O
Tobie, Kropko
Od wydawcy
Wbrew naszym zwyczajom i zasadom oddajemy Ci, mniej lub
bardziej szanowany Czytelniku, trzecią część postmodernistycznej
trylogii dramatycznej, która to po "Don Kichocie
i Agnieszce" oraz "Opowieści Morza Czerwonego"
wydaje nam się najbardziej żałosna. Sam fakt wydania jej
w takiej postaci czyni może to zdarzenie nieco milszym,
jednak mamy świadomość, że nie ma się co łudzić. Dzisiejsze
społeczeństwo, ogarnięte wtórnym analfabetyzmem i wrodzoną
ignorancją, nie dorosło do tak skomplikowanych dzieł.
Można więc w tym momencie zarzucić autorowi zbytnie namnożenie
wątków, wprowadzenie o wiele za dużej liczby postaci,
a przede wszystkim posługiwanie się niezrozumiałymi metaforami.
Nie mówiąc już o tym, że dzieło to jest jak najbardziej
wtórne, jednak dzisiaj, w dobie rozkwitu idei wolnego
samplingu, wtórność jest jak najbardziej mile widziana,
na co najczęściej powołują się ci twórcy, którzy nie potrafią
sami niczego nowego wymyślić. Nie liczymy więc na to,
że choć jedna osoba zrozumie sens tej części, podobnie
jak i całości, ale przecież nie o to chodzi. Z pewnych
źródeł wiemy, iż niektórzy filologowie już od dawna łamią
sobie głowy i usiłują wpisać "O Tobie, Kropko"
w kanon lektur szkolnych. Uważamy to za czysty przejaw
żenady i tylko dlatego zdecydowaliśmy się ten utwór wydać.
Bawi nas bowiem wszelka żenada. Niniejszym życzymy miłego
czytania (żeby nie powiedzieć "miłej lektury"!)
i dużo szczęścia w życiu.
Podziemna Oficyna Wydawnicza Tajniak
przy Tajniak SA
O
Tobie, Kropko
Osoby:
Głupiec Felicjan
Nieufna Luiza
Mały Poeta
Subiekt Pintu
Statkacy
Izabela
Godot
Żonie
AKT PIERWSZY
Scena I
(akcja rozgrywa się na Górze, jest 27 września, ciemno,
stoi Głupiec)
No to zaczęło się. Jestem szczęściarzem! Tu taki smrodek
panuje... Wchodziłem tutaj dwa lata. A może dwadzieścia
dwa? Sam nie wiem, ale mam kamień za pazuchą.
(wyciąga zza pazuchy kamień)
Mam cię! Hmm... Co by tu... Muszę chwilkę pomyśleć. Okazuje
się, że jestem tu, gdzie jestem, przy sobie mam kamień...
Co ja chciałem powiedzieć... Łatwo jest mówić. Widziałem
tysiące zamordowanych, miliony rozerwanych, płonące domy,
płaczące matki... Zaraz, co ja miałem... Matki... Aha, widziałem,
jak syn zabijał ojca w imię Boga. Co jeszcze... Widziałem
taką słodką dziwkę, ona w imię Boga... I widziałem... Cokolwiek.
Chciałem złożyć świadectwo, że to wszystko widziałem.
Co ja tu robię? Jak się okazuje, nie wiem. Ale mam kamień.
Na czym stanąłem? Ach, tak! Mówiłem, że jestem szczęściarzem.
Przecież tyle widziałem, tyle wiem! Chmury i deszczowa
pogoda. Nie bardzo orientuję się czy teraz jest dzień,
czy noc. Dobrze, że mam pelerynkę. I zamęt w plecaku.
Chciałbym opowiedzieć historię, jednak nie bardzo wiem,
jak się do tego zabrać. Niewiele pamiętam, a tu jest tak
smutno i to jeszcze pogłębia ten stan, że już nie wiem...
Pewnie bym się przespał, ale to bez sensu, jeszcze nie
czas. Ależ tak, to już! Powinienem już zrobić co do mnie
należy!
(bierze zamach chcąc rzucić kamieniem)
Ach, nie! To boli... Wieczność, jeśli upłynie, wieczność
nastąpi. Widziałem chudego człowieka w krótkich gaciach,
który pluł wokół... Pluł na swych braci w imię Boga. Gwałcił
swoje siostry w imię Boga. A ja tu, na tym szczycie jestem
wolny. Nie, jestem poddany działaniu powszechnej manipulacji,
która mówi o manipulacji. W imię Boga.
