Leon
Tupet słupka
odcinek 4
Nie wiedział skąd wzięły się te mapy. W szkole nie uważał zbytnio na geografii, a potem jedynie z książek o przygodach Tomka Wilmowskiego czegoś się o świecie dowiedział. Ale i tak nie wszystko było prawdą, bo, jak wiadomo, książki fałszują obraz rzeczywistości. Na dłuższą metę powodują schizofrenię, czego klasycznym przykładem jest opisana przez jednego Hiszpana historia niejakiego szlachcica Don Kichota, która tak się zaczytał w romansach, że w końcu uwierzył im tak bardzo, że wstyd mówić co się stało potem.
Henio więc z mapami w ogóle był na bakier, a o przyrodzie dowiedział się tego i owego z bajek dla dzieci. Kompasem posługiwał się jednak, jak na samouka, bardzo dobrze.
Wszedł na pobliski pagórek, wyciągnął lornetkę i spojrzał na ciemny zarys, który wyłaniał się zza horyzontu. To co ujrzał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Dlatego przetarł oczy, spojrzał raz jeszcze, ponownie przetarł oczy, potem szkła lornetki... I tak jeszcze kilka razy. Kiedy już dotarło do Heniowej głowy co widzą jego oczy i kiedy już w to nawet w miarę uwierzył, przysiadł z wrażenia i westchnął. Otóż ta czarna plama o ostrych konturach była niezidentyfikowanym pojazdem latającym. Rozpoznał go Henio bezbłędnie, jako że lubował się w dzieciństwie w filmach o UFO, a tata kupił mu nawet na Gwiazdkę "Małą encyklopedię spodków latających", w której sporą część zajmowały te niezidentyfikowane.
Zdarzenia potoczyły się w ekspresowym tempie. Henio nie zdążył nawet odstawić lornetki od oczu, a już dostał w łeb od obcego. Upadł na twarz i, jak można się domyślać, nadział się na to, co przy niej trzymał. Z dwoma słupkami wystającymi z oczodołów i połączonimi poprzecznie, jak katamaran, przerażony przypomniał sobie zdarzenia, które parę lat temu wstząsnęły opinią publiczną w mieście.
* * *
Była to historia pewnego pana, któremu raz na jakiś czas wypływały oczy. Budził tym trwogę, rozpacz, politowanie, sensację, a także szereg kontrowersji. Pewne środowiska bowiem uznały go za naciągacza i oszusta. Niczego nie świadomy mężczyzna męczył się co parę miesięcy z tymi oczami, a działacze zaczęli knuć spisek. Odbyło się jedno zebranie, potem drugie, w trakcie których pertraktowano, radzono i do znudzenia opowiadano o przodkach skandalizującego pana. Tu, jak i właściwie we wszystkich innych kwestiach, zdania były podzielone. Jedni twierdzili, że jego matka była Żydówką, inni wręcz przeciwnie - cyklistką.
Tymczasem najbliżsi mężczyzny poradzili mu, żeby się udał ze swoją przypadłością do lekarza. Łatwo powiedzieć. Z czym miał iść do tego lekarza, skoro tak normalnie to był przecież zdrowy, a i po oczach niczego nie było widać. Ciotka Klara, szanowana w rodzinie ze względu na wysoką pomysłowość, wreszcie rzuciła:
- Chłopcze, musimy poczekać na atak. Jak przyjdzie co do czego, to lekarzowi się pokaże, a on to wtedy zobaczy na własne oczy.
Idea wydała się słuszna i wykonalna. Dlatego niejeden obecny zaklaskał w dłonie, a dziadek Kazimierz cmoknął ciotkę w rękę. Babcia zaczęła parzyć herbatę, a żona głównego zainteresowanego przepychała się wśród zgromadzonych rozdając talerzyki z tortem. Oczywiście goście się pochorowali, a lekarz za wydane zwolnienia kupił sobie mały motorek.
Z wykonaniem trzeba było jednak sporo poczekać. Nasz bohater bowiem, jakby na przekór, ataku nie dostawał. Być może zestresowała go cała sytuacja. Pełne napięcia oczekiwanie i presja otoczenia wywołały blokadę.
C.D.N.
Leon
|