poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Koncerty

Armia w Krakowie

Mimo niewielkiej promocji towarzyszącej koncertowi Armii w Krakowie, klub Szpal na ul. Łobzowskiej zapełnił się całkiem przyzwoicie, co należy odnotować z tym większą starannością, że bilety kosztowały 20 zł, a klub nie należy do małych. W ostatnich miesiącach zobaczyć Armię na żywo było właściwie niepodobieństwem, bo zespół swą aktywność koncertową wyraźnie wstrzymał, choć wiadomo przecież, że powstaje materiał na nową płytę i znany jest już nawet jej tytuł: Pocałunek mongolskiego księcia. Na koncercie można było usłyszeć dwa nowe utwory, które dają niejakie wyobrażenie o kierunku w jakim podąża Armia. Były to bardziej humorystyczne niż patetyczne piosenki z mocnym ramonesowskim brzmieniem, co może kojarzyć się z najwcześniejszym etapem w historii zespołu (cztery lata temu ukazała się reedycja debiutanckiej płyty Armii z 1987 roku).
Zaskoczyć mogła ilość starego materiału w repertuarze. Dominowały piosenki z wczesnych płyt: Aguirre, Niewidzialna armia, Opowieść zimowa, Niezwyciężony, Jeżeli, Zostaw to. Już sam początek był pod tym względem znamienny, bo oto pojawiło się To, czego nigdy nie widziałem z płyty Legenda, czyli coś, czego bardzo dawno nie słyszałem w koncertowym wykonaniu. Jedynym wspomnieniem świetnej przecież płyty Triodante był fragment Miejsca pod słońcem połączony z motywem XYZ (z repertuaru Rush). Z płyty Duch był co prawda Pięknoręki, Soul side story i On jest tu, ale kiedyś materiał z Ducha bardziej obficie wypełniał czas koncertu. Także z ostatniej płyty Droga niezbyt wiele można było usłyszeć: Dom przy moście, Buraki kapusta i sól. Jaki z tego wniosek? Armia prawdopodobnie szuka inspiracji dla nowych zamierzeń w swych muzycznych korzeniach i rewaloryzuje kompozycje, które wielbiciele zespołu odłożyli już do lamusa, bo znane im były właściwie wyłącznie z przykurzonych płyt, a nie z żywych wykonań.
Tymczasem armijna przeszłość wraca i to wraca w wielkim stylu. Warto jednak mieć nadzieję, że Armia nagra jeszcze kiedyś płytę tak spójną jak Triodante i tak dynamiczną jak Duch, aby Budzyński nie musiał po latach przyznawać, że najbardziej udanym wydawnictwem w historii zespołu była Legenda, która dziś ma kilkanaście lat.
Jeśli chodzi o brzmienie, Armia jest raczej w dobrej kondycji. Po raz kolejny sprawdziła się zasada, że ten zespół wiele lepiej wypada w klubach niż plenerze, gdzie część "czadu" ulatuje w przestworza. Co się zaś tyczy samego składu ekipy, to cieszyła obecność waltornisty Banana, który jest jednocześnie waltornistą i gitarzystą Kultu, więc choćby tylko z tego powodu nie zawsze towarzyszyć może zespołowi Tomasza Budzyńskiego. Nie dało się jednak ukryć braku Popkorna, który jednocześnie będąc gitarzystą Acid Drinkers choćby i z tego tylko powodu nie zawsze być może, a zapewne są i inne powody dla których musiał być zastępowany przez Klimczaka i Drężka. Poza tym szkoda, że nie usłyszeliśmy nic z solowej płyty Budzyńskiego Taniec szkieletów i lepiej nie wiedzieć, co zagrali na ostatni bis. Ale w zasadzie było dobrze, a nawet bardzo warto.

Krzystof Fiołek



poprzednia strona spis treści następna strona