O
Tobie, Kropko
AKT DRUGI
Scena I
Głupiec:
(osuwa mu się noga, gdy wchodzi na chmurkę, jednak
chwyta tę chmurkę rękoma, dzięki czemu nie spada, lecz
wdrapuje się)
Miałem sen, kiedy byłem jeszcze młodzieńcem. Teraz właśnie
dzieje się to, co wtedy zobaczyłem.
Subiekt:
Ty głupcze!
Głupiec:
Dzień dobry, miło pana widzieć.
Subiekt:
Nie wnikajmy w szczegóły. Może i dobry, a może nie.
Głupiec:
Jak to... Co też pan, oczywiście, że dobry.
Subiekt:
Głupcze, nie używaj tego słowa, ściany mają uszy!
Głupiec:
Tu są jakieś ściany?
Subiekt:
Rozejrzyj się, spójrz na tych ludzi. Oni nienawidzą tego
wyrazu.
Głupiec:
Nie rozumiem.
Subiekt:
Posłuchaj. To, co ci się przytrafiło przed chwilą, było,
obiektywnie rzecz ujmując, niezbyt słuszne. Przede wszystkim
oni wszyscy będą teraz myśleli, że ty uważasz się za świętego.
Są przekonani, że wmawiasz im, iż jesteś doskonały, podczas
gdy, patrząc na swoją małość i żałosność, widzą, że to
niemożliwe. Spójrz na nich. Popatrz z jaką zazdrością,
a zarazem nienawiścią, patrzą.
Głupiec:
Nie rozumiem... Dlaczego mają takie czerwone i spuchnięte
twarze?
Subiekt:
Powinieneś powiedzieć mordy! Albo gęby, pyski... Tylko nie
twarze. To ujawnia twoją słabość. Oni teraz tym łatwiej
zechcą zrobić ci krzywdę.
Głupiec:
Jak to? Ale skąd oni się wzięli?
Subiekt:
Z zewnątrz. Przyszli tu popatrzeć na twoją nieudolność
i marność. Chcą widzieć twoje porażki i to, jak czynisz
spustoszenie. Swoją drogą ten poślizg cię uratował. Przypuszczam,
że zabiliby cię, gdybyś wszedł tu bez problemu.
Głupiec:
Nie mam do nich o to żalu. Niech będą szczęśliwi, nie
mam zamiaru wchodzić im w drogę i w ogóle.
Subiekt:
Jeśli nie ty im, to oni tobie wejdą.
Głupiec:
Tak myślisz?
Subiekt:
Oczywiście. Jesteś inny i to jest twoim nieszczęściem.
Głupiec:
Ależ ja nie czuję się nieszczęśliwy.
Subiekt:
Rzeczą powszechnie wiadomą jest, że wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi.
Jeżeli twierdzisz, że jesteś inny, to albo jesteś psychiczny,
albo kłamiesz jako wysłannik sekty Szczęście Dla Ogółu.
Zapewne masz ochotę na odrobinę jej brudnych pieniędzy.
Może na nowy samochód...
Głupiec:
A po co mi samochód?
Subiekt:
Co to za głupie pytanie?
Głupiec:
Oskarżasz mnie o obłudę i pazerność.
Subiekt:
Głupku, to nie ja, to oni cię oskarżają. Czy nie widzisz,
jak szczerzą zęby? Zresztą przecież sam się zastanów i
powiedz czy my wszyscy nie jesteśmy chciwi i fałszywi?
Głupiec:
Wątpię.
Subiekt:
Wątpić możesz, ale w prawdę.
Głupiec:
Więc to o chciwości to nieprawda?
Subiekt:
Prawda!
Głupiec:
Wątpię!
Subiekt:
To jest prawda naszych bliźnich. Czy dostrzegasz ich przekrwione
i wybałuszone gały?
Głupiec:
Oni się chyba trochę chwieją.
Subiekt:
Są kompletnie pijani. Ale wracając do tematu. Tu nikt
nie wierzy w prawdę. Tu prawdą jest chytrość i dwulicowość.
Głupiec:
Nie bardzo rozumiem.
Subiekt:
Bo jesteś głupi! Ach tak, to dlatego jesteś szczęśliwy.
