poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Płyty

Pocałunek mongolskiego księcia - Armia

Po trzech latach z hakiem Armia wydała wreszcie nową płytę studyjną. Wreszcie płytę jednorodną, spójną, bez nudnych zapchajdziur, czy odstających, numerów dołączonych jakby na siłę. Wrażenie (właściwie wcale nie dominujące, ale jednak obecne) obecności tych felerów odnosiłem przy słuchaniu "Ducha" i "Drogi". Przy "Pocałunku" tego już nie mam - wreszcie nie przeszkadza mi żadna piosenka. Jednocześnie przy całej tej zwartości materiału, odnoszę wrażenie, że jest to jednak materiał dość niepozony. Jak dla mnie to oczywiście żaden zarzut. Bardzo lubie niepozorne płyty. Niepozorne ale solidne. A "Pocałunek" właśnie na taki mi wygląda.

Jeśli chodzi o brzmienie, płytę kwalifikuję sobie prywatnie jako trzecią część (teraz już) tryptyku Duch-Droga-Pocałunek, przy czym jest ona najmniej metalowa z wymienionych. Riffy nie są już tak jednoznaczne, czyste, gitary nieco się rozmyły. No cóż, powrót do korzeni. Z tym, że za czasów Roberta Brylewskiego te korzenie nieco inaczej wyglądały - było więcej punka, hard core'u. Tutaj muzyka idzie raczej w kierunku rozwiązań typowo rockowych. Dla osób trzecich muzyka jest więc bardziej przystępna. Na szczęście bez przegięć.

Pod względem melodii dostrzegam rozwinięcie tego, co dało się zauważyć juz na "Drodze", a o czym mówiła kiedyś Beata Kozak, perkusistka grupy, "Budzy już nie ryczy, Budzy śpiewa". Tymczsem linie wokalne pod względem sposobu chwilami bardzo przypominają te z "Tańca szkieletów", solowej, akustycznej płyty Tomka B. Aż się chce podsumować, że ta płyta to po prostu (również pod względem tekstów, choć tu są one bardziej dosłowne, mniej osobiste) ostra alternatywa jakiegoś kolejnego "Tańca szkieletów".

Płytę otwiera melodia w podobnym stylu co na dwóch poprzednich płytach, "Zjawy i ludzie", jedyna kompozycja Popkorna. Tym razem głównymi kompozytorami są Budzy i Paweł Klimczak, który spisał się w tej roli wspaniale. Warto jednak zauważyć, że jedną z melodii ("Nostalgia") wymyślił onegdaj jeszcze Michał Grymuza, który nagrywał w 1994 roku z Armią płytę "Triodante", a na płycie znalazły się także dwa covery ("W kamień zaklęci" i "Sodoma i Gomora"). Największe wrażenie robi na mnie końcówka płyty - dwie ostatnie piosenki "Sen nocy letniej" i "Śmierć w Wenecji", do których, jak ktoś całkiem trafnie zauważył, reszta płyty to po prostu wstęp. Na szczególną uwagę zasługują dwie kompozycje nietypowe dla Armii: żartobliwy "Horror Budzuli" z melodyjnymi wstawkami Banana na waltorni (takie wstawki jeszcze niedawno nawet w Kulcie byłyby nie do pomyślenia) oraz "Ukryta miłość" - piosenka spokojna z gościnnym udziałem "Arki Noego".

Tekstowo - dalszy ciąg bajkowo ujętej opowieści o rozwoju duchowym człowieka. A opowieść to niezwykła. Najpierw "Armia" ("Antiarmia") przynosi nam wizje intuicyjnych poszukiwań w rodzaju religii naturalnej, pierwotnego przeczucia istnienia "Siły Wyższej", gnostyckiej wojny ze złem. Rozwinięcie nie do końca sprecyzowanych tu wątków znajduje wkrótce odbicie w genialnej wizji heretyckiej gnozy chrześcijańskiej ("Legenda"). Ze starożytności w średniowiecze przenosi nas opowiedziana "własnymi słowami" "Boska Komedia" Dantego ("Triodante"). W tym czasie następuje olśnienie. Zrozumienie (Głupiec na wzgórzu już wie co jest co - "Duch"), a z nim nawrócenie. Człowiek rodzi się na nowo. Znowu stoi na początku drogi z tą różnicą, że nie ma już w nim tamtej samotności, tamtego strachu, tamtej rozpaczy, tamtej niezgody. Jest dziecięca radość życia. Radość z rzeczy małych, prostych, wręcz kiczowatych w oczach tego świata czy infantylnych. Są łzy, smutki, żale, cierpienie, jednak nie jest to już tamta beznadziejna rozpacz. W obliczu wspaniałej wiadomości, że jest ratunek - zbawienie za darmo - jasnym staje się sens cierpienia, radości i udziału w całej tej bajce. Jest Rozwiązanie, a jego obecność dodaje otuchy, odwagi (kto cierpi dziś, niech przyjdzie - "Droga"). I następuje ciąg dalszy - "Pocałunek mongolskiego księcia" - człowiek podnosi wzrok, rozgląda się, znowu dostrzega ten sam świat (Babilon? Mordor? Sodoma i Gomora?) niegdyś widziany oczami gnostyka. Świat, przed którym kiedyś uciekał. Płytę rozpoczynają słowa Bilba na chwilę przed zniknięciem ze swojego urodzinowego przyjęcia. "This is the end.. Goobye" - mówi Bilbo i zakłada pierścień. "Co się stało ze światem po założeniu pierścienia? " - pyta Budzy. Welcome to the death television!

Szaman Falarek



poprzednia strona spis treści następna strona