(bierze zamach chcąc wyrzucić kamień)
Och, nie mogę! Jestem wolny. Zostałem zmanipulowany w
imię Boga przez ateistów. Gdy wokół trwała wojna o dusze,
moją duszę zdobyli ateiści, którzy wmówili mi, że nie
mam duszy, bo jestem wolny. A przecież, jeśli wierzyć
mojemu zegarkowi, za osiem minut zajdzie słońce. I o co
mi chodzi, gdy tutaj tak siedzę? Stoję raczej. Nie wiem,
gdzie jest dobro, a gdzie zło. Czy to możliwe?
(bierze zamach próbując wyrzucić kamień)
Och, nie! To jest straszne! Och, jak boli... Przypomniałem
sobie. Przecież jestem tu, żeby wyrzucić ten kamień i
spowodować lawinę.
(bierze zamach i wyrzuca kamień jak najdalej)
I co?
(nasłuchuje)
Hmm... Lawina. Nic nie słyszę. Nie mówiąc już o tym, że
nie widzę.
(nasłuchuje)
Chyba jeszcze leci. To tak boli. No, co? Miała być lawina.
Hmm... Sam nie wiem. Może jednak...
(nasłuchuje)
Coś śmierdzi. Już to mówiłem. Powinienem chyba usłyszeć
jakiś hałas. Tymczasem nic z tych rzeczy. Czyżbym spalił
panewkę? Cóż powiedzą na to recenzenci? Teraz to ja chyba
już nie wiem co robić. Niech się zastanowię. Rzut kamieniem
powinien spowodować poruszenie i osunięcie się wzbudzonej
wiązki kamieni. Jeżeli oczywiście rzuciłem kamień z częstotliwością
rezonansową.
(nasłuchuje)
Coś słyszę chyba. No nie wiem. Może mi się zdaje. Chyba
muszę zaczekać. Może tak. Czekam już dwa miesiące dokładnie.
Albo dwa lata i dwa miesiące. Czy trzy?
(nasłuchuje)
Pozbyłem się mojego kamienia, tak cenionego przeze mnie
wysoko. Czy coś z tego wynika? Wyniknie? Wyniknęło. Ciąg
dalszy może być ciekawy. Trzeba działać rozsądnie. Uf,
jak gorąco! Chyba możliwe jest, że lawina spadła, mimo
iż tu jej nie słychać. Tu nic nie słychać. Nic nie widać.
Mi jest ciepło, ale moim komórkom zimno. Czas mija. Jestem
pewny, że coś się w końcu stanie.
(nasłuchuje)
Z treści mojej rozmowy wynika, że jestem zobligowany karykatura
polityczną. Przecież jestem na szczycie góry, więc mógłbym
tu postawić krzyż w imię Boga. Szkoda, że tu nikogo nie
ma. Może lepiej byłoby wracać na dół? Ale czy tu mi źle?
Z drugiej strony, jeśli lawina spadła, to się stąd nie
wydostanę w taki sposób. Tam może być już wszystko zasypane.
Chyba słyszę dzwonek.
(nasłuchuje)
Powinienem podjąć pewne ustalenia. Nic się jednak nie
wyłania. Mam dziwne wrażenie, że moja szyja jest zbyt
szeroka. Do trzech razy sztuka, chyba się udało...
(płacze)
Co mi po kamieniu... Choć był mi drogi! Co robić ? Muszę
tu siedzieć. Albo stać. Albo cokolwiek robić. Cokolwiek,
ale tu! Tu albo obok... Obok to już nie tu. Mam mnóstwo
miejsca. Głupoty ludziom opowiadam. Manipuluję nimi w
imię Boga. A oni mną. Też w imię Boga. Ja przypuszczam,
że przyszedł już mój czas. Zdaje mi się, że ta lawina
spadła. Skutki będą błogosławione.
(nasłuchuje)
Podobno się przejaśnia. To chyba nie jest złudzenie. Tak,
z pewnością jest mniej ciemno. Trochę mniej, ale czy się
przejaśnia... Nie jestem pewny, choć wydaje mi się, że to
całkiem możliwe. Myślę, że nie ma sensu dawać jakichkolwiek
odpowiedzi. W ogóle nie powinno się nic mówić, bo to się
potem obraca przeciwko.
(nasłuchuje)
Z pewnością jednak nie jest ciemniej niż było. Nie jest
też zimniej. Trochę, jak dla mnie, jest tu za mało powietrza.
To chyba powód tego, że nie mogę zebrać myśli, choć swoją
drogą może to ze zmęczenia.
(nasłuchuje)
Słyszałem wrzaski i krzyki, widziałem morderstwa. Jest
tyle zła na świecie, tyle nieszczęścia, a Bóg, jeśli jest,
tylko patrzy. Nic nie robi.