Trzeba cię odizolować. To może się okazać zaraźliwe i
deprawujące.
Głupiec:
Ależ oczywiście, że ludzie mogą być szczęśliwi! To czasem
jest bardzo proste.
Subiekt:
Sam wyraz "czasem" mówi już, że nie zdarza się
to nigdy. Natomiast zadziwiło mnie wyrażenie, którego
właśnie użyłeś: "bardzo proste"! A czy coś może
być mało proste?
Głupiec:
Nie wiem sam.
Subiekt:
No widzisz.
Głupiec:
Więc chcesz mi wmówić, że to banda kretynów, tak? Przecież
to bez sensu! Właściwie może kiedyś bym w to uwierzył
bez wahania, ale teraz widzę, że to nieprawda!
Subiekt:
Czas leci. Przypomnij sobie ile zła wyrządziłeś w swoim
nędznym życiu. Ilu ludzi skrzywdziłeś, którzy ci zaufali,
którzy cię pokochali...
Głupiec:
To prawda, wielu takich było. Chyba nie zabiłem w nich
wiary w drugiego człowieka?
Subiekt:
Przypomnij sobie ile razy umierała twoja wiara.
Głupiec:
Umierała wiele razy... Ale nigdy nie umarła. Jestem trochę
obolały. Muszę odpocząć. Czy zdajesz sobie sprawę z tego,
iż byłem wrednym gościem swego czasu?
Subiekt:
Podpuszczasz mnie.
Głupiec:
Podpuszczam.
Subiekt:
Powinieneś być inny.
Scena II
Nieufna:
(wchodzi zerkając nieufnie)
Liczba samobójstw się zwiększyła, ponieważ ludzi jest
więcej.
Subiekt:
Samobójstwa, służą temu, żeby przywrócić równowagę.
Nieufna:
Być może jednak kultura i technologia amortyzuje to zjawisko.
Subiekt:
Jednak zjawisko to jest coraz częstsze.
Nieufna:
Och, to mocna teza. Prawdopodobnie jest to absurd.
Subiekt:
Czuję się nieco oszołomiony, może to dlatego. Teraz już
żadna recepta nie ma wartości bezwzględnej.
Nieufna:
Oczywiście, fakt...
Subiekt:
To się zderza ze wzorcem frustracji i gdzieś to tam z
boku wychodzi. Tak bardzo to jest także czasami interesujące
oraz poruszające! Coraz mniej testosteronu we mnie sprawiło,
proszę pani, że stałem się zniewieściały. Ale to wina
zanieczyszczenia środowiska, nie moja.
Nieufna:
Niech pan wyjedzie. Przez zniewieściałych mężczyzn kobiety
stają się schłopiałe.
Subiekt:
No cóż, skończyła się pewna epoka.
Nieufna:
Pewna epoka kończy się codziennie, co mogłoby być powodem
ogromnej rozpaczy dla zniewieściałych chłopców. Otóż patrząc
głębiej w to wszystko, myślę, że to jest znak czasu. Powinniśmy
się chyba porozumieć i współistnieć.
Subiekt:
A czy mamy jakiś wspólny interes?
Nieufna:
Cokolwiek byśmy powiedzieli, obawiam się, że ten znak
czasu jednak jest widoczny.
Głupiec:
No, wiecie, dzisiaj jak na to wszystko patrzę, widzę to
nieco inaczej.
Subiekt:
(zdejmuje skarpetki)
Będę wobec tego chodził boso.
Nieufna:
Niezły pomysł.
Głupiec:
To jest niezwykle ważne. Dawniej było tak, iż wszystko
ciągle brało w łeb. Dzisiaj tak nie jest, a nawet jeśli
czasem jest, to tak nie musi być. Jesteśmy kowalami.
Nieufna:
Z pewną odrazą nie zgadzam się z panem.
Głupiec:
Niech się pani pozbędzie tej pokusy ciągłego osądzania.
Nieufna:
Czy pan nie sądzi, że na to mogę nie mieć wpływu?
Głupiec:
Niech się pani spróbuje powstrzymać.
Subiekt:
Zimno mi w nogi.
Głupiec:
Pana rola się nie zmieniła, zmieniły się tylko pana atrybuty.
