poprzednia strona spis treści następna strona
- -

GeRhArD

Spieszmy się radować

Czasami komuś uda wypowiedzieć się kilka słów, które zawracają w głowie i odsuwają wszystko inne absolutnie na bok. Mnie dały mi do myślenia słowa koleżanki. Czasami jeden impuls potrafi nagle wywołać lawinę myśli, które po prostu trzeba z siebie wyrzucić. Może rzeczywiście nic nie wiem o jej problemach A może po prostu trochę inaczej rozumiem i inaczej doceniam wagę szczęścia w tym naszym skomplikowanym i niezrozumiałym życiu i w zupełnie inny sposób traktuję owe problemy. Idąc sobie ciemną zimową ulicą, patrząc na śniegowe zaspy i na światła w oknach, zastanawiałem się nad tym wszystkim. Zastanawiałem się, co my, młodzi ludzie, którzy cieszą się swoją pracą, którzy mogą spełnić choć odrobinę swoich marzeń, możemy wiedzieć o prawdziwym nieszczęściu i prawdziwej tragedii. Czasami umrze w naszym otoczeniu ktoś bliski, czasami skończy się jakaś miłość, czasami musimy borykać się z różnymi mniejszymi i większymi problemami materialnymi, ale czy to właśnie jest to wielkie nieszczęście i czy to właśnie są te wielkie problemy?
Zawsze mówiłem sobie, że aby zobaczyć, jak nam jest dobrze tu i teraz, powinniśmy patrzeć w dół, tam gdzie jest gorzej, a nie w górę - tam gdzie mają lepiej od nas. Powinniśmy zobaczyć jak źle mają inni, żebyśmy nie przerażali się własnymi brakami i docenili to, co mamy. Inni mają jeszcze mniej i trzeba przestać wreszcie narzekać na to, czego zrobić nie możemy i cieszyć się tym, co jest nam dane. Zgoda - zdarzają się wielkie ludzkie nieszczęścia: nieuleczalna choroba i inne rzeczy, ale wystarczy popatrzeć w około i zobaczyć, że ci ludzie nie chcą być nieszczęśliwi i nie chcą myśleć tylko o swoim bólu. Moim punktem odniesienia od lat jest miejsce, w którym zło przekroczyło wszelkie granice, zarówno te wyobrażalne, jak i te, do których współczesne umysły nigdy nie dotrą. Od lat poznaje historie ludzi, którzy przeżyli piekło na ziemi, a oni z kolei opowiadają o tych, którzy tego piekła przetrwać nie zdołali. Obozy koncentracyjne pełne są przerażających, wywołujących dreszcze, przerażenie, i wyciskających łzy opowieści. Jednak gdzieś w tym wszystkim tkwi bardzo głęboko ukryta, niezwykła i pouczająca szkoła życia. Bo jeśli niektórzy z tych ludzi, żyjąc w miejscu, gdzie ginęły miliony, w miejscu, od którego niedaleko już do piekielnych czeluści, w miejscu, gdzie człowiek niemal całkowicie odsłonił czarną stronę siebie, jeżeli ci ludzie potrafili odnaleźć w sobie trochę szczęśliwych chwil i uchronić nadzieję, to czy my mamy być gorsi dziś? Oni naprawdę potrafili się tam cieszyć, potrafili przyzwyczaić się do najbardziej makabrycznych widoków i czując na swoich plecach oddech śmierci w każdej godzinie i w każdej sekundzie potrafili pokazać, że ich życie naprawdę jest czegoś warte, że nadzieja nie umarła i że dopóki mamy jeszcze coś wewnątrz siebie - coś osobistego i własnego - to ona nigdy nie zginie. Fakt - niektórzy ją stracili. Ale stracić nadzieję za drutami nie było wstydem i porażką. Niektórzy nie mieli nawet czasu, żeby jej doświadczyć, ale i tak ludzie do komór gazowych często wchodzili z podniesionymi głowami, szepcząc ostatnie słowa do swoich dzieci i dodając sobie otuchy. Nigdy nie będę w stanie nawet ogarnąć wyobraźnią takich chwil, nie wyobrażę sobie rozgrzebywania rękami masowego grobu, gdzie mięso odchodzi od zwłok. Nigdy nie będę mógł doświadczyć smrodu