jednego, szczególnego dnia w roku. Pierwsza myśl pojawia się, kiedy spadnie pierwszy śnieg, bo tak jak kiedyś śpiewał Bing Crosby, święta powinny być białe:
" Marzą mi się białe święta, jakie w dzieciństwie miałem sam; gdy czubki drzew falują, dzieci nasłuchują zbliżających się dzwoneczków sań.
Marzą mi się białe święta i z życzeniami kartek stos. I by ludzie nam sprzyjali i los. I żeby wszystkie gwiazdki białe były..."
Każde Boże Narodzenie powinno być takie białe i mroźne. Przez okno powinno się widzieć zaspy, prószący bez opamiętania śnieg, dzieciaki lepiące bałwany... Nasuwa mi się tutaj pewna wizja...
Samotny domek w lesie, daleko od zabudowań i siedzib ludzkich, w jakiejś dzikiej głuszy, przysypany białym, miękkim puchem, otoczony wysokimi choinkami i z widocznym przez okno paśnikiem dla saren. W środku byłby kominek, gorący ogień, ciepły, głęboki fotel i ozdobione kolorowymi lampkami drzewko. Światła byłyby lekko przyćmione, z czerwonawym blaskiem, kilka świec zapalonych dla ciepłej, miłej atmosfery, cichutka muzyka - najlepiej amerykańskie kolędy - i opłatek na białej, koronkowej serwecie, leżącej na małym stoliku. Do tego lampka czerwonego wina, obrane z pachnącej skórki mandarynki, sok jabłkowy i gałązka jemioły. Na stole, przy opłatku leżałyby owoce jarzębiny i kasztany, pamiątki po minionej jesieni, i świerkowe szpilki, które opadły podczas dekorowania choinki. W oknach wisiałyby białe firanki odsłonięte na tyle, by móc podpatrywać gibkie, czarnookie sarny wybierające siano z paśnika. Od czasu do czasu rozlegałoby się krakanie wron, którym wcześniej nasypało się chleba do karmnika. W domu byłoby tak ciepło i przytulnie, że chciałoby się w nim pozostać na zawsze. Blask świec rzucałby refleksy na ściany, wprawiając je w nikłe drżenie, odbijałby się od szyb a płomienie syczałyby cichutko. W kominku trzaskałyby drwa, wszędzie pachniałoby świerkowym drzewkiem, sianem i orzechowokakaowym ciastem domowej roboty. W rękach trzymałabym tomik poezji Leśmiana, albo zbiór opowiadań wigilijnych i czytałabym je na głos komuś, kto chciałby ich posłuchać. Na kolanach mruczałby mi kot, rudy, pręgowany, jakich mnóstwo kręci się po podwórkach, a na dywaniku, przy kominku, wylegiwałby się kudłaty kundel o maści przypominającej pieprz z solą. Miałby oklapnięte uszy i postrzępione, kosmate futerko. Opierałby pysk na łapach i przymykając ślepia, drzemałby, śniąc o gonitwach i pachnącym cieście. Na ścianie przede mną wisiałoby lustro, a w nim widziałabym odbicie bardzo szczęśliwej twarzy, odbicie szaroniebieskich oczu, wreszcie uśmiechniętych i radosnych, lekko przymróżonych i przepełnionych tym cudem jednego dnia w roku, tkliwością, subtelnością i dziecięcą naiwnością oraz szczerym i łagodnych uśmiechem, jaki może się pojawić jedynie w ten grudniowy wieczór...
Wigilia - to słowo zamyka w sobie tyle uczuć: radość, melancholię, ciepło, romantyzm, serdeczność, uśmiech, tajemniczość, podniosłość... To wszystko, co wtedy człowiekowi towarzyszy jest jedyne w swoim rodzaju. Wigilia we dwoje, w gronie rodziny, wśród przyjaciół - to nie ma znaczenia; chodzi jedynie o to, by być naprawdę razem, by czuć tę szczególną więź z innymi, tę świąteczną atmosferę, by dać innym cząstkę siebie, by dzieląc się opłatkiem poczuć sercem i duszą, czym tak naprawdę jest gwiazdka...
Takiej wigilii nie zapomniałabym nigdy, bo tak naprawdę, każde Boże Narodzenie ma w sobie jakąś niezgłębioną tajemnicę, nieodgadnioną i bardzo, ale to bardzo bliską każdemu sercu...
|