Calac
O byciu w świecie słów kilka (filozofia a mistycyzm)
Jakiś czas temu na potrzeby dyskusji prowadzonych w tajniakowym środowisku ukuliśmy sobie modelową dychotomię dotyczącą nie tyle nawet sposobu myślenia, ale wręcz sposobu ludzkiego bycia w świecie. Przyglądając się człowiekowi Zachodu doszliśmy mianowicie do wniosku, że można wydzielić dwa tryby takiego bycia, z których jeden nazwaliśmy sobie filozofią, a drugi mistycyzmem. Rzecz jasna pojęcia te nabierają nowego znaczenia w użytym kontekście, choć przywołane zostały nie bez powodu. W czym zatem rzecz?
Gdybyśmy odbierali świat (czyli tzw.: rzeczywistość) takim jakim jest on sam w sobie, to bylibyśmy światem samym. Ale tak się składa, że jesteśmy z tego świata wydzieleni jako jego cząstka. Wybitnie określona cząstka. Posiadając swoje specyficzne cechy stajemy naprzeciwko czegoś, co jest nadrzędne wobec nas i poraża nas swoją niezrozumiałością a także obcością swoich kategorii. Pozostaje nam jedynie interpretować to, co się nam jawi (a jawi się nam na tyle, na ile pozwala ludzka percepcja). Interpretować zaś możemy za pomocą tego wszystkiego, czym obdarzyła nasz gatunek natura, to jest co najmniej: uczuciem, intuicją i rozumem. Jednak jakieś dwadzieścia pięć wieków temu pojawiło się przekonanie, iż jedynie słuszne (jak to się mówi, prawdziwe) poznanie jest poznaniem racjonalnym. Z biegiem czasu przekonanie to się utrwaliło w świecie zachodnim i obecnie w nim dominuje. A zatem, nie dość, że jako niewielkie cząstki świata, ściśle ograniczone jednostki dysponujemy tak niewielkimi i ograniczonymi środkami jego poznania, to jeszcze to co mamy,
z własnej woli redukujemy do jednego ich elementu - rozumu. Człowiek Zachodu dobrowolnie się okaleczył. Oślepił się, twierdząc, iż w ten sposób będzie widział więcej. Niezbyt racjonalne to posunięcie...
Żeby uprzedzić ewentualne zarzuty nadmienię, że nie o promowanie antyracjonalności mi się rozchodzi. Nie sprzeciwiam się temu, że pewni ludzie (cały czas rozpatruję przypadek tzw.: nowożytnego świata zachodniego) interpretują świat w kategoriach racjonalnych, lecz temu, iż czynią to wyłącznie w sposób racjonalny. A jeszcze ściślej - że deprecjonują, jeśli nie kwestionują prawomocność poznania innego niż racjonalne (bo całkowicie zablokować pozostałe tryby percepcji
i interpretacji nie sposób, co zapewne bardzo ich boli). W efekcie, kiedy tylko ludzie ci zabierają się za wyjaśnianie (sama potrzeba wyjaśniania wszystkiego jest już jedną z pułapek racjonalizmu) rzeczy małych i prostych, tworzą potwory, które może i w końcu dają pewną wiedzę, ale jakim kosztem? Niemoc rozumu, który napotyka rzeczy ponadracjonalne i mimo to podejmuje próbę ich wyjaśnienia w swoich kategoriach jest żałosna. I w drugą stronę - kiedy umysł wyłącznie racjonalny staje przed rzeczami wielkimi, upraszcza je i redukuje, prześlizgując się jedynie po ich powierzchni, skupiając się na mało istotnych ich aspektach. Arystoteles, Tomasz z Akwinu, Kartezjusz...to ojcowie (a wielu ich było) zachodniego zachłyśnięcia się rozumem. Ten sposób myślenia i oparty na nim sposób bycia nazwałem sobie filozoficznym.
Niemniej jednak nie twierdzę, że połączenie rozumu z pozostałymi aspektami poznania daje wiedzę pełną ani już tym bardziej prawdziwą. Ale na pewno daje wiedzę bogatszą. Platońska metafora jaskini już wieki temu zobrazowała sytuację człowieka percypującego rzeczywistość. Siedzimy na dnie jaskini - i to jest nasz świat, psychocielesność - a gdzieś tam przez wąskie szczeliny - zmysły - dociera do nas światło zewnętrzności. Dlaczego nie mamy używać wszystkiego czym dysponujemy, żeby jak najlepiej zrekonstruować i pojąć to, co do nas dociera? Dlaczego rozum ma dawać pewność, a zwykła percepcja, intuicja i uczucia już nie? Na te pytania każdy musi sobie sam odpowiedzieć.
Chciałbym podkreślić, że w tym co napisałem powyżej nie odnoszę się do dziedziny naukowej pracy badawczej, a do bycia w świecie (żeby uniknąć konotacji słowa istnienie) jednostki ludzkiej. Taki sposób odbierania świata, w którym rozum jest tylko jednym z wielu uczestników tego procesu, określiłem mianem mistycznego. Dążyć do osiągnięcia pełni (swoich możliwości) to chyba powszechna ludzka potrzeba. Jednak wiele zależy od tego, jak sobie ową pełnię zdefiniujemy. Nasz mistyk będzie dążył do pełni rozumianej jako harmonia i zespolenie wszystkich aspektów swojego bycia (to, w jaki sposób będzie do tego dążył i co uzna za katalizator, czy też czynnik jednoczący, to już inna kwestia), ciesząc się z samego aktu owego bycia i wynikającej z niego możności percepcji świata. Zdefiniowany powyżej filozof za pełnię uzna zapewne doskonałość w posługiwaniu się rozumem (za wzór mając jakiś transcendentalny byt racjonalny, np. tzw.: Boga filozofów) i jak najdokładniejsze stłumienie pozostałych trybów poznania. Przyznam się, że w kwestii sposobu myślenia filozofa raczej się domyślam, niż wiem. I jak najbardziej mogę się mylić.
Powyższy tekst jest odbiciem całkowicie subiektywnego podejścia do tematu i miał na celu jedynie zwrócenie uwagi czytelnika na pewne kwestie. Jego zamiarem było raczej dostarczenie pytań niż odpowiedzi. Raz jeszcze podkreślam, że pojawiający się tutaj filozof i mistyk, to postaci modelowe, przywołane na potrzeby niniejszego tekstu, a ich imiona nabierają specyficznego nim specyficznego sensu. Puenta tego artykułu będzie już udziałem czytelnika, o ile będzie on zainteresowany jej zaistnieniem.
Calac
P. S. Na dobry początek odsyłam zainteresowanych do ponownej lektury wstępu do Tajniaka 20/21.
|