Strona naszego Pisma
listopad 2000
Podziemne Pismo Tajniak przy Tajniak SA
str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Magia jednego dnia

(Opowiadanie to jest dla mnie szczególne, ponieważ wygrało szkolny konkurs pt. "Moja wigilia". Było to jeszcze w szkole podstawowej)

Kiedy jesień odchodzi w zapomnienie, a powietrze za oknem ścina mróz, myśli każdego człowieka biegną w kierunku tego jednego, szczególnego dnia w roku. Pierwsza myśl pojawia się, kiedy spadnie pierwszy śnieg, bo tak jak kiedyś śpiewał Bing Crosby, święta powinny być białe:

" Marzą mi się białe święta,
jakie w dzieciństwie miałem sam;
gdy czubki drzew falują,
dzieci nasłuchują
zbliżających się dzwoneczków sań.

Marzą mi się białe święta
i z życzeniami kartek stos.
I by ludzie nam sprzyjali
i los.
I żeby wszystkie gwiazdki białe były..."

Każde Boże Narodzenie powinno być takie białe i mroźne. Przez okno powinno się widzieć zaspy, prószący bez opamiętania śnieg, dzieciaki lepiące bałwany... Nasuwa mi się tutaj pewna wizja...
Samotny domek w lesie, daleko od zabudowań i siedzib ludzkich, w jakiejś dzikiej głuszy, przysypany białym, miękkim puchem, otoczony wysokimi choinkami i z widocznym przez okno paśnikiem dla saren. W środku byłby kominek, gorący ogień, ciepły, głęboki fotel i ozdobione kolorowymi lampkami drzewko. Światła byłyby lekko przyćmione, z czerwonawym blaskiem, kilka świec zapalonych dla ciepłej, miłej atmosfery, cichutka muzyka - najlepiej amerykańskie kolędy - i opłatek na białej, koronkowej serwecie, leżącej na małym stoliku. Do tego lampka czerwonego wina, obrane z pachnącej skórki mandarynki, sok jabłkowy i gałązka jemioły. Na stole, przy opłatku leżałyby owoce jarzębiny i kasztany, pamiątki po minionej jesieni, i świerkowe szpilki, które opadły podczas dekorowania choinki. W oknach wisiałyby białe firanki odsłonięte na tyle, by móc podpatrywać gibkie, czarnookie sarny wybierające siano z paśnika. Od czasu do czasu rozlegałoby się krakanie wron, którym wcześniej nasypało się chleba do karmnika. W domu byłoby tak ciepło i przytulnie, że chciałoby się w nim pozostać na zawsze. Blask świec rzucałby refleksy na ściany, wprawiając je w nikłe drżenie, odbijałby się od szyb a płomienie syczałyby cichutko. W kominku trzaskałyby drwa, wszędzie pachniałoby świerkowym drzewkiem, sianem i orzechowokakaowym ciastem domowej roboty. W rękach trzymałabym tomik poezji Leśmiana, albo zbiór opowiadań wigilijnych i czytałabym je na głos komuś, kto chciałby ich posłuchać. Na kolanach mruczałby mi kot, rudy, pręgowany, jakich mnóstwo kręci się po podwórkach, a na dywaniku, przy kominku, wylegiwałby się kudłaty kundel o maści przypominającej pieprz z solą. Miałby oklapnięte uszy i postrzępione, kosmate futerko. Opierałby pysk na łapach i przymykając ślepia, drzemałby, śniąc o gonitwach i pachnącym cieście. Na ścianie przede mną wisiałoby lustro, a w nim widziałabym odbicie bardzo szczęśliwej twarzy, odbicie szaroniebieskich oczu, wreszcie uśmiechniętych i radosnych, lekko przymróżonych i przepełnionych tym cudem jednego dnia w roku, tkliwością, subtelnością i dziecięcą naiwnością oraz szczerym i łagodnych uśmiechem, jaki może się pojawić jedynie w ten grudniowy wieczór...
Wigilia - to słowo zamyka w sobie tyle uczuć: radość, melancholię, ciepło, romantyzm, serdeczność, uśmiech, tajemniczość, podniosłość... To wszystko, co wtedy człowiekowi towarzyszy jest jedyne w swoim rodzaju. Wigilia we dwoje, w gronie rodziny, wśród przyjaciół - to nie ma znaczenia; chodzi jedynie o to, by być naprawdę razem, by czuć tę szczególną więź z innymi, tę świąteczną atmosferę, by dać innym cząstkę siebie, by dzieląc się opłatkiem poczuć sercem i duszą, czym tak naprawdę jest gwiazdka...
Takiej wigilii nie zapomniałabym nigdy, bo tak naprawdę, każde Boże Narodzenie ma w sobie jakąś niezgłębioną tajemnicę, nieodgadnioną i bardzo, ale to bardzo bliską każdemu sercu...

Warszawa, grudzień 1989 r. Marta Bilewicz


poprzednia strona spis treści następna strona
www.reporter.pl Tajniak ON LINE