(nasłuchuje)
Modliłem się i nic.
(nasłuchuje)
Gorąco...
(zdejmuje pazuchę)
Budzi się nowy dzień czy co... Nie ma co się mądrzyć. Modliłem
się i nic. Coś mi się pokręciło. Och, jak boli!
(zwija się z bólu)
Boże, obaj wiemy, że Ciebie nie ma! Co mi robisz!? Och!
(jęczy i mamrocze coś niewyraźnie)
Nic mnie nie boli, to tylko moja psychika. To wpływa na
rytm mego serca i jest nieznośne. Muszę tak sobie poleżeć...
Nienawidzę!!!
(Zwija się z bólu i ryczy w niebogłosy)
Nie... Mogę... Złapać... tfu! Tchu... Muszę poleżeć... Serce mi
tak łomocze... Co się dzieje... Co ja gadam... Jest mi źle.
Jest mi źle, gdy mnie boli...
(wyciąga nóż z pazuchy leżącej obok)
To wszystko wyjaśni. To mnie przekona. Sam nie wiem... Tak,
to będzie dowód.
(podwija sobie nogawkę ponad kolano)
Choć z drugiej strony... Może by tak od razu z grubej rury?
(przystawia sobie nóż do gardła)
Ależ nie, wtedy bym nie zrozumiał. To nie ma sensu. W
takim razie... No cóż... Czynić zło każdy potrafi. Czynić
zło drugiemu człowiekowi każdy potrafi. Innemu człowiekowi
krzywdę zrobić każdy umie. To nie sztuka. To łatwe. Ale
to nic nie znaczy. To niczego nie udowadnia. Nie sztuką
jest poderżnąć bratu gardło, zgwałcić babcię, wydłubać
wujkowi oczy. Ciekawe czy mówię zrozumiale... Nie sztuką
jest krzywdzić bliźniego, sztuką jest coś całkiem innego,
a mianowicie... Żeby cokolwiek udowodnić, muszę sam sobie
zrobić coś złego... Tak... Nie... Nie sztuką jest zadać sobie
ból. Nie sztuką zadać sobie ból i mieć z tego radość!
Sztuką jest umieć się ranić i cierpieć... Mistrzem jest
ten, kto umiłował... Nie!!! Mistrzem ten, kto nienawidząc
bólu, sobie go zadaje! Nienawidzę!!!
(wbija sobie nóż w nogę)
Ach! Nie!
(zwija się w konwulsjach)
Och, jak boli! Nie mogę...
(wyciąga nóż z nogi)
To jest straszne! Nie potrafię...
(jęczy i stęka)
Czuję nicość...
Czuję pustkę...
Jak boli...
(mijają dni we mgle i ciemności...)
Ciągle nic. Nic. Co robić. Mgła gęstnieje. Pogoda nie
sprzyja rozmyślaniom ani tym bardziej działaniu. Nic...
Eksperyment się nie udał. Czerpanie radości ze zła jest
zaprzeczeniem istoty zła, a przecież ból jest nieznośny.
Na nic więcej mnie nie stać. Nic się nie dzieje. Jaki
dziś dzień? Może... Straciłem mnóstwo czasu. Chyba wtorek.
Środa. Nie... Eksperyment się nie udał, okazuje się, że
nic nie ma sensu. Nie, to nielogiczne. Eksperyment nieudany,
więc nic się nie okazuje. Bez sensu... Z pewnością mógłby
tu przyjść ktoś mądrzejszy, kto jednak wysnułby jakieś
wnioski. Piątek?
(nasłuchuje)
Coś jakby... Kto tu?
Zdawało mi się... Zimno... Nie znoszę bólu i to mogłoby być
potwierdzeniem, jednak nie potrafię trwać w tej nienawiści.
A raczej nienawidzę go dopóki trwa, a raczej marzę o tym,
żeby się skończył... Nie mogę działać wbrew sobie. Pilnować,
by mnie bolało i jednocześnie marzyć o tym, żeby przestało.
To nie ma sensu. Co robić. A przecież czerpanie radości
z czynienia zła jest sprzeczne i nielogiczne. To przecież
czynienie dobra poprzez czynienie zła. Która może być
godzina? Po co myśleć.
(z początku z cicha, potem głośniej, rozlega się melodia
grana na rogu)
Nic się nie dzieje. Chyba coś słyszę. Chyba nie. Raczej
mi się zdaje. Tak, nic nie słyszę. Wokół panuje cisza!!!
