Lukassous
Ptak
część 2
- I stanąłeś Ptaku niby to radosny i niespożyty, a jednak ze spuszczoną głową i duszą najeżoną, próbującą wydostać się przez szpary, otwory i pory twojego ciała. I stanąłeś bez odpowiedzi ze wzrokiem utkwitym we wszystkie obrazy spraw zajmujących twą głowę. Obrazy, które zlewają się jak rzadka pulpa w jednego stwora pozakańczanego ostrymi sprzecznościami. - powiedział do Ptaka i ruszył, rozpoczął się oddalać, nogę stawiał po kolei jedną za drugą, a mimo to podróż jaką miał pokonać by zniknąć za pagórkiem trwała w nieskończoność. Ptak odprowadzał go wzrokiem i nie mógł wyjść z konsternacji jaka zaistniała w jego wnętrzu, gdyż dziwną była ta chwila nie opowiadająca zupełnie wyobrażeniom Ptaka o podobnych chwilach. "Dlaczego on mi to powiedział" - pomyślał sobie nasz bohater - "Dlaczego to zrobił, jakie prawo mu pozwoliło? Że co? Zna mnie skądś? A skąd, nigdy go nie widziałem. I, że co? Że może nie wiedziałem o tym, że powiedział mi jakąś nowinę? Cha!! Dobre sobie, w końcu to moje doświadczenia. Doskonale wiem jak mimo wszystko niewyraźna jest granica po między tym co jest i tym co dopiero na końcu się objawi. Sam dotykałem tej granicy, doskonale wiem jak to jest. I, że co?! Że zdołowany wesołek? A pewnie, a co mogę zrobić? W końcu jest udowodnione czarno na białym, że maska zawsze zwycięża. Przecież nie zdejmę jej z dzioba, bo i tak przykleją mi następną. Może tyle dobrego, że nową. Chociaż przyzwyczaiłem się już do starej, a po za tym to i tak ulega ciągłym deformacjom, gdyż nie dbam o nią za bardzo. Wiem o tym, że jest mi ciężko pod maską. W ogóle ciężko jest cokolwiek wyjąć spod maski, wyjąć na światło dnia prawdziwy nos czy ząb. A jeżeli nawet udało by się, to co? Komu bym go pokazał? Prawdę mówiąc nie wydaje mi się by prawdziwy kształt mego nosa... To chyba nie było by prawdą do końca. Tak wiem o tym, że to ja nie potrafię wybrać widza, czy też ze zbytnim pośpiechem odsłaniam mu i nos, i zęby, i w ogóle nie zostawiam fragmentu nawet by dać szanownemu widzowi nieco satysfakcji z odkrycia go na własny sposób. Ale jest jeszcze rzecz gorsza i o tym tez wiem doskonale - usta. Tak, one to nie przyzwyczajone do swobody, zaczynają z niej korzystać i zdają sobie sprawę z ważności roli jaką mają i przekonują dusze podatną na wszelkie impulsy, by przez usta właśnie wypłynęła i wpadła przez uszy. Dzieje się to tak szybko, że nie ma mowy o jakiejkolwiek kontroli nad jej formą. I wtedy zdeformowana zawisa w powietrzu i nie mogąc odnaleźć swego kształtu, nie zastanawia się nawet by zrobić cokolwiek innego niż oporządzić się jakoś, przestać być groteskową, śmieszną czy obrzydliwą. Przez to właśnie nie odnajduje żadnych uszu a ponad to przez cały czas jest obserwowana, co sprawia, iż jej widocznie zdeformowany charakter staje się w końcu ocenionym. Ocena takiej duszy nie jest wcale przyjemna, myślę, że nie można nawet mówić o obojętności.
O ostrych sprzecznościach też coś niecoś słyszałem. A co?! Jak się delikatnie do nich nie podejdzie, to można się nieźle pokaleczyć. I może było by lepiej w ogóle się nie pchać w ten ciernisty gąszcz, lecz to oznacza, że jesteśmy przepełnieni dziecięcą naiwnością i uważamy, iż ktoś inny wejdzie weń by pokaleczyć się za nas a potem jeszcze nam o tym opowie, byśmy mogli się pochwalić, że to my się kaleczyliśmy by odnaleźć drogę, by oddzielić od siebie wrośnięte w siebie te z najostrzejszych sprzeczności. Zatem podejmuję walkę i staram się porządkować chaotycznie ułożone kolczaste gałęzie, lecz roślina rośnie zbyt szybko i po chwili burzy zaczątki ładu. Ale co!? Mam się poddać roślinie? Do KADUKA!!!! Nie! A więc zaczynam toczyć z nią pertraktacje, ale na końcu ich wynik jest zawsze podobny; ja brutalnie pozbawiam rośliny gałęzi, ona w zamian wbija się w magiczny sposób w mą prawdziwą osobę jedną ze swych ostrych sprzeczności. Jedyna różnica w wyniku rokowań polega na proporcjach zadawanego sobie bólu. Mam na myśli Roślinę-Potwora i nas, walczących rycerzy bez zbroi.
I wiem nawet po co to wszystko. Roślina nie jest bowiem aż tak gęsta i widać przez nią wspaniałą przestrzeń, która pozwoli w końcu rozwinąć skrzydła i poszybować gdzie bądź, i wyleczyć zaropiałe rany. I wtedy jest wszystko: piękne zachody słońca, stokrotki i irysy na łąkach, jeziora, stawy i rzeki, i cień pod wierzbami, świerszcze grające w nocy. A i łódka, i leśna polana, i co najważniejsze słońce budzące się ze snu co wychyla blade jeszcze swe czoło ponad ośnieżone szczyty w Tatrach. Taak." - tu Ptak się trochę rozmarzył - - "Taak. Pięknie, naprawdę cudownie. I co?! Ja o tym nie wiem?! Znalazł się mędrzec. Mądrala nie mędrzec"
I wtedy Ptak nie ruszył się wcale.
Lukassous
|