Nieufna:
Zgadzam się z tobą.
(chwyta Głupca za rękę)
Wyjdź za mnie. Tfu! Ożeń się ze mną.
Głupiec:
Ja?
Nieufna:
No a kto?
Głupiec:
No nie wiem... może.
Nieufna:
Zdecydowanie jestem za tym.
Głupiec:
A pan?
Subiekt:
Zimno mi w nogi.
Nieufna:
Jemu jest wszystko jedno.
Głupiec:
Hmm...
Nieufna:
Chcę wyjść za ciebie.
Głupiec:
Co pan na to?
Subiekt:
Ja? O matko...
Głupiec:
Pierwszy raz cię widzę, ale może warto...
Nieufna:
Zdecydowanie warto, a co ty myślisz!?
Głupiec:
Pewnie tak...
Subiekt:
Ty, słuchaj, oni się na ciebie gapią. Widzisz te ryje?
Nieufna:
Wyjdę za ciebie i będę cię kochała.
Głupiec:
Chwileczkę, muszę pomyśleć...
Subiekt:
Zobacz ich, przyjrzyj się. Oni czekają na twoją porażkę,
ale jeśli ci się uda, to cię sami zabiją. To chyba nieuniknione.
Głupiec:
Nie wiem co robić.
Subiekt:
Ożeń się z nią...
Scena III
Mały:
(wchodząc pomału)
Witam, czy to może czyściec? To znaczy chodzi mi raczej
o stan waszych umysłów.
Nieufna:
Mały, to ty!
(rzuca się na Małego i zawisa mu na szyi)
Głupiec:
Czy zastanawialiście się czemu w bajkach wszystko się
dobrze kończy?
Mały:
Co się dzieje!? Niech ona ze mnie zejdzie! Ty głupku,
nie powinieneś załatwiać tutaj swoich prywatnych spraw.
Złaź ze mnie kobieto!
Nieufna:
Dlaczego?
Mały:
Ty głupcze, ona przez ciebie na mnie wlazła. Nie mógłbyś
tego jakoś inaczej rozegrać?
Głupiec:
(klęka przed Nieufną)
Wyjdź za mnie najpiękniejsza kobieto pod słońcem. Muzo
moja i natchnienie...
Nieufna:
(rozpoczynając spazmatyczny płacz)
Jak to? Nic nie rozumiem. Przecież. Dlaczego? Dantusiu,
nie chcesz mnie?
Mały:
Kiedyś trzymaliśmy się za ręce.
Nieufna:
No właśnie. Chcę. Nie potrafię. Co mam zrobić?
Subiekt:
(zakładając skarpetki)
Jednak zbyt zimno. Brak skarpetek nie zdał egzaminu.
Głupiec:
Powiedziałbym raczej, że to przy bosych stopach skarpetki
zdały egzamin.
Mały:
Jak z waszymi stanami umysłów?
Nieufna:
Co robić? To jakieś żarty? Jestem rozgoryczona.
Subiekt:
Mój umysł jest chory. Tak jak umysły całego tego społeczeństwa.
Niech pan spojrzy na nich. Gapią się i czekają na nasze
nieszczęścia. Choć z drugiej strony byłoby im milej, gdyby
nieszczęścia nie przyszły, ale oni wtedy by przyszli.
Byłoby jeszcze gorzej.
Nieufna:
Nikt nie traktuje mnie serio.
Mały:
A pana umysł? Co z nim?
Głupiec:
Ależ ja traktuję cię serio. Kocham cię i w ogóle!
Nieufna:
Tak? Buuu!!! Wszyscy sobie ze mnie żartują, a ja potrzebuję
prawdziwej miłości.
Głupiec:
Każdy jej potrzebuje.
Nieufna:
Więc czemu każdy się nią tylko bawi?
Subiekt:
To przez komercję i sektę scjentologów...
(pada strzał, Subiekt pada martwy)
Mały:
Co się stało?
Głupiec:
Myślał, że zna tutejsze mechanizmy... No, może znał, ale
żeby dać tak się podejść?
Nieufna:
Tak bardzo chciałabym mieć męża... Jest mi źle, gdy jestem
sama.
