poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Płyty

Zapomniany album

Tytuł przewrotny bo co by nie mówić - Milesa Davisa albo się zna albo nie - nigdy nie zapomina. Z przykrością informuje że o istnieniu pewnego albumu zapomniałem.
Ponad dwa miesiące temu dostałem od przyjaciółki pudło kaset jazzowych, wśród nich 3 albumy Milesa, z których dwa znałem a jednego nie miałem okazji słyszeć, raczej z premedytacja niż przez przypadek. Ot - grzech zaniechania.
Mowa tu o albumie "Doo Bop". Ów grzech zaniechania jaki popełniłem lat temu kilka, wynikał z kilku faktów dotyczących tej płyty. Po pierwsze ukazała się w 1993 roku i była wynikiem zbieractwa i kompilacji - Miles odszedł w trakcie przygotowywania nowego dużego albumu, pozostawiając sześć kompletnych utworów. Na resztę "DooBop" złożyły się nagrania będące kompilacją solówek trębacza i sampli przygotowanych przez Easy Mo Bee. Jakoś nie ufam pośmiertnym wydawnictwom tworzonym przez przyjaciół, rodzinę, menedżerów etc. - pachnie mi to brutalnie mówiąc padlinożerstwem, przy czym sama wartość artystyczna takiej składanki jest często marna.
Po drugie wspomniany Easy Mo Bee był już kojarzony z nurtem rap, mimo że - przyznam szczerze, o istnieniu Easy Mo Bee dowiedziałem się dopiero przy okazji tej płyty. Rap to był wystarczający powód do odłożenia Doo-Bop "na później".
Powód trzeci jeszcze bardziej oddalał konfrontacje z płytą. Mianowicie kilka lat później spotkałem się z opiniami że w "Doo Bopie" narodził się hip-hop.
Te wszystkie urojone lub nie przyczyny sprawiły że album "Doo-bop" istniał w mojej świadomości zaledwie na krótką chwilę między linijkami życiorysów, recenzji i innych publikacji, w których o nim wspominano. Traktowany jak odpad pewnie prędzej czy później zostałby odkryty, ale zrządzeniem losu trwało to aż 10 lat. Wstyd mi troszkę.
Jakże cudownie porządnie rozczarować się, a raczej oczarować!
Czas na zasadniczą część recenzji: wrażenia. Tak się złożyło, że zacząłem tonąć w dźwiękach Doo-Bopu w czas sporego skoku temperatury - gdy przyklejona do pleców koszula zapowiada coroczny zły scenariusz - gorące lato. Tym gorszy scenariusz, że przypieczętowany awarią podtrzymującego życie wentylatora. Doo Bop była wybawieniem. Wierzcie mi lub nie, ale ta płyta powoduje że kochasz gorąc, ociekający pot, duchotę i hałas miasta. Mimo że album tylko w części jest autorskim dziełem Milesa, to w całości spełnia jego zamierzenia - stworzenia muzyki która oddaje atmosferę miasta, przenosi jego tętno w serii oszczędnych "kwaśnych" dźwięków trąbki zatopionych w pulsującym rytmie metropolii. Gdy idę w lepkiej duchocie miejskiego późnego popołudnia i widzę i słyszę zgiełk ulic, spocony tłum, syreny karetek to właśnie słyszę DooBop. I już nie ma dla mnie znaczenia czy mam przy sobie walkmana czy dźwięki te rodzą się w głowie, bo DooBop to Miasto ale w akceptowalnej formie.

Arcus_



poprzednia strona spis treści następna strona