poprzednia strona spis treści następna strona
- -

Kinomaniak

Zaskakująca... puenta

Kilka filmów ostatnio widziałem. Głównie w kinie - tak się złożyło. To pewnie dlatego, że lubię kino, choć już w rzadko którym nie czuć popkornu. To ja w kolejności się wyrażę teraz.
Najpierw obejrzałem "Pianistę". To porażający obraz obdarty z uczuć. Zaskoczył mnie zupełnie, bo spodziewałem się kolejnego ckliwego wyciskacza łez, w którym orkiestra gra i wtedy wiadomo, że śmierć pokazana na ekranie jest smutna. Cóż, zaskakujące są też głosy tak zwanych krytyków, którzy właśnie o to mają pretensje, że pan Polański ukazał to, co ukazał, i nie powiedział nam co mamy czuć. Biedni ludzie się pogubili... Tymczasem nie wiem jak to wyrazić słowami. Powiedzieć, że to dobry film, że wspaniały, że fajny lub genialny, to takie nie na miejscu. Te słowa w obliczu świata w "Pianiście" ukazanego, nie nadają się zupełnie do użytku. Są jakby obok.
Trzy dni później obejrzałem "Gosford Park". Tym razem ja się zgubiłem. Aż się zdziwiłem, kiedy w połowie filmu pojawiły się napisy końcowe. Do tej pory nie potrafię tego zrozumieć, ale to pewnie dlatego, że zaspany byłem i zmęczony po pracy. Chyba zabrakło mi siły, żeby z uwagą śledzić pełną szczegółów i niuansów akcję. Czasem dość komiczną, a polegającą na tym, że zjechało się mnóstwo arystokracji wraz ze służbą do pewnego domu i w pewnym momencie okazało się, że gospodarz został zamordowany. Podobna sprawa jak w głośnym ostatnio i o wiele bardziej przebojowym filmie "Osiem kobiet". Z tym, że tutaj w krzywym zwierciadle filmowej podłości ukazano nie brytyjską lecz francuską arystokrację. Kwestią gustu jest czy lubi się bardziej szlagiery, czy może repertuar czający się w ich cieniu... Mnie więc do gustu bardziej przypadł chyba "Gosford Park". Może "Osiem kobiet" wywarłoby na mnie większe wrażenie (niż wywarło - a wywarło mimo wszystko spore), gdyby nie przerywano tej groteski oderwanymi od rzeczywistości piosenkami.
Ale ja tu narzekam, a przecież o te piosenki i różne cuda chodziło. Pan reżyser zgromadził, jak mówi, same gwiazdy, które do tego śpiewały same przeboje. Na szczęście nie złote, bo kolejny raz "Autobiografii" bym nie zniósł...
Skoro już przy tych "Kobietach" jestem, to teraz wspomnę, że widziałem też "Zemstę", którą napisał Fredro, a wyreżyserował Wajda. Co łączy te dwa filmy? Jak się pewnie z jakiegoś powodu domyśla pozostający w mniejszości Czytelnik, oba te dzieła pachną ekranizacją sztuki teatralnej... Co mogę o "Zemście" powiedzieć... Chyba tyle, że Gajos i Olbrychski zaskoczyli nad wyraz - że zagrają wspaniale, to się wiedziało od razu, ale że aż tak? Całość jednak najpierw zbyt przypominała mi "Pana Tadeusza", a potem właściwie niezbyt często śmieszyła... A szkoda, bo śmieszyć powinna... Pan Seweryn nazbyt w stylu szkolnym recytował "wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba", za dużo też krzyczał jak na Milczka... I zbyt ostentacyjnie świerzbiły go ręce, kiedy Papkin gadał nie chcąc przejść do rzeczy. Tak ostentacyjnie, że tylko najmniej rozgarnięci uczniowie tego nie zauważą...
Tu można by zamknąć tę szkolną klamrę marki "Roman Polański". Chciałbym jeszcze dodać, że widziałem też trzy filmy w telewizji. "Karate po polsku", "Konopielka" i "Cześć Tereska". Wszystkie skończyły się tak samo - taką typową polską niezaradnością, która ostentacyjnie każe zdenerwować tak głównego bohatera, by kogoś zabił. Ostentacyjnie i najlepiej w zwolnionym tempie. Żeby wszyscy zdążyli zauważyć. Ci nierozgarnięci też.

Kinomaniak



poprzednia strona spis treści następna strona