poprzednia strona spis treści następna strona
- -

polemika

Polemika z "Powrotem..." GeRhArDa

Poruszył mnie artykuł GeRhArDa "Powrót z umierającego świata". Wywołał zachwyt i zazdrość, gdy idzie o relację z wycieczki śladem zabytków klutury żydowskiej w Polsce, ale i potrzebę napisania niniejszej polemiki co do niektórych wniosków wysuniętych przez autora. Czy może - właściwiej - uzupełnienia.

Na początek krótkie tło. Europa Środkowa i Wschodnia, a obszary dawnej Polski w szczególności nie zaliczają się do najbogatszych części naszego kontynentu, nie imponują też liczbą i jakością zabytków. Są jednak obszarem o wyjątkowej na skalę kontynentu różnorodności etnicznej i kulturowej, wspólnie zamieszkiwanych przez obywateli tak wielu różnych narodowości, religii i kultur. Patrząc na mapę Podlasia, wschodniej Lubelszczyzny czy Galicji, widzi się barwną mozaikę polsko-białoruską i polsko-ukraińską, gęsto usianą punkcikami symbolizującymi miasteczka, zamieszkałe głównie przez Żydów. W większych miastach - obok Polaków, Żydów i (bardziej na południe) Ukrainców, można było spotkać ludność niemiecką, także Rosjan - osiadłych w erze rozbiorowej i wcale nie spieszących się do Rosji z powrotem po zmianach politycznych lat 1917-18. Idąc ulicą średniej wielkości miasteczka najpierw widziało się zielone wieże kościoła katolickiego, później - baniaste kopuły cerkwi prawosławnej, dalej - neogotycką sylwetkę kościoła ewangelickiego, a jeszcze dalej - wielki dach synagogi. A to wszystko na jednej ulicy.
Właśnie ta CAŁA wielokulturowa cywilizacja, ta wielobarwna mozaika różnych narodowości i wyznań, została zniszczona w wyniku II wojny światowej i jej następstw: holocaustu, zmian granic, bardziej i mniej przymusowych przesiedleń. Jej upadek jest trwałą i chyba nienaprawialną krzywdą dla polskiej kultury. Mój sprzeciw budzi widzenie w losach jednego z elementu tej mozaiki - dziedzictwa polskich Żydów - zjawiska wyjątkowego, gdy - na ile mogę to ocenić - wydają mi się one raczej typowe.
Nie wiem, GeRhArDzie, czy odwiedziwszy kirkut i synagogę w Lesku miałeś czas, żeby rozejrzeć się po tym uroczym miasteczku, zamieszkiwanym kiedyś zgodnie przez mieszkańców trzech narodowości i trzech wyznań. Ludność polska mieszka tam do dzisiaj. Po żydowskiej - pozostała synagoga i bodaj najcenniejszy w polskich Karpatach kirkut. Po ukraińskiej - nie zostało ani śladu. Stara, szesnastowieczna drewniana cerkiewka została rozebrana - komuś przeszkadzała zapewne. Fundamenty na nową zostały użyte do budowy dróg i nowych domów. Los cerkwi leskiej nie jest żadnym wyjątkiem. Jej los wydaje mi się raczej zupełnie typowy dla dziesiątek unickich i prawosławnych cerkiewek Beskidu Niskiego, Bieszczadów, Ziemi Przemyskiej i Roztocza, gdy ich pierwotni użytkownicy zostali zmuszeni do opuszczenia rodzinnych ziem. Szczęście miały te, które zostały przejęte w użytkowanie przez rzymskich katolików - zwłaszcza, jeśli trafiły na księdza dostrzegającego ich zabytkową wartość choćby na tyle, że nie zmieniał całkowicie wystroju i nie usuwał ikonostasu. Inne - prędzej czy później popadały w ruinę, same lub - często - przy udziale nowych mieszkańców tych ziem, dla których zabytki odziedziczone po "rezunach" nadawały się w sam raz do budowy stodoły lub na podpałkę. Widok cmentarza łemkowskiego, na którym ktoś urządził pastwisko dla owiec, albo prawosławnych krzyży przydrożnych, którym ktoś poucinał podpórki, bo zapewne raziły jego uczucia narodowe i religijne - jest obrazem dość typowym.