Mały:
(całując Nieufną w czoło)
Nie bój się, będzie dobrze.
Głupiec:
Może to głupie, ale ponawiam mój apel: wyjdź za mnie rewelacyjna
niewiasto.
Nieufna:
Buuu!!!
Mały:
No, nie rycz już.
Głupiec:
(wręcza Nieufnej bukiet kwiatów)
I jeszcze raz, trzeci raz, proszę cię z całego serca,
wyjdź za mnie. Bez ciebie moje życie jest nic nie warte.
Nieufna:
Jak to?
Mały:
Jak to tak?
Głupiec:
Tak to. Moje życie bez ciebie, najdroższa, jest bez sensu.
Czy zdajesz sobie sprawę, że, gdy coś jest bez sensu,
to chociaż jest, to nie jest?
Nieufna:
Trudna jest twoja mowa. Piękne kwiaty! Cóż za pierścień!
Głupiec:
To wyraz mojej miłości do ciebie.
Mały:
Jak to, przecież ty jesteś nieuleczalny, beznadziejny...
Co się z tobą stało? To niesprawiedliwe!
Nieufna:
Dziękuję ci, jestem wniebowzięta!
Mały:
Jak to? Trafiłem do nieba? Miał być czyściec... Co tu jest
grane?
Głupiec:
Uwielbiam obdarowywać cię prezentami. To moje powołanie,
właśnie to zrozumiałem. A choć może zrobiłem to najpierw
trochę na wyrost, teraz już jestem, tego pewien.
Mały:
Jak to?
Nieufna:
Ja chyba teraz powinnam coś powiedzieć, prawda?
(przestaje płakać)
Głupiec:
Tak, to prawda. Lecz zanim coś powiesz, chcę żebyś wiedziała,
iż pragnę być z tobą na dobre i na złe. Nie tylko na dobre.
Mały:
Och, więc jednak...
Nieufna:
Ja chcę powiedzieć. Kocham cię. Całą sobą.
Głupiec:
I co dalej?
Mały:
Właśnie, mów dalej.
Nieufna:
Więc powinnam mówić jeszcze?
Mały:
Czekamy. On czeka i więdnie.
(następuje chwila ciszy)
Głupiec:
Jestem przepełniony radością, bo wreszcie wyznałem ci
to, co miałem na sercu od dawna.
(pluje sobie w gębę, jakby był z innej bajki)
Och, przepraszam, nie chciałem.
(cisza grzmi, a on kontynuuje)
Czy przyjmiesz mnie takiego, jakim jestem, mimo moich
wad? Kocham cię całą duszą, jestem szczęśliwy, jednak
boję się. Powiedz coś wreszcie. Chcę, żebyś za mnie wyszła,
jednak zdaję sobie sprawę, że nie mogę wymagać od ciebie
niemożliwego.
Nieufna:
To znaczy czego?
Głupiec:
To znaczy, żebyś mnie pokochała, jeśli mnie jeszcze nie
kochasz.
(nastaje cisza)
Mały:
On czeka.
(znowu nastaje cisza)
Nieufna:
Piękne są te kwiaty.
Głupiec:
Jednakże powiedziałaś przecież, że mnie miłujesz...
Nieufna:
Rzeczywiście tak powiedziałam.
Głupiec:
Ze względu na okoliczności wierzę, że to prawda. Czy się
mylę?
Nieufna:
Nie mylisz się. Chcę wyjść za ciebie. Kocham cię.
Mały:
O zgrozo! Oni was pozabijają!
Głupiec:
Więc ucieknijmy!
(chwyta nieufną za rękę i całuje ją w usta)
Nieufna:
Ucieknijmy!
(i uciekają)
Scena IV
Mały:
I uciekli. Co teraz będzie? Tak po prostu. Przydarzyło
im się szczęście - spotkali się i są razem uszczęśliwiając
się wzajemnie na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego.
Scena V
(wchodzi poeta)
Poeta:
Cześć, jestem Godotem.
Mały:
To jakiś fantom!
Poeta:
A gdzie ten drugi?
Mały:
Kto?
Poeta:
Wydawało mi się, że miało być was dwóch.
