poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Leon

Tupet Słupka

odcinek 3

- Bałem się, że powiedziane zostało już wszystko - ciągnął swą opowieść starzec. Baby wznosiły na zewnątrz lamenty, F. słuchał zaś uważnie tego, co chłop chce mu przekazać. W całej tej historii miał bowiem kryć się klucz. - Wreszcie doszedłem do takiego stanu, kiedy człowieka zaczyna mierzić sama myśl o tworzeniu. Nie tylko nie ma o czym mówić, ale sama czynność otwierania ust i nadawania drgań strunom głosowym jest odpychająca. Do tego trzeba jeszcze sprawnie układać język, żeby dźwięki układały się w słowa. Nie można seplenić, a opowieść musi być płynna...
- Napiłbym się - rzucił F. i coś tam wykonał w tym celu. Zakrzątnął się po izbie.
- No ale do rzeczy. Uważam, że podstawowy nasz błąd tkwił w kiepskim marketingu. Zero promocji, żadnej reklamy... To się musiało tak skończyć. Wszystkie wysiłki twórców Otwartego Kodu spaliły na panewce tylko dlatego, że całe to oprogramowanie było tak naprawdę tylko dla wtajemniczonych... I tu nawet nie chodzi o działania okryte tajemnicą. My po prostu nie stworzyliśmy żadnej alternatywy, żadnej konkurencji, nic, co by złamało monopol...
- Przecież Otwarty Kod stanowił potężną siłę! System był bez zarzutu, oprogramowanie biło monopolistę na głowę!
- Zmarnowaliśmy potencjał i tyle. Co z tego, że to wszystko działało, skoro zwykły śmiertelnik nie potrafił tego obsługiwać? Monopolista pokonał nas kilkoma prostymi ruchami, bo to, wbrew naszemu zadufaniu o słuszności, racji i innych pierdołach, właśnie on zaczął w końcu wyznaczać standardy. To on stworzył sieć, w której sekretarka, piekarz, informatyk, nauczycielka, prezes i żebrak potrafili się bez problemu poruszać. Czego więcej potrzeba? Kogo obchodzi to, że jego komputer jest pod stałą obserwacją? Każdy machnie na to ręką, bo przecież czegóż rząd chciałby od niego! Kogo to obchodzi, że Kod Zamknięty nieustannie ulegał dziwnym usterkom, że psuł się sprzęt... Kogo interesowała plaga wirusów, robaków i trojanów, skoro mógł mimo wszystko działać. Kodu Otwartego ni w ząb nie rozumiał nikt prócz nas.
- Ale przecież oczywistym było, że rząd wszystko zbiera do kupy... Że lada dzień złapie wszystkich za twarze... Że tu nie potrzeba żadnej wojny atomowej...
- Więc właśnie mówię, zawiodło nagłośnienie sprawy. Zero jakiegokolwiek pomyślunku handlowego... Już nie mówię tutaj o pieniądzach przecież. Nie udało nam się dotrzeć do ludzi, którzy jakoś woleli płacić monopoliście, zamiast brać nasze darmowe oprogramowanie oparte przecież na Otwartym Kodzie. Nasze produkty były czyste. I co z tego.
F. gapił się tępo w okno.
- Cała ta nasza Scena gówno warta była - kontynuował chłop. - Wielkie mi podziemie! Zeszło się kilkuset geniuszy, którzy nosa nie potrafili wystawić z podziemia. I co komu teraz po ich pracy? To byli artyści... Tworzyli prawdziwe cudeńka! Monopolista do dziś nie odkrył połowy patentów, którymi oni trzaskali z dnia na dzień.
- Bo też po co monopoliście te patenty... - rzucił smętnie F. Gapił się nadal.
- Naszych w końcu zniszczyły dopalacze. Kiedy się agenci połapali, że jedziemy na Redbulu, zaczęli kombinować z prochami. Te wszystkie pseudo-alternatywne firmy kolaborowały z nimi i bez skrępowania zaczęły dorzucać syf do produktów. Zresztą... Wśród nas i tak większość stanowili nałogowcy.
F. coś sobie przypomniał i podrapał się po głowie. Umierający chłopina zamilkł.
- Przepraszam, że mało mówię... Nie bierz tego do siebie. Po prostu nie mam siły... - powiedział po paru minutach i umarł.

* * *

W głowie miałem zamęt. Czułem, jakby czaszka była pełna mułu, przez który z trudem przeciskały się myśli. Strzępki. Bliżej nie określone idee, z których w gruncie rzeczy nic nie wynikało, choć pozornie niezwykle efektowne treści ze sobą niosły. Może i tak było, ale w tej lepkiej mazi oblepiającej mój mózg z pewnością wiele danych ginęło...
Powietrze zaś stało się rzadkie. Dlatego temperatura ulegała takim wahaniom. W jednej chwili człowiek zlany potem zaczynał drżeć zziębnięty.
Atmosfera nie była zdrowa. Na dodatek ten hałas - czasem rozrywał głowę, potem zanikał...
Nie mogłem ułożyć poprawnie zdania. Każdy dzień był pod tym względem gorszy. Myślało mi się coraz gorzej. W końcu przestało mi się myśleć. Tylko odczuwałem - ale i to było zaskakująco ograniczone. Bałem się, że mózg zamienił mi się w worek foliowy pełen wody. Bałem się, że kiedy rozkroić mi głowę, ta woda się wyleje i będzie problem.
Właściwie bałem się czegoś cały czas. A to, że wstałem lewą nogą, a to, że prawą nogą wszedłem na schody, a lewą z nich zszedłem, a to, że czasem coś powiedziałem i pewnie zapeszyłem... Miałem zbiór zabronionych wyrazów. Użycie któregokolwiek z nich mogło w moim mniemaniu spowodować nieszczęście. Dlaczego? Otóż umysł ludzki ma potężną siłę. Wiele można zdziałać potęgą podświadomości, która jest wyczulona na każdy nasz gest, każde słowo, każdy ruch przedmiotów martwych czy przyrody. A mój mózg wyrwał mi się spod kontroli. Zaczął mi płatać figle. Z czasem jednak przestało być śmiesznie.


C.D.N.

Leon



poprzednia strona spis treści następna strona