poprzednia strona spis treści następna strona
- 37 -

AJK

Wampirze zagłębie

Dobry rycerz Bruno polował...

* * *

Był w swoim żywiole. Las, ciemność i kryjący się gdzieś przed nim wróg. Od dwóch dni Bruno tropił wampira, nękającego okolicznych mieszkańców. Oprócz wyzwania, rycerskiej przygody, istniał, oczywiście, bardziej materialny powód, dla którego podjął się tego zadania: chłopi targowali się mocno, ale w końcu zebrali 20 sztuk złota, Bruno zaś zawsze ulegał brzęczącym argumentom.
Ślady, na które trafił wczoraj po południu wiodły w stronę rzeki. Bruno przedzierał się przez krzaki, klnąc pod nosem; nie dość, że wilgoć i komary, to jeszcze z jego lnianych pludrów zaczęły robić się twarzowe, ale zdecydowanie za krótkie gatki. Może natura jest piękna, a las to miejsce bardzo romantyczne, ale te cholerne kolce mogłyby być trochę krótsze... Po co zresztą leśnym krzakom takie kolce? Bruno mógł, oczywiście, wyruszyć w skórzanych spodniach, ale przecież wampir wyczułby wypawioną skórę nawet ze sporej odległości. Poza tym skórzane spodnie rycerza nosił teraz sołtys... "Karta nie szła" - usprawiedliwiał się dobry rycerz w myślach... - "Nic to, odbiję sobie po wypłacie". Grunt, że nie postawił w tej grze swego wyposażenia. Pomacał przytroczoną do pasa sakwę: czosnek... jest, amulet... jest, osikowy kołek... jest.... Grunt to planowanie - kiedy już zbliży się do legowiska wampira, okrąży je i rozkładając wokół ząbki czosnku, odetnie mu drogę ucieczki. Amulet będzie chronił w kontakcie bezpośrednim, a kołek... Cóż, życie bywa bardzo brutalne... A 20 dużych, złotych monet potrafi uśpić sumienie rycerza. Zwłaszcza jeśli rycerz ma długi, a wierzyciele wspominają coś o synach, służacych w gwardii książęcej, albo Dużych Ludziach ze Wschodniej Prowincji.
Rzeka była już blisko. Pośród drzew prześwitywały już srebrzyste blaski, a uszy rycerza koił jednostajny szum wolno płynącej wody. Ślady także były coraz wyraźniejsze: pomiędzy odciskami stóp widać było teraz szeroki pas gołej ziemi; liście i igliwie, odsunięte na bok, tworzyły jakby mur tej złowieszczej drogi. "Ciągnął coś" - pomyślał Bruno - "Coś lub kogoś. Trzeba się pospieszyć". Przez głowę zaczęły przebiegać mu dziesiątki, zasłyszanych niegdyś opowieści... Już zmierzcha, niedługo wampir się obudzi.... Jeżeli nie zabił swej ofiary poprzedniej nocy, zabierze się do tego dziś. Gdyby udało się odnaleźć jego kryjówkę przed zmrokiem, może udałoby się uratować tego nieszczęśnika... Ciekawe, kto też wpadł w łapy wampira? Okolica była rolnicza, położona daleko od szlaków handlowych... "Nie ukrywajmy tego, Brunonku" - mruknął do siebie dobry rycerz - "Na tym zadupiu nie można się spodziewać księżniczki ani króla, ojca pięknej jedynaczki... Ale może chociaż jakiś bogaty kmieć.... ta jedynaczka też nie musi być piękna.... Przecież nie zostanę tu długo" - myślał, stając na urwistym brzegu.
Ślady skręcały, biegły teraz wzdłuż rzeki, tuż nad skarpą. Bruno pamiętał, że kilka mil stąd, przy Czarnym Jeziorze, stały ruiny młyna. Mieszkańcy wsi opowiadali mu o bogatym młynarzu, który kilka lat temu zniknął bez śladu i o jeziorze, które powstało w ciągu kilku tygodni.