Mały:
Ach, tych dwoje uciekło właśnie. Pewnie w obawie przed
tymi, których nazwy wolę nie wymienić, a którzy stoją
na stanowisku, że wszelkie historie miłosne powinny kończyć
się źle, bo wtedy wzruszają i lepiej się sprzedają.
Poeta:
Znowu te zabobony.
Mały:
No i każda przyjaźń kobiety i mężczyzny zawsze kończy
się w łóżku. Czyli nie istnieje taka przyjaźń.
Poeta:
Cóż za ignorancja.
Mały:
Mógłbym wymieniać jeszcze mnóstwo takich przesądów. Ale
wolę nie, bo wyjdę na idiotę.
Poeta:
Może nie powinniśmy rozmawiać, bo mogliby nas wziąć za
pedałów?
Mały:
To nawet byłoby korzystne, choć lepiej być lesbijką.
Poeta:
Proszę?!
Mały:
No tak.
Poeta:
Przepraszam, co to za kraina?
Mały:
Nie wiem. Myślałem, że czyściec. Choć to nawet jest możliwe,
bo tamci dwoje, swoją drogą, gdy wybrali szczęście, siłą
rzeczy musieli stąd wiać.
Poeta:
Ja nie bardzo rozumiem. Miało być dwóch facetów, a nie
dwoje ludzi.
Mały:
Tu wszystko jest możliwe.
Poeta:
Nie wierzę.
Mały:
A co za problem zmienić płeć?
Poeta:
Zmienić płeć, zajść w ciążę, znowu zmienić płeć i być
szczęśliwym ojcem. Chciałbyś mieć dwóch tatusiów?
Mały:
To niby lepsze niż rodzice mieszani, ale powtarzam, lesbijki
są jednak milej widziane.
Poeta:
Czyli dwie mamusie. To też niegłupie.
Mały:
Ty, spójrz z jakim zaciekawieniem patrzą. He, he...
Poeta:
To nie jest śmieszne.
Mały:
Jest. He, he, he...
(zdejmuje gacie i pokazuje goły tyłek)
Poeta:
Tania sztuczka, nic nie warta.
Mały:
Myślisz, że powinienem odwrócić się przodem?
Poeta:
Żenada...
Mały:
W "Ślubie" u Gombrowicza tamta laska pokazała
cycki.
Poeta:
Kobiecie przystoi.
Mały:
Czy ja wiem. Jest równouprawnienie.
Poeta:
To też pokaż cycki.
Mały:
Nie, to bez sensu. Mam włosy na piersiach.
Poeta:
Szkoda, że tego nie widzisz, oni wszyscy są już nieźle
spoceni. A co ciekawe, nie tylko faceci.
Mały:
Lesbijki też?
Poeta:
Też.
Mały:
Ty, a jeśli są tu dzieci? Ja na "Ślubie" byłem
z okazji szkolnej wycieczki.
Poeta:
No to się ucieszą tym bardziej.
Mały:
Może byłoby lepiej, gdybym zrobił kupę?
Poeta:
Mi się wydaje, że oni oczekują stosunku.
Mały:
Myślisz? To do roboty!
Poeta:
Ale po pierwsze: nie jesteśmy lesbijkami. Po drugie: szkołę
podstawową skończyliśmy chyba z pół wieku temu, jesteśmy
za starzy.
Mały:
Z tymi lesbijkami to nie do końca tak. Oni bardziej szanują
lesbijki, które są bardziej równouprawnione, jednak estetycznie
to preferują pedałów.
Poeta:
Pedałów i pedałów! Gdzie twoja polityczna poprawność?
Mały:
(wypinając tyłek)
Tutaj poeto.
Poeta:
Ubieraj się, szybko, nasi idą! Słyszę głosy.
Mały:
(zakładając gacie)
Czy nie moglibyśmy się zachowywać normalnie?
Scena VI
(wchodzą Luiza i Felicjan)
Luiza:
Chyba jesteśmy uratowani.
Felicjan:
Gdzie jesteśmy?
Mały:
Na białej chmurze.
Luiza:
Chyba już wszystko w porządku.
Mały:
Mówiłem przecież, że wszystko będzie dobrze.
Poeta:
Ty, to oni?
