Strona naszego Pisma
  str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Starówka - Lukassous

W tej części miasta nie mogłem biec już tak szybko. Powietrze było tu bowiem bardzo gęste. Oddychanie było bardzo trudne i męczące, każdy haust niezbędnej materii kosztował mnie ogromnie dużo. Nawet pot spływał po mnie wolniej niż zwykle. Prawdopodobnie miałem oczy na policzkach i język przy pasku, ale nie obchodziło mnie to.
Po pewnym czasie byłem już zupełnie wyczerpany topiłem się w tej ciężkiej, nieprzyjemnie ciepłej masie powietrza. Nagle jednak zauważyłem, że środowisko to bardzo przypomina wodne i od razu wykorzystałem to. Powoli uniosłem się do góry i machając rękoma i nogami jak żaba, pływałem po pięknych uliczkach Starego Miasta. Niezmiernie podniecony łatwością poruszania się w ten sposób, wykonywałem w powietrzu różne ewolucje akrobatyczne .Ludzie przechodzący obok nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi, przystosowani do panującego wokół środowiska poruszali się z ogromną łatwością. Robili przy tym jednak dziwne ruchy rękoma i głową -- przez chwilę wydawało mi się, że oni wyglądają nawet bardziej groteskowo niż ja.
Moja postać natomiast wpływała beztrosko przez okna do mieszkań ponętnych nagich kobiet, które wydawały się czekać na mnie przez cały dzień, ponieważ wyglądały na nieco zniecierpliwione -- w takim przypadku zatrzymywałem swą podróż na pewien czas. Potem wypływałem na ulicę i gościłem u następnej osoby. Nie zawsze nią była piękna syrena, nie raz zaskakiwał mnie wściekły, cały otatuowany mężczyzna, który bez słowa uderzał mnie w twarz dłonią zaciśniętą w pięść. Uderzenie to powodowało, iż wypływałem prawie nieprzytomny na zewnątrz, tłukąc przy tym nie jednokrotnie okno--co sprawiało dużo bólu. Moje nieprzystosowanie do panującego środowiska , bardzo często przypłacałem dodatkowym ciosem zadanym podczas mojego powolnego wylotu na ulicę.
W domach były także małe dzieci, które w ogóle nie zwracały na mnie najmniejszej uwagi , rzucały tylko wzrok na mą postać i pośpiesznie wracały do zabawy , której nie byłem w stanie pojąć. Wszystkie z nich zachowywały się tak samo.
Najbardziej jednak nienawidziłem odwiedzać starych kobiet. Były one brzydkie , małe , niektóre nie miały oczu lub zębów, ręki albo innej części ciała. Niestety tylko to je różniło. Gdy tylko zbliżyłem się do którejś z nich , od razu zadawały mi tysiące pytań, na które nie umiałem odpowiedzieć, wmawiały mi również, że uwielbiam ciasto z kapłona lub pierniki z odyńca, robiły mi pośpiesznie herbatę z kolorowych starych prezerwatyw, pozostawionych jako pamiątki po dawno już zmarłych mężach.
Po pewnym czasie zorientowałem się, że należę do pewnego gatunku osobników zamieszkujących tę okolicę. Charakterystycznymi cechami naszej grupy było to, że umieliśmy latać, kochały nas młode kobiety , nienawidzili mężczyźni i to , że mieszkaliśmy pod gołym niebem. Mimo nazwy golizna ta nie była w ogóle podniecająca.
Podczas mojego pobytu w tym ciekawym miejscu nauczyłem się paru rzeczy. Umiałem już o wiele lepiej poruszać się w powietrzu, wiedziałem gdzie mieszka kilka bardzo atrakcyjnych dziewcząt, które zawsze wpuszczały mnie do środka, wiedziałem również ,które mieszkania powinienem omijać. Nie raz zdarzały się jednak pomyłki, po których przez cały dzień plułem na swą nierozwagę. Znalazłem sobie nawet miły kąt w tej plątaninie wszystkiego. mieszkałem na jednej z anten telewizyjnych wbitych w głowy niewinnych, jak mi się zdawało, zabudowań. Byłem jednak w błędzie jak się później okazało. Pewnego dnia jakiś stary człowiek , który nie mógł być już zazdrosny o żadną z kobiet, opowiedział mi legendę tłumaczącą powód wbitych anten. A mianowicie bardzo, dawno temu jedna z kamienic zbuntowała się przeciw człowiekowi i zamknęła wszystkie drzwi i okna, nie wpuszczając do się nikogo. Posłano więc po pewnego mędrca , mimo swego młodego wieku ,uznanego za najświatlejszego człowieka w okolicy. Po tygodniu rozmyślań wpadł on na znakomity pomysł, wszedł on na dach domu przywódcy i powbijał anteny w jego czułe miejsca. Rozległ się wtedy kszyk sięgający do wnętrza wszystkich wnętrzności. Budynek nie mogąc znieść bólu otworzył wszystkie drzwi i okna. Dzisiaj podobno nie ma już takich kłopotów.
Pewnego dnia o wschodzie słońca, kiedy powietrze przenikał przyjemny wilgotny chłód, stanąłem na gzymsie swego dachu i majestatycznie skoczyłem w przestrzeń. Spadając nie myślałem o niczym, nie myślałem o kobietach, które zaraz miałem stracić, nie myślałem o tym, że straciłem swoje zaskakujące zdolności, nie myślałem nawet o swej najdroższej antenie. I nagle śmierć, kto by się spodziewał, że nadejdzie tak prędko. Była to ostatnia kobieta jaką widziałem, najpiękniejsza jaką widziałem.

Lukassous



poprzednia strona spis treści następna strona