Kartki Calaca
Bajka z Buenos
Calac i Polanco byli Argentyńczykami. Z Buenos Aires. Tyle, że Polanco miał gauczowskie pochodzenie. A Calac nie. Szkoda gadać. Normalni to oni nie byli. Ech...
Polanco miał kota. Takiego żywego, z wąsami. Ten kot był prawie normalny, tyle że miał złoty ząb. I potrafił mówić. I miał doktorat z filozofii. A jak spał to strasznie chrapał. Kot ów był fińskiego pochodzenia i był z tego bardzo dumny. Dlatego nadał sobie imię Väinämöinen (naprawdę nazywał się Józef Kaleva Suominen - Mazur). Sam sobie nadał takie miano, gdyż Polanco wołał na niego Juan. A kot bardzo tego nie lubił. Właściwie to dostawał wtedy ataku arktycznej gorączki. Talerze tłukł.
Polanco i jego kot palili bardzo dużo papierosów. W przeciwieństwie do Calaca, który papierosów nie palił w ogóle. Czasami fajkę. Ale rzadko, bo tytoń drogi. Väinämöinen nie przepadał za Calakiem, gdyż ten nie przepadał za Arystotelesem. Calac mówił, że głupi był ten Arystoteles. A Väinämöinen Arystotelesa czcił i uwielbiał. Kocur był złośliwy. Jak Calac sobie przysnął, to obsikiwał mu skarpetki. Kot, nie Calac. Dziwne, bo Calac lubił Väinämöinena.
Polanco i jego kot byli na utrzymaniu Calaca. Calac nie miał stałej pracy, więc była bieda. Aż piszczało. Ale nie było całkiem źle. Yerba i kawa zawsze były w szafce. Gorzej było z jedzeniem. Polanco był tak chudy, że mu bokserki z bioder zlatywały. Ale czytali dużo książek i wierszy. Jakoś się żyło.
Do czasu.
Tak naprawdę nikt nie wie, co się właściwie stało. Teraz Calac samotnie spędza dni i noce, siedząc na podłodze. Siedzi i milczy. Bo niby do kogo ma się odezwać?
Dlaczego o tym piszę? Ano z żalu. Polanco wyjechał do Chodzieży a Väinämöinen zdechł z pragnienia. Sam w mieszkaniu został (wyjechałem w tym samym czasie co Polanco). Zapomnieliśmy o nim, kurcze. Zakopałem go za śmietnikiem (trochę niezgodnie z obrządkiem - kocur był neopoganinem, no ale cóż...), bo śmierdziało.
Polanco czasami dzwoni. Mówi, że raczej nie wróci. Przynajmniej na razie.
I to już koniec bajki.
Calac, Buenos Aires 19.01.03.
Kartka z Buenos
Anioł, który z wysoka towarzyszył moim narodzinom,
Powiedział: "Ze szczęścia i radości stworzona dziecino,
Idź kochaj i niech ci żadna rzecz nie pomoże na ziemi."
WILLIAM BLAKE
Wielkość Człowieka tkwi w jego małości. Paradoks? Człowiek to paradoks. Anioły zgrzytają zębami w zielonej zazdrości gdy któreś z Ziemskich Dzieci prostuje ugięty kark, aby bez lęku i bez pychy spojrzeć w gwiazdy. Blask Aniołów jest tylko Światłem odbitym i w niczym nie równa się Światłości bijącej z twarzy Człowieka Który Poznał Samego Siebie.
Blask Aniołów nigdy nie zaznał nieczystości. Światłość Człowiecza rodzi się wśród brudu i skalania...
Śmiej się w głos Szyderco, lecz wiedz, że istnieje Heroizm Dnia Codziennego. To co dla ciebie jest li tylko żałosnością i banałem, bliższe jest Doskonałości niż strzeliste sny filozofów. Wszak i lśniący diament był kiedyś tylko czarnym węglem. Nie umiesz się zdobyć na odwagę dostrzegania Piękna, więc trawiony goryczą i zazdrością, zatruwasz dusze Innych. Dlatego twoje serce nie zazna nigdy Radości. Własną złością spłoniesz, patrząc jak każdego dnia wzbijają się ku niebu ptaki Szczęścia...
Bo krążki posiadające jedną tylko stronę zdarzają się wyłącznie w opowiadaniach Borgesa... Jak Śmierć może być Odrodzeniem, tak każde nieszczęście niesie w sobie zarodek swego przeciwieństwa. Można go wydobyć, oczyścić i pozwolić mu się rozwinąć w cieple własnej duszy. Ciężka jest jednak praca Ogrodnika Radości. Jak delikatnymi są kwiaty Wiary, Nadziei i Miłości wie każdy, kto je miał w dłoniach. W bólu i cierpieniu rodzi się Szczęście...przez Piekło przejść trzeba, by do Nieba wstąpić. Odwagi, odwagi mój Przyjacielu! Możesz być szczęśliwy. Tylko proszę Cię, już nigdy nie bój się kochać...
Polanco śpiewa.
Calac, Buenos Aires 11.02.03.
|