Mały:
Tamci uciekli, mówiłem ci przecież.
Felicjan:
A wy jak się uratowaliście?
Poeta:
My?
Mały:
A co się stało?
Luiza:
Jak to co? Zapadły ciemności, dzień nie wstawał...
Felicjan:
Uratowało nas trzęsienie ziemi.
Luiza:
Zawaliła się Góra Księcia Mateusza.
Poeta:
To nic nie znaczy. Jesteście, jak widzę, uratowani.
Felicjan:
Co tam góra, skoro nie zawalił się książę!
Poeta:
Więc to była góra żywego księcia?
Luiza:
Żyjącego jeszcze - chciał pan powiedzieć? Tak, on jeszcze
żyje. Ale już gdzie indziej. W innym wymiarze. Nie wiem
czy wyraz "jeszcze" jest w ogóle na miejscu.
Poeta:
Pani go użyła.
Luiza:
Ale pan go miał na myśli.
Felicjan:
Ciągle zapominam co chciałem powiedzieć.
Luiza:
Nie mnie to oceniać oraz twoje zachowanie.
Felicjan:
Jak mogłem być jednak taki bezmyślny, żeby sobie tego
nie zapisać?
Poeta:
Ja, jako poeta, mam często podobny problem.
Luiza:
Więc jesteśmy na białej chmurce. Co dalej?
Felicjan:
Powinniśmy przeczekać aż tam na dole wszystko się uspokoi.
Mały:
Nie wiem co robić.
Poeta:
Ja też.
Luiza:
Długo tak mamy czekać?
Felicjan:
Nie wiem.
Mały:
Chciałbym stąd iść, ale nie widzę powodu.
Poeta:
Tak, tu zachodzi pewien konflikt interesów. Tamten głupek
uciekł i teraz nie wiadomo co dalej. Przecież ciągle o
niego chodziło. Jeżeli on się wycofał, to kto przejmie
pałeczkę?
Mały:
Ja to miałem powiedzieć.
Poeta:
To przecież wszystko jedno.
Luiza:
No właśnie.
Poeta:
Niech mówi kto chce.
Mały:
Jestem tego samego zdania.
Luiza:
Już dobrze, przekonaliście mnie.
Poeta:
A co pani o tym sądzi?
Felicjan:
W sumie nic.
Mały:
Też dobrze.
Poeta:
Choć może coś mi świta.
Mały:
Nie chciałabym jednak powiedzieć czegoś, co okazałoby
się nieprawdziwe.
Felicjan:
Wolę to najpierw przemyśleć.
Luiza:
Dobrze, daję pani dziesięć minut.
Mały:
Dziękuję.
(zapada cisza)
Poeta:
(spoglądając na zegarek)
No nic, chyba będę już szedł.
Mały:
Na mnie też już pora.
Luiza:
To jest bez sensu! Dokąd panowie pójdą? Przecież tu są
tylko chmury...
Poeta:
Autokar na mnie czeka.
Mały:
A na mnie żona. Kłaniam się i polecam moje usługi...
Poeta:
Ja też. Do widzenia.
Luiza:
Poczekajcie, nie zostawiajcie nas tu samych!
Mały:
Nie możemy. Do zobaczenia w niebie.
(Mały i Poeta wychodzą)
Scena VII
Luiza:
Przecież nieba nie ma.
Felicjan:
To może taka przenośnia?
Luiza:
Może...
Felicjan:
Ładnie tu.
Luiza:
Jednak nie możemy tu zostać. Trzeba wracać na ziemię.
Musimy znaleźć jakąś drogę.
Felicjan:
Nie jestem pewny czy chcę wracać. Tu jest naprawdę miło.
Luiza:
Ale to nie nasz kraj.
Felicjan:
Ziemia też nie jest naszym krajem. Jesteśmy tu tylko przechodniami.
Luiza:
Tam jest nasz dom.
Felicjan:
Twój dom jest w moich ramionach. Gdziekolwiek byśmy byli.
Luiza:
Tak.
Felicjan:
Tak myślę, choć chciałbym wiedzieć, że jesteś tego samego
zdania. Boję się, że, gdy znajdziesz jakieś inne ramiona,
przeprowadzisz się. Nie chcę być tylko tymczasowym substytutem.