Ale co ja będę pisał o odludnych beskidzkich wioskach. Napiszę o cmentarzach ewangelickich na "moim" Górnym Śląsku, na których gdzieniegdzie jeszcze można spotkać nagrobki z dziwnymi literkami pisanymi gotykiem, na ogół ledwie wystające spod góry zwiędłych liści. Gdzieniegdzie literek już nie ma, bo ktoś je wyskrobał. Część cmentarzy jest do dziś użytkowana przez polskich ewangelików, po innych pozostały najwyżej pojedyncze kwatery. To samo, tylko w o wiele większym stopniu, dotyczy śladów pamięci po niemieckiej przeszłości Dolnego Śląska, Pomorza, Warmii i Mazur. Na "odwiecznie piastowskich ziemiach" lepiej było nie przypominać, że ktoś inny je zamieszkiwał przez jakieś kilkaset lat.
Polska Rzeczpospolita Ludowa oficjalnie była krajem (w zasadzie) jednonarodowym, a ta jej jednonarodowość była przedstawiana w propagandzie jako jedna ze zdobyczy nowego kształtu terytorialnego i ustrojowego państwa - na równi z sojuszem ze Związkiem Radzieckim, granicą na Odrze i Nysie czy rządami ludu. Nic też dziwnego, że w takiej wizji propagandowej nie mieściła się troska o ślady po innych mieszkańcach Rzeczpospolitej - zwłaszcza po takich, którzy byli przedstawiani bardziej lub mniej oficjalnie jako wrogowie narodu polskiego (jak właśnie Niemcy, Ukraińcy, a okresami Żydzi). Wiele zabytków zniszczało, wiele zostało zniszczonych - z przyzwoleniem lub wręcz z inspiracji władzy. Jednak nawet wtedy obecna była - i coraz bardziej się przebijała - świadomość, że te pamiątki są elementem naszego wspólnego dziedzictwa i zasługują na ochronę.
Nie ukrywam, że szczególnie w tekście GeRhArDa obruszyło mnie nadużywanie kwantyfikatorów ogólnych. "Polacy, z różnych przyczyn, zapadli na zbiorową sklerozę", "czarna dziura historii", "nikt już nie pamięta", "nikt nie będzie wiedział o Żydach" - to daleko posunięte sformułowania, wręcz oskarżenia. Na tyle ogólnie sformułowane, że wręcz trudno z nimi polemizować - bo cóż będzie wystarczającym dowodem pamięci? Nie ma co sobie robić złudzeń, że społeczeństwo polskie, czy zresztą jakiekolwiek inne, będzie się masowo pasjonować historią, krajoznawstwem czy ochroną zabytków. Natomiast wydaje mi się, że na przestrzeni ostatnich lat (po 1989 roku) zauważalne są dwa zjawiska. Po pierwsze, zwiększone zainteresowanie "małą historią" - historią swojego miasta, jego okolic, zabytków i pamiątek w nim zachowanych. Po drugie, wzrost zainteresowania właśnie tym wielokulturowym dziedzictwem dawnej Rzeczypospolitej, o której pisałem na początku. I chyba w największym stopniu dotyczy to historii Żydów polskich - sądząc po liczbie publikacji w prasie codziennej i periodykach, w książkach - historycznych, popularnonaukowych i literaturze pięknej.
Zajmę się obszarem, który mnie osobiście szczególnie interesuje - obszarem polskich Karpat. Jeszcze przed upadkiem komunizmu wytworzyło się środowisko, które ponad dziesięć lat temu założyło Towarzystwo Karpackie - organizację badającą Karpaty i kulturę ludów, które Karpaty zamieszkiwały. Czy to wąska grupa? Być może, ale efekty jej prac oddziałują na całe polskie środowisko turystyczne - nie tylko poprzez periodyki Towarzystwa, poprzez sesje naukowe, ale przede wszystkim ukazujące się w wielotysięcznych nakładach w zaprzyjaźnionym