* * *

- Siła nieczysta - mówił sołtys, rozglądając się boki - ja wam to mówię, panie rycerz. No, bo jak? Najpierw płynie sobie rzeczka, cicho jest i spokojnie... Młynarz, w stawidło kopany, kosi forsę jak oszalały. Wszystkie panny we wsi aż kolanem o kolano trą, jak sobie pomyślą o awansie społecznym i materialnym.... Aż tu nagle, ni z tego, ni z owego - jezioro. Najpierw było małe, ot, taka kałuża, ale potem zaczęło rosnąć i rosnąć. W końcu podeszło prawie pod młyn.
Bruno, siedząc nad miską kartofli z słoniną i kuflem piwa, pilnie notował w pamięci słowa sołtysa. Każdy szczegół mógł być ważny. Wampiry nie rosną na krzaku, jeżeli rzeczywiście grasowała tu siła nieczysta... "Ostrzeżony - uzbrojony", jak mawiał jego świętej pamięci dziad. Nie był, co prawda, konsekwentny w głoszeniu swoich sentencji... Babka mówiła wielokrotnie: "Jeszcze raz złapię cię z jakąś młódką, to ci wszystkie kości poprzetrącam!!". Nie posłuchał, a synowie mieli potem sporo kłopotu z upchaniem pogruchotanego dziada w pogrzebowej zbroi... Ale przysłowia znał rzeczywiście imponujące.
- Mówiliśmy młynarzowi, żeby przeniósł się w górę rzeki - ciągnął sołtys, a jego żona trwożnie spoglądając w okno, dorzuciła do paleniska - Miałby bliżej do karczmy i dziewek, my nie musielibyśmy tłuc się tyli karwas drogi - same korzyści. Ale ten krwiopijca: nie i nie. Jego ziemia - mówi, on się wodzie nie da - mówi, a siły nieczyste mogą mu skoczyć. Odważny był...
- Nie plótłby ojciec" - zachichotał syn sołtysa - wszyscy wiedzą, że młynarz miał w piwnicy kadzie z bimbrem. Bał się zostawić na przepadłe, a zabierać bliżej wsi?... Przecież by go poborcy podatkami zjedli. Nieakcyzowany bimber? Bez pozwolenia? Toż to spora grzywna, jeśli nie kryminał... Sam chlał, psiajucha, to i odwagi mu przybywało. I utopił się kiedyś po pijanemu.
- Stul gębę! - krzyknął sołtys - Utopił się! Widzicie go! A ja ci mówię, sraluchu, że to siła nieczysta! A ten wampir, to niby skąd? Wybaczcie panie - przepraszająco zwrócił się do rycerza - Młody, to i głupi. Ale z tym jeziorem..... Dwie, trzy niedziele trwało i już było. Póki żył młynarz, nikt tam nie chodził, bo obcych, to on nie lubił. Za interesem, owszem, ale żeby mu się po ojcowiźnie włóczyć bez potrzeby - tego nie lubił. A jak już zniknął młynarz, to i nie było więcej chętnych... No, raz.... Jaśko od kowala poszedł.... Jakieś pół roku temu.... Nie było go tydzień. Jak wrócił - nie pamiętał nic. Tylko blady taki był, oczy miał podkrążone, ręcę mu latały... a na szyi.... jakby go coś użarło....
Sołtys złożył palce w znak odpędzający złe uroki, żona poszła za jego przykładem. Nawet syn zadrżał lekko i rozejrzał się z obawą. Bruno przestał na chwilę siorbać piwo. W izbie słychać było tylko szum wiatru.

