poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Jolanta Rosa

Ławka

Od roku siadają tu codziennie o tej samej porze. Pani Janeczka przychodzi pół godziny wcześniej, aby nakarmić koty i gołębie. Ale z gołębi, to chyba już zrezygnuje. Nie te siły, zresztą lekarz jej zabronił dźwigać, to może go w końcu posłucha. Pani Halina mówi, że od tego noszenia mogą jej szwy pęknąć i całkiem przestanie widzieć. Mokry chleb, kurczaki, butelki mleka - wszystko to przecież waży. A gołębie nie potrzebują kucharki, mają skrzydła, dzioby - to sobie coś wydłubią. No i w końcu to przecież park.
Pani Janeczka kotom gotuje od dziewięciu lat. To już trzecie pokolenie. Teraz do gulaszu dodaje środek przeciw rozmnażaniu. Jak ma się stworzenia, to trzeba o nie dbać. Co się z nimi stanie, jak ona umrze? Dziewięćdziesiąt trzy lata to ładny wiek. Chciałaby pożyć dłużej, ale kostucha ją zaczepia - noga kręci i kręci, a to pewno jest znak. No i ciągły problem z Kropką. Siedemnasty rok jej idzie, po dwóch operacjach, a każdego psa trza odganiać. Takie starocie i chłopa jeszcze chce! Wzięła by przykład z Burki, cichutkiej, tłuściutkiej. Wszystko zje, co jej ugotuję i na rączki nie włazi, a ta - piszczy jak jej nie wezmę. - Ale ogon do zupy pani wkłada. Kto to słyszał z kotem przy stole siedzieć?!
Pani Halina nie ma zwierząt i nie rozumie tej miłości do nich pani Janeczki. Może za dwadzieścia lat, jak i o niej syn zapomni, weźmie sobie jakieś stworzenie. Chociaż nie, Tadeusz to dobre dziecko. Przychodzi na obiad w niedzielę, pomaga przesadzać kwiaty, kupuje ciastka. Ona ma inny kłopot. Nie może dobrać sobie butów. Te ze stadionu są nic nie warte - gniotą, parzą. Każdy pasek czuć. Firmowe są miękkie, z prawdziwej skóry, ale drogie. Najbardziej bolą ją kostki na palcach, bo są wygięte do góry. Ostatnio wymyśliła, jak je wyprostować. Do lnianego paska przyszyła guzik pościelowy. Palec okręciła materiałem i jest elegancko. Kiedyś próbowała ze zwykłym guzikiem, ale drapał.
Obie panie chodzą w butach na obcasach. Mieszkają niedaleko Alei Lorenza, więc nie mają problemu z dojściem. Pani Halina idzie od Kruczej i zachodzi czasem na Bracką po panią Janeczkę.
Na ławce siedzą od godziny 13.30 do 15.30, a czasami to i do 16.00. Nie dłużej, bo o w pół do piątej zaczyna się "Moda na sukces".
On jest zawsze pierwszy. Rozkłada na deskach swe sześćdziesięcioparoletnie ciało i patrzy w słońce. Nie szkodzi mu. Co dzień się tak smaży. Żeby miał na sobie chociaż spodenki, dziad jeden - lamentuje pani Halina. - Ale nie, w samych majtkach leży.
- Zwłoki opala. Gdybym ja się tak rozebrała, ludzie by pouciekali. - dodaje pani Janeczka.
- Na całej ławce się skurwysyn rozwali, łapy porozkłada, a ty siedź na trawie. Zawsze to samo.
- Posuń się pan! Ławka jest tylko jedna! Jaja to można smażyć nad Wisłą!
Ale nie, z nim nie ma gadki. Kiedyś poprosiłam, żeby przeniósł ją w cień, pod drzewa. Gdzie tam. Bąknął, że tu mu dobrze.
Pani Janeczka i pani Halina mają specjalne prawa do tej ławki. Wywalczyły ją jesienią od robotników Muzeum Narodowego. - Wcześniej była tu inna - połamana, człowiek na niej wisiał, nie siedział. A ta stała za ogrodzeniem muzeum. - Po co komu pusta ławka, gdy nie można na niej siadać? Wyprosiłyśmy od robotników, jak grabili liście. Wynieśli. A ile było gadania przy tym. - denerwuje się pani Halina. - Chciałyśmy jeszcze jedną, to odesłali nas do dyrekcji. Musi być decyzja odgórna, powiedzieli. Machnęłyśmy ręką. Kto by tam za durną ławką latał! Ale wstyd, żeby tylko jedna w całym parku była.
- Niby jest jeszcze druga, w cieniu stoi. - mówi pani Janeczka - Kotłują się tam, aż piszczy. W dobrym miejscu jest, w kącie, pod drzewami. Mogą się pedałować. - Tfu - wykrzywia twarz pani Halina - niech pani nie opowiada. Może w dzień się nie pedałują. - Pedałują, pedałują. Sama widziałam, jak kotom jedzenie niosłam. Jeden stał oparty o drzewo, drugi za nim. I wodę mi zabierają. Przynoszę w butelce dla gołębi, kładę pod ławką. Zaglądam, butelka pusta. Wiadomo, myją sobie. To już wykolejeńcy.
- Dobrze, że mi syn rozkładane krzesełko kupił - bierze się pod boki pani Halina. - Jak taki ojciec święty przyjeżdżał, ludzie na stołkach siadali. W domu do zakładania butów się przyda. No i do parku będę przynosić. Tylko jedna ławka przecież. Tu ten dziad, skurwysyn z jajami na wierzchu. Tam pedały. A gdzie miejsce dla nas?
Przychodzą tu codziennie o tej samej porze. Pani Janeczka pół godziny wcześniej, żeby nakarmić koty i gołębie.

Jolanta Rosa
jola.rosa@interia.pl



poprzednia strona spis treści następna strona