Głucha cisza!!! To są halucynacje. Dobrze wiem, że nic
nie słyszę. Jest ciemno. Gdzie ja właściwie jestem? Słyszę
jakieś dźwięki, ale tu nikogo nie ma. Na świecie nic nie
ma...
(nasłuchuje)
Jestem taki nieszczęśliwy! A jaki głupi przy tym. Co robić?
Może spróbuję jeszcze raz...
(podnosi nóż)
Czuję odrazę. Co ja tu robię? Co to za muzyka? Nic nie
słyszę... A jednak to jest piękne. Nie wiem, może zwariowałem...
Jest mi źle.
(wyrzuca nóż daleko od siebie)
Nie mogę, nie zrobię tego drugi raz. Mógłbym się zabić,
ale to niczego by nie rozstrzygnęło, a przecież może jednak
jest tu jakiś sens. Oszaleję...
(krzyczy głośno chcąc przekrzyczeć muzykę)
Nie mam siły... kręci mi się w głowie.
(zasypia, muzyka cichnie; w górze pojawia się białe
światełko)
Czy długo spałem? Która godzina? Jaki dzień może być?
Co to jest? Światło Wydaje mi się... Przecież jest ciemno.
Jestem tutaj. I ciągle ta mgła. Nieznośna cisza. Co tam
jest? Dlaczego ciągle nie ma nic? Coś błyszczy? Zdaje
mi się? To niemożliwe.
(światełko gaśnie)
Otóż to. Jest ciemno i głucho. Jestem niesamowity. Strasznie
się boję miłości. Albo mi się tak zdaje.
Scena II
(wchodzi Mały)
Mały:
Dzień dobry.
Głupiec:
To jakiś omam! Nic nie słyszę, nic nie widzę, nikogo tu
nie ma!
Mały:
Naturalnie! To taka potrzeba samotności w domku zakopanym
w śniegu, z którego wychodzi się tylko po drewno, żeby
napalić w piecu.
Głupiec:
Kim pan, pani...
Mały:
Jestem Godot, miło mi.
Głupiec:
Go-co? A co tu robi Godot?
Mały:
Pracuje w dzień, a w nocy pisze. A jednocześnie wchodzi
w piękny okres. Nie jest mądrzejszy, ale szalony!
Głupiec:
Przepiękna odpowiedź!
Mały:
Jak zmieniał się twój system wartości?
Głupiec:
Nie chcę o ty mówić. Nie chcę mieć takich obowiązków.
Mały:
Czy będziesz tak wspaniały, jak mógłbyś być, gdybyś się
tego pozbył?
Głupiec:
Świat jest pełen wspaniałych ludzi.
Godot:
No właśnie!!!
Głupiec:
Nie chciałem tego powiedzieć.
Mały:
Ale powiedziałeś. To chyba nie było trudne?
Głupiec:
Dlaczego to powiedziałem?
Mały:
Zdradzę ci tę tajemnicę. Sam wyznaczyłeś sobie karę. Ślepy,
głuchy i skamieniały.
Głupiec:
Nie ma cię, nie gadaj głupot! Nie widzę cię! Nie słyszę,
bo cię nie ma, głupcze!
Mały:
Nie przeczę, choć przecież wszystkiemu mógłbym zaprzeczyć,
gdybym tylko chciał.
Głupiec:
Wystarczy chcieć.
Mały:
No właśnie!!!
Głupiec:
Oj, nie chciałem tego powiedzieć.
Mały:
Ale powiedziałeś.
Głupiec:
Nie wiem co powiedzieć.
Mały:
Powiedziałeś już i tak dużo.
Głupiec:
Kim jesteś? Kim cię nie ma?
Mały:
To nie jest aż tak proste, zdaję sobie sprawę. Nie dziwię
się twojemu zagubieniu. Jednak niezależnie od tego czy
jestem i kim, mógłbyś mnie wysłuchać.
Głupiec:
Niby tak.
Mały:
Ale co ja ci mogę powiedzieć. Sam właśnie wszystko powiedziałeś.
Nic mnie to nie kosztowało, żadna w tym moja zasługa.
Głupiec:
Nie pozwalam sobie poczuć tego, co naprawdę czuję.
Mały:
Może byś sobie wreszcie pozwolił?
Głupiec:
Nie mogę, bo przecież mogę się pomylić.
Mały:
Nie bądź tchórzem. Zbierz się na odwagę choćby po to,
żeby móc się bać.
Głupiec:
To nie ma sensu.
Mały:
Ma więcej niż ci się zdaje.
Głupiec:
Czyli po prostu ma?