* * *

Dobry rycerz siedział oparty o pień drzewa i spod przymkniętych powiek obserwował ruiny młyna. Niewiele zostało z zabudowań, zamiast stodoły - stos zbutwiałych desek, koło przegniłe i obrośnięte jakimś zielskiem, płot stanowiły tylko kikuty kilku sztachet. Sam młyn, pozbawiony dachu, z urwanymi okiennicami przypominał człowieka stojącego nad grobem. Bruno uważnie lustrował okolicę. "Dobrze... Z trzech stron młyn jest oblany wodą..." - myślał, planując atak - "Jedyna droga do młyna prowadzi tędy... Wystarczy, że rozłożę czosnek podchodząc do płotu... Czy wampiry potrafią pływać? Cóż, jeśli tak, zabawa zacznie się od nowa". Zaczął żałować, że w powieściach bardziej ciekawiły go zwyczaje seksualne wampirów i opisy ich ofiar (płci żeńskiej, zazwyczaj). Gdyby bardziej skupił się na informacjach praktycznych, nie musiałby teraz improwizować. Może trzeba było zabrać ze sobą giermka? Co dwie głowy, a właściwie miecze, to nie jeden... Nie, lepiej, że chłopiec został we wsi. Za młody na takie wyprawy.
Zapadał zmrok. Czas było ruszać. Bruno chciał początkowo wejść do młyna natychmiast po przybyciu, ale ze względu na późną porę, zrezygnował. Na spenetrowanie młyna zostałoby niewiele czasu, a nie warto było ryzykować zaskoczenia przez wampira. Mógł nie odnaleźć w porę jego legowiska, a wtedy - nie znając rozkładu pomieszczeń - byłby w gorszej sytuacji. Rycerz zdecydował, że poczeka, aż wampir sam wylezie z nory. Wtedy będzie go można odnaleźć po hałasach. W nocnym lesie każdy dźwięk był doskonale słyszalny... Jeżeli wampir zabił już swą ofiarę, pora ataku nie miała znaczenia, a jeżeli nie - jej obecność mogła tylko pomóc myśliwemu, krzyki ułatwią lokalizację przeciwnika, a nagłe pojawienie się rycerza może dodać ofierze sił. We dwójkę będzie zdecydowanie łatwiej. Ślad widoczny między odciskami łap wskazywał, że nieszczęśnik, którego ciągnięto po ziemi był raczej dorosły. Jeżeli zaatakują we dwóch, wampir nie powinien sprawiać kłopotów. A i wdzięczność uratowanego może być miła, w zależności od płci.
Bruno ruszył. Pełznąc po trawie, starannie rozmieszczał wszerz zarośniętych resztek drogi ząbki czosnku. "Spróbuj uciec" - wykrzywił się drwiąco. Bezszelestnie dotarł do miejsca, w którym niegdyś znajdowaly się drzwi, kryjąc się za ścianą powoli stawał na nogi. Światło wiszącego nad drzewami księżyca odbijało się w wodach jeziora, nikła poświata pozwalała dostrzec zarys korytarza, zejście do piwnicy, leżące pod ścianami szmaty i resztki narzędzi. Bruno wpatrując się z uwagą we wnętrze młyna, zmacał rękojeść miecza... chodził gładko i bezszelestnie. Sołtys miał rację, że wysmarowanie miecza i wnętrza pochwy baranim łojem może pomóc: broń można było wyciągnąć jednym ruchem, a zapach zwierzęcia chronił przed przedwczesnym wykryciem.
Głośne klaśnięcie, które dobiegło z wnętrza ruin, napięło mięśnie Bruna. Piwnica... Typowe... tam musi być legowisko wampira. No tak, na zakurzonej podłodze widać przecież odciski łap i ten złowieszczy ślad ciągniętego ciała. Rycerz runął do środka, prawą ręką wyciągając miecz, a lewą sprawdzając, czy amulet wisi na jego szyi. Odbił się od resztek futryny zeskoczył w czeluść piwnicy. Wylądował na ugiętych nogach, natychmiast przyjmując postawę szermierczą. Promienie księżyca, wpadajace przez okienko, zalśniły na ostrzu, a Bruno po raz kolejny usłyszał klaśnięcie.... Za plecami.... Obrót... pozycja.... W rogu piwnicy dostrzegł niewielką postać, wąskie, świecące oczy wpatrywały się w niego z ciekawością a długie zęby migotały niepokojąco...
- Wampir - sucho wycedził Bruno.
- Bóbr, lebiego blaszana! - sucho wycedził bóbr, uderzając potężnym ogonem w piwniczne klepisko - Wampiry mają długie kły, a ja mam długie siekacze. Trzeba się było uczyć biologii.
Bruno zemdlał.