Luiza:
Po co się martwisz o coś, co do czego nie masz pewności?
Felicjan:
Właśnie dlatego się martwię, że jej nie mam.
Luiza:
To chyba moja wina. Powinnam dać ci odczuć, że cię naprawdę
kocham.
(całuje go)
Wiesz, wszystko jest o wiele prostsze niż nasze najprostsze
domysły. Nawet sobie nie zdajemy sprawy, jakie to wszystko
jest proste.
Felicjan:
Kocham cię, Luizo.
Luiza:
Kocham cię, Felicjanie. Chcę być zawsze przy tobie. Nie
obawiaj się powrotu na ziemię. Chcę żyć wśród ludzi, ale
przecież z tobą. Chcę, żeby widzieli naszą miłość i byli
szczęśliwi razem z nami. Jeżeli oni w ogóle jeszcze są.
Felicjan:
Najdroższa, odnajdźmy drogę na ziemię. Twoje życzenie
jest dla mnie rozkazem, zamieszkajmy na ziemi.
Luiza:
Dobrze, ale pod jednym warunkiem.
Felicjan:
Mianowicie?
Luiza:
Widzę, że bardzo ci się tu podoba, nie chcę ci tego zabierać.
Zamieszkajmy tam, gdzie jest i chmura, i ziemia. Na wzgórzu,
na granicy tych dwóch światów. Myślę, że tak będzie najlepiej.
Felicjan:
Chodźmy więc, odszukajmy drogę. Jak przystało na przechodniów,
zamieszkamy na niej, nie schodząc niżej. Choć z drugiej
strony, co to za różnica?
Luiza:
Ty będziesz miał wiatr, a ja trawę.
Felicjan:
Tak... Ja niebiosa, a ty drzewa. To ładna wizja. Jednakże
aczkolwiek.
Luiza:
Masz rację, póki co jesteśmy tutaj.
Scena VIII
(wchodzi niejaki Pintu)
Pintu:
Witajcie, dobrzy ludzie.
Felicjan:
Ano witamy.
Pintu:
Rzekłbym z chęcią, że szukamy wyjścia z tej ponurej sytuacji,
ale nie chcę się powtarzać.
Felicjan:
I bardzo dobrze! Po pierwsze, sytuacja nie jest znowu
taka ponura, jak ją sobie malujesz, po drugie wyjścia
wcale nie trzeba szukać. Wystarczy je odnaleźć. A to nic
trudnego, możesz mi wierzyć.
Pintu:
Nie wierzę.
Felicjan:
A to już twój problem. Wiedz jednak, że jest tam. I tam
właśnie osiądziemy. Ja i moja przyszła żona. Ta oto prześliczna
Luiza.
Pintu:
Gratuluję, choć nie wierzę. To wszystko jest marnością.
Jednakże życzę powodzenia.
Luiza:
Czas na nas.
Felicjan:
Zdecydowanie. Pan chyba pójdzie z nami?
Pintu:
Nie wiem. Chyba nie... Tu mi przyjdzie umrzeć. Zostanę.
Felicjan:
Nie mogę nalegać, jest pan wolnym człowiekiem.
Pintu:
Tak, jestem wolnym.
Felicjan:
Nas jednak czas nagli. Jeśli się pan zdecyduje, to zapraszamy
do naszego domku na wzgórzu.
Luiza:
Na kawę lub cokolwiek. Może lampkę wina...
Pintu:
Dziękuję za uprzejmość.
(Luiza i Felicjan, skłoniwszy się, wychodzą)
Scena IX
Pintu:
Mijamy się ciągle w drodze. Tymczasem mój pobyt tutaj
jest bezsensowny i niepotrzebny. Tam na dole wszystko
zniszczone. Tu na chmurze jestem bezcelowy. Nie nadaję
się nawet na wtórny surowiec. Kto by mnie zresztą przerobił?
Przecież tu nic nie ma, a tam wszystko się skończyło.
(tymi słowami kończy swój monolog i umiera)
Przedziwne. Zastanawiam się jak to jest możliwe i czym
spowodowane, że od dwóch tysięcy lat pół prawie świata
twierdzi, że żył ktoś taki jak Jezus. Przecież to głupie.