wydobywającego się ze stosów spaleniskowych. Moja wyobraźnia nie stworzy obrazu przerażającej góry zwłok piętrzącej się w kilku niewielkich pomieszczeniach Treblinki. Nigdy wśród tych zwłok nie rozpoznam swoich bliskich. Za to mogę dziękować. Jednak byli ludzie, którzy nie potrzebowali żadnej wyobraźni, ponieważ tamten świat, który dla nas jest tylko odległym koszmarem, był dla nich rzeczywistością. I oni potrafili żyć w takim świecie. Mogli żartować, obchodzić urodziny, przyjaźnić się, a nawet kochać - potrafili gdzieś wewnątrz odsunąć od siebie to wszystko i zrobić miejsce dla tych kilku szczęśliwych chwil, dzięki którym mogli przeżyć, których kurczowo mogli się trzymać. Do tego potrzeba było prawdziwej siły, prawdziwego wysiłku, wielkiej motywacji i woli życia, której niektórym ludziom ciężko odnaleźć, ale chyba każdy gdzieś ją w sobie ma.
Kiedy obiorę sobie taki punkt odniesienia, do którego będę przyrównywał moje prywatne tragedie, okażą się one nagle blade i nieistotne, znacznie łatwiejsze do przełknięcia i do przetrwania. Życie jest bowiem zdecydowanie za krótkie, żeby na każdym kroku, kiedy dzieje się coś złego, przystawać i popadać w żałobę nad tym, co się stało. Zadziwiające jest to, ile dobra można się nauczyć od tamtych ludzi. Ile wspaniałych rzeczy można wydobyć z tego złego świata, o którym wielu chciałoby zapomnieć i wyrzucić na odległe miejsce w śmietniku historii. Bo tak naprawdę to tamten świat zza drutów nauczył mnie cieszyć się nawet najdrobniejszymi rzeczami i nawet w najbardziej błahych sprawach znajdować powód do uśmiechu. Tamten świat spowity dymami krematoriów, a nie ten dzisiejszy, w którym co raz mniej prawdziwych emocji i prawdziwego uczucia. Z takich malutkich kawałków radość staram się układać tę układankę, która składa się na mój prywatny świat. Z każdego dnia staram się zabrać tylko dobre rzeczy, a całe zło, które wdziera się do mojego życia muszę jakoś przetrzymać i tak naprawdę te dobre strony życia pomagają mi w tym. Jeżeli ludzie podobni do mnie mogli znaleźć siłę w tamtych warunkach, to moje poddanie się, depresja w sytuacji, kiedy tak naprawdę mam wszystko, o czym wielu może tylko marzyć, byłaby dowodem niezwykłej słabości, której mógłbym się tylko wstydzić.
Nie twierdzę, że każdego dnia, nawet najgorszego w naszym mniemaniu, powinniśmy mieć na twarzy uśmiech. Nie twierdzę, że smutek nie istnieje i mamy o nim całkowicie zapomnieć. To marzenia ściętej głowy. Sam miałem wiele takich dni, kiedy po moich policzkach spływały niezwykle obficie słone łzy. Były takie chwile, kiedy nie miałem siły już płakać. Nie możemy całkowicie odizolować się od bólu, ale dlaczego mamy się w nim zanurzać i cierpieć sami z siebie? Może są ludzie, którym cierpienie sprawia przyjemność, ale ja do nich nie należę. Bo szczęście tak naprawdę leży sobie wokół nas i tylko od nas samych i naszej woli zależy to, czy będziemy w stanie je dostrzec i podnieść. Napisano kiedyś piękne słowa: "spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"... A może powinno to brzmieć "spieszmy się cieszyć życiem, bo kończy się tak szybko". Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak "carpe diem", bo każda zła chwila jest ważną lekcja, po której mogę zanalizować własne błędy, kiedy mogę przemyśleć i nauczyć się czegoś ważnego o tym naszym przedziwnym życiu. Warto nauczyć się radości.

GeRhArD
gerhard@w.pl



poprzednia strona spis treści następna strona