Mały:
Nie chcesz się bać, a przecież się boisz. Zaryzykuj więc,
a może cokolwiek się uda.
Głupiec:
Co na przykład?
Mały:
Jak to co? Wszystko. A po co tu jesteś?
Głupiec:
Sam już nie wiem.
Mały:
Przypomnę ci. Uwierzyłeś, że możesz uczynić trochę dobra.
Po to tu przyszedłeś.
Głupiec:
Wdrapanie się tu nie było takie trudne. Teraz jednak,
gdy jestem u celu, boję się, bo to przecież najważniejszy
moment. Jeśli się nie uda i ziemia nie zadrży, to znaczy,
że wszystko co robiłem i w co wierzyłem, nie ma żadnej
wartości.
Mały:
Czy do tej pory twoja wiara cię zawiodła? Przecież uwierzyłeś,
że tu przyjdziesz i tak się stało.
Głupiec:
Wybacz, ale życie nauczyło mnie, że prędzej czy później
wszystko się psuje.
Mały:
Źle cię życie nauczyło, bowiem nie sprawdziłeś wszystkich
możliwości.
Głupiec:
O czym mówisz?
Mały:
Zawsze było tak, że twoje czyny żyły swoim życiem. Wszystko
działo się samo, a ty tylko w tym tkwiłeś. Dlatego więc
raz było lepiej, raz gorzej. Widząc jednak, że czasem
jest źle, uwierzyłeś, że zło zawsze wygrywa z dobrem.
Że prędzej czy później wszystko ulega zepsuciu. I co,
czy dobrze ci z tą wiarą?
Głupiec:
Dobrze czy nie, to niema znaczenia, jeżeli taka jest prawda.
Mały:
Ty tę prawdę stworzyłeś.
Głupiec:
Ona się sama stworzyła.
Mały:
A gdybyś tak spróbował coś zrobić?
Głupiec:
Co i po co?
Mały:
Coś, z czym będzie ci lepiej.
Głupiec:
To niemożliwe.
Mały:
Myślisz, że to niemożliwe, bo tak wierzysz. Widząc dobro
i zło. A ono zawładnęło twoim życiem. Jak myślisz, co
by było, gdybyś wtedy uwierzył w dobro?
Głupiec:
Zawiódłbym się ogromnie i byłoby mi jeszcze gorzej.
Mały:
Skąd wiesz?
Głupiec:
Stąd, że zawsze wszystko wychodzi mi nie tak, jak tego
bym chciał.
Mały:
Ależ mylisz się! Przecież sam widzisz, że wierzysz w zło.
Wierzysz, że ono wygra zawsze i wszędzie.
Głupiec:
(nasłuchuje)
Nic się nie dzieje, nic nie słychać. Sam Godot widzi,
że niepotrzebnie się wysilałem. Że znowu się nie udało.
Mały:
Sam widzisz, że tu dzieje się to, w co wierzysz. Uwierzyłeś,
że tu dotrzesz, i dotarłeś. Uwierzyłeś, że jednak reszta
ci się nie uda i właśnie ci się nie udaje.
Głupiec:
Jak bym uwierzył, że się uda, nic by to nie zmieniło,
a tylko zabrałoby mi rację.
Mały:
Co ci po twojej racji?
Głupiec:
Nic. I co z tego?
Mały:
Myślisz, że wiesz co by się stało? Skąd możesz to wiedzieć?
Nie wyglądasz na zbyt mądrego. Choć wygląd może mylić...
Głupiec:
Czego ty jednak chcesz ode mnie?
Mały:
Nic takiego.
Głupiec:
Węszę w tym jakiś podstęp. Idź swoją drogą i nie kadź
mi za przeproszeniem. Jestem człowiekiem wolnym i będę
robił co będę chciał. Rozumiesz?
Mały:
To ja jestem wolny. Ty wierzysz w to, co musisz. Robisz
to, do czego jesteś zmuszany przez to, co robi się samo.
Głupiec:
Najwyraźniej widzę, że zamierzasz mi zabrać moją wolność
wmawiając mi na początek, że jej wcale nie mam i zamieniając
ją w niewolę. Nie dam ci się ogłupić.
Mały:
Wiesz, muszę już iść... Miło się z tobą rozmawiało. Mam
nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Jeśli nie tu, to w
niebie...
Głupiec:
Zabiję cię!!!
(rzuca się na Małego)
Mały:
Więcej światła!
(zapada jasność)
Dziękuję serdecznie! Do widzenia.
(wychodzi spokojnie i elegancko)
Scena III
Głupiec:
Co się stało?
(rozgląda się)
Widzę, że nie widzę.