Nie rozumiem dlaczego aż tylu ludzi dało się otumanić
i dlaczego historia potoczyła się w taki, a nie inny sposób.
Skąd tyle kościołów, krzyży, świętobliwych figurek? W
jaki sposób to kłamstwo zadomowiło się w tylu ludzkich
głowach? Przecież to jest nieracjonalne. Samo istnienie
tej legendy i jej wpływu na losy tylu narodów jest niewytłumaczalne.
Jak gdyby ktoś za tym stał. Ktoś parszywy, komu zależałoby
na naszym nieszczęściu. Przecież kłamstwo nie może tak
trwać samo z siebie przez tyle wieków. Dlaczego naukowcy
nie rozstrzygnęli jeszcze tej kwestii?
Subiekt:
Drogi panie, twoje wątpliwości nasuwają kolejne. Otóż
rodzi się pytanie: co zrobić z buddyzmem? Albo jak odnieść
powinni się naukowcy do samego Mahometa, który żył przecież
nie tak dawno. Poza tym kwestia Jezusa nie polega na tym
czy on żył, a tylko czy zmartwychwstał. Sam przyznasz,
że to byłoby co najmniej niezrozumiałe.
Pintu:
Tak. Nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś zmartwychwstał.
I trudno mi uwierzyć, by coś takiego stało się te dwa
tysiące lat temu. Jest jednak coś, co niepokoi mnie po
stokroć bardziej.
Subiekt:
Co takiego?
Pintu:
Mój własny byt. Przecież to jest tak dalece niesamowite
w swojej niewytłumaczalności, że wręcz zakrawa na ułudę.
Przecież swego czasu mnie nie było, a teraz jestem, jeśli
mnie zmysły nie mylą. To niewiarygodne! Zmartwychwstanie
przy czymś takim jest tylko tanią sztuczką, której sens
polega raczej na ukazaniu czegokolwiek innego niż tylko
zwykłego cudu. No ale nie uwierzę w zmartwychwstanie dopóty,
dopóki nie uwierzę w istnienie samego siebie. Jeżeli bowiem
ja jestem, to nic więcej nie jest mnie w stanie zdziwić.
Subiekt:
Twoje rozumowanie nie trzyma się kupy.
Pintu:
Dlaczego?
Subiekt:
Bo nie.
Pintu:
Przekonujące wyjaśnienie.
Scena X
(statycznie wchodzi Statkacy)
Pintu:
Ratunku, duch!!!
Statkacy:
Ratunku, gdzie!?
Pintu:
Ach!
Subiekt:
Obiektywnie rzecz ujmując, nie ma duchów.
Statkacy:
Właśnie.
Pintu:
Więc kim on jest?
Subiekt:
Jakimś starym facetem.
Statkacy:
Jestem tutaj statystą. Jednak występowanie pod nazwą "statysta"
byłoby dla mnie zbyt uwłaczające, dlatego nazywam się
Statkacy.
Pintu:
Pana tłumaczenia mnie nie przekonują. Skąd ta końcówka:
kacy?
Statkacy:
Mój ojciec był kacykiem, to na jego cześć. Obciąłem jednak
ostatnią literkę k, żeby nie kojarzyło się z cykaniem.
Subiekt:
Pomysłowy koncept.
Statkacy:
Też tak myślę. Co panowie sądzicie o szczególnej teorii
względności Einsteina?
Pintu:
Naginanie czasoprzestrzeni w pobliżu ośrodków obdarzonych
masą? No cóż, każdy tłumaczy sobie rzeczywistość, jak
potrafi, tymczasem praktyczne konsekwencje teorii względności
są dużo dalej idące. Naginanie czasoprzestrzeni może mieć
swoje dobre i złe strony. I tego się właśnie obawiam,
że każde dobro przesiąknięte jest złem.
Subiekt:
Choć dobrą tego stroną jest, że każde zło przesiąknięte
jest dobrem.
Statkacy:
Otóż, panowie, nie do końca jest tak, jak myślicie! I
to jest dla was zbawienne, choć nie zdajecie sobie sprawy.
Radujcie się panowie!
Ciąg dalszy na następnej stronie
|