* * *

- Wiadomo, ciemnota i zabobon - chichotał giermek, podając rycerzowi bukłak z winem. Kiedy znalazł swego rycerza, leżącego w zatęchłej piwnicy, trochę się przestraszył, ale gdy z jęków i majaczeń rozdygotanego Brunona złożył w całość historię polowania na wampira, opanowała go niezwykła wesołość. Chichotał, kiedy w zamian za dwie potężne ości szczupaka (Czarne Jezioro obfitowało w dorodne sztuki), mające udawać zęby wampira, odbierał 20 sztuk złota od sołtysa. Chichotał, kiedy wrócił do ruin młyna i pomagał Brunonowi wspiąć się na konia. Chichotał, kiedy po kilku godzinach Bruno poprosił o wyjaśnienia. Teraz, jadąc obok rycerza, krztusił się ze śmiechu:
- Bóbr. To jezioro, to sprawa bobrów. Pół mili poniżej młyna znalazłem ich całą kolonię. Apetyt, skubane, miały niewąski, więc tama, którą zbudowały na rzecze była spora. I jeziorko rosło. Młynarz rzeczywiście utopił się po pijanemu.
- A Jaśko od kowala? - jęknął Bruno.
Giermek zachichotał znowu:
- Poszedł do młyna, a jakże.... Nawalił się młynarzowym bimbrem, to i nie pamiętał, co się z nim stało. Wyglądał jak upiór, bo kaca miał jak stąd do stolicy.
- A ślady na szyi? Te ślady po ugryzieniu?
- Cóż, Jaśko, chociaż pijany, drogę do domu pamiętał, a we młynie spać się bał - giermek odebrał Brunonowi bukłak i sam pociągnął spory łyk - Wracał więc ostrym zygzakiem, trafił na stóg i tam dorwała go córka sołtysa. A że dziewucha ostra... Wydało się dzień po waszym, panie, odejściu. Pół roku - widać już było. Sołtys skuł Jaśkowi gębę za zrobienie go dziadkiem, sołtysianka podrapała, za to, że nie pamięta, co z nią wyprawiał, a kowal dołożył swoje, bo to i wydatek na ślub, i trzeba Jaśkowi wydzielić gospodarkę na nową drogę życia.... - giermek prychnął i pociągnął kolejny łyk wina - Tyle naszego szczęścia, że wioskowi głupi jak but i w wampira wierzyć nie przestali. Wyście bohaterem ostali, długi spłacimy i jeszcze na parę tygodni grosza wystarczy. Szczuki w jeziorze dorodne, na haczyk same lezą, to ości żem naszlifował tyle, że całą wieś obdzieliłem. Za gotówkę. Zabobon i ciemnota, panie. Jak zaczną sobie pokazywać te kły wampirze - chłopiec aż położył się na końskiej szyi - to im całe stado wyjdzie. Wampirze zagłębie!
Bruno milczał, konie wolno człapały drogą, a giermek ciągnął ze śmiechem:
- Jakem wlazł do tej piwnicy, panie, to aże mi się we łbie zakręciło... Bimbrem waliło pod strop... Można się było upić od samego odoru... Ale żeście, panie, tropu bobra nie poznali?...
Bruno nie odpowiedział. Czytał, kupiony w mijanym niedawno miasteczku, podręcznik biologii.

AJK



poprzednia strona spis treści następna strona