Tupet słupka (odc. 2) - Leon
Izba była jużo krok. F. oganiał się od komarów, których w mieście nie było. "Jak oni to wytrzymują!" - pomyślał zniecierpliwiony. Zapach gnoju zaraz poprawił mu humor, w granicach przyzwoitości oczywiście, ale jednak. Pchnął drzwi. Te zaskrzypiały okropnie nie stawiając oporu i jego oczom ukazał się, jak to zwykle w takich sytuacjach, widok. Nie był miły, to jasne. Umierający chłop leżał w teatralnej pozie ze świecą, wokół siedziały baby i lamentowały.
- Zostawcie nas samych - rzucił chłop i dał znak ręką. Baby trochę zbite z tropu wstały i nie protestując wyszły jedna za drugą. F. patrzył bez słowa jak znikają za drzwiami, rozdziawiona zaś ze zdziwienia gęba nie dodawała mu uroku.
- Swoją drogą zawsze dziwiłem się, że tak się jakoś ułożyło i zbudowali tu skansen, a nie cepelię - drżącym głosem zagaił umierający. - Cepelia to jednak kiczowate miejsce by było, a tak sam widzisz. Jest całkiem miło.
F. rozejrzał się po tej zaniedbanej, rozpadającej się chałupie. Zatrzymał wzrok na talerzu z zieloną papką stojącym na parapecie.
- Poczęstuj się... To szarlok. Ze szpinakiem - wystękał chłop zachęcająco.
- Nie przyszedłem tu jeść. Mamy sprawę do załatwienia...
- Wiem, wiem... Problem w tym, że zapomniałem kompletnie co miałem ci do powiedzenia. Zmęczony jestem już. Dość mam tego wszystkiego.
- Chłopie... - F. zwięźle i jasno wyraził zniecierpliwienie.
- Kiedy okazało się, że boli mnie zbyt mocno, kiedy mój ból stał się dla nich nie do zniesienia, dali mi w łeb pałką i wykopali za drzwi. Potoczyłem się po schodach i z łomotem zatrzymałem się na parterze... - zaczął niezwykłą opowieść staruszek.
* * *
Nie mogłem wziąć się za czytanie. Cała ta rozmowa z robotem za bardzo mnie zmęczyła. Jednocześnie zdałem sobie sprawę ze zmęczenia, jakie ogarnęło mnie bardziej ogólnie i trwale. Taki wyższy poziom zmęczenia doktor Filgut nazywał znużeniem. Pamiętam, że przy każdej okazji powtarzał to do znudzenia - znużenie to takie przewlekłe, chroniczne zmęczenie. Tak, jakby kogoś to obchodziło. Każdemu z nas zdawało się zawsze, że Filgut przesadza w tym swoim filozofowaniu. "Na znużenie najlepsze jest parę godzin snu, tak jak na depresję bez dwóch zdań pomaga jakaś dobra komedia w telewizorze" - mawiał Oli.
Po latach dopiero zdałem sobie sprawę z własnej głupoty, kiedy poczułem na własnej skórze czym było to, o czym tak miałem czelność się mądrzyć tu i ówdzie. Drugi już dzień siedziałem nad książką i nie mogłem zebrać myśli. Przyszło mi do głowy w końcu, że może jakieś tabletki powinienem zażyć. I to nie jednorazowo. Prawdopodobnie konieczna tu była jakaś dłuższa kuracja. W końcu dolegliwość nie wzięła się z niczego i z dnia na dzień, a psychogenny jej charakter nie pozwoli jej ustąpić zbyt łatwo.
* * *
Tam, gdzie miało być jezioro, rósł sobie najzwyczajniej las. Henio nie dowierzał mapie, która uparcie twierdziła - tu jest jezioro. Na własne oczy widział drzewa. Czuł ich zapach, słyszał stukanie dzięcioła... To musiał być las! Mapa jednak wskazywała zbiornik wodny. Jezioro Mokre od wschodu połączone z pobliskim Krzywym, a od zachodu z Prostym. Usiadł Henio na rozkładanym krzesełku turystycznym, prędko wyciągniętym z plecaka, i pomyślał. Źle mu się najpierw myślało, bo był trochę głodny, wydobył więc także konserwę z pasztetem z sojowego drobiu.
- Jak byłem młodszy, to mi się lepiej myślało - stwierdził. Przełknął pomidora, ugryzł kawał chleba i stwierdził wreszcie, że wiele w ten sposób nie wyduma.
Wyglądało na to, że mapa ukrywała obecność lasu. To, jak Henio zaobserwował, zdarzało się nagminnie ostatnimi czasy. Mapy metra nie uwzględniały niektórych zakrętów, mapy kraju tuszowały istnienie niektórych miejscowości... Najpierw Henio bardzo się tym denerwował i zawsze złorzeczył, gdy nie mógł gdzieś trafić. Pomstował wołając, że to nieróbstwo, olewactwo, a nawet (kiedy tego typu zdarzeń nieco mu się już nazbierało) bezczelność. "Jak można sprzedawać społeczeństwu takie buble!?" - pytał retorycznie, a ono - społeczeństwo - odpowiadało grzecznie, poklepując go po plecach: "można, takie czasy..." To Henia doprowadzało do szału i tak się awanturował, że najbliźsi zaczęli traktować go z pewnym dystansem, jako niegroźnego, ale furiata. Wreszcie miarka się przebrała i Henio doszedł z przerażeniem do wniosku, że to wszystko dzieje się z premedytacją. Ktoś najwyraźniej za tym stał i w jego interesie było, żeby pewne rejony, choć często położone nawet w samym centrum miasta, nie istniały dla zwykłych ludzi. Ci jednak stukali się w czoła, kiedy próbował dzielić się z nimi podejrzeniami, tezami, przemyśleniami i wreszcie finalnym odkryciem.
C.D.N.
Leon
|