wydawnictwie "Rewasz" przewodniki, które zyskały w środowisku turystycznym status niemal kultowy. (Może nie jest przypadkiem, tak nota bene, że pierwszym wydawnictwem "Rewaszu" był przewodnik po żydowskich zabytkach wschodniej części polskich Karpat, a jednym z pierwszych przejawów działalności Towarzystwa - sesja popularnonaukowa poświęcona Żydom w Karpatach). Za Towarzystwem Karpackim poszli inni - w ostatnich latach bardzo prężną działalność rozwinęło bielskie Stowarzyszenie Olszówka. Właśnie na jego stronie internetowej (http://www.olszowka.most.org.pl) znalazłem ciekawy artykuł o beskidzkich kirkutach, z którego można wyciągnąć zgoła odmienne konkluzje niż GeRhArD w swoim tekście. Bo oto, choć stan wielu cmentarzy żydowskich był tragiczny, to czytamy, że oto cmentarze w Bielsku, Milówce, Wadowicach, Kętach - zostały w ciągu ostatniego dziesięciolecia odrestaurowane. W Bielsku przy udziale miejscowej, coraz prężniej działającej gminy żydowskiej, gdzie indziej przy udziale zagranicznych fundacji - ale i przy udziale miejscowej społeczności.
Podałem tylko przykłady z Karpat, ale takich przykładów z innych części kraju, gdzie miejscowa społeczność uświadamia sobie, że zabytki żydowskie (a także niemieckie, ukraińskie etc.) są elementem także naszego dziedzictwa kulturowego, gdzie pojawiają się organizacje dbające o uwiecznienie tej pamięci, można przytoczyć znacznie więcej. Pewnie, że ciągle więcej jest jeszcze zabytków zaniedbanych, zniszczonych, takich, o których się nie pamięta. Ale wydaje mi się, że generalna tendencja jest dokładnie odwrotna niż sugeruje GeRhArD. Nie amnezja, ale powrót do pamięci. Czyż choćby dyskusja o Jedwabnem, trudna do wyobrażenia jeszcze kilka lat temu, nie jest kolejnym tego dowodem?
GeRhArD pisze, że próby ratowania zabytków przez środowiska żydowskie mogą przyczynić się wręcz do wzmagania niechęci wobec Żydów. Zgodzę się z tym, ale myślę, że wszystko zależy od wrażliwości - i to wrażliwości obu stron. Nie zawsze różne zagraniczne organizacje chcą pamiętać, że historii tych, których upamiętniają, nie da się wyrwać z kontekstu, że jest to wspólna część dziedzictw dwóch narodów - żydowskiego i polskiego. (Nota bene, takie same zarzuty można postawić wielu polskim organizacjom zajmującym się upamiętnianiem śladów polskości na obszarach obecnej Litwy, Białorusi i Ukrainy).
I jeszcze jedno, GeRhArDzie. Nie mam zamiaru twierdzić, że antysemityzm w Polsce nie istnieje, bo niestety wystarczy wyjść na ulicę lub otworzyć byle forum internetowe, żeby przekonać się, że jest inaczej. Twierdzę jednak, że popełniasz nadużycie, mieszając zwykłą ksenofobię (która sama w sobie jest oczywiście też czymś zlym) czy też po prostu bierność i brak zainteresowania, z antysemityzmem - i obciążając właśnie antysemityzm winą za ginące ślady żydowskiej przyszłości. (Jak powyżej starałem się wskazać, problem wcale nie jest specyficzny dla śladów przeszłości żydowskiej). Antysemityzm, jak każda forma rasizmu, jest "zbrodnią w myśleniu" - a minione stulecie widziało dobitne dowody, że "zbrodnia w myśleniu" łatwo może przejść w "zbrodnię w działaniu" i prowadzić do ludobójstwa na niespotykaną skalę. Ale tym mocniejsze trzeba mieć podstawy, żeby zbrodnię zarzucać. Nie doprowadzajmy do inflacji słów, bo trudno nam się będzie porozumieć.

Airborn



poprzednia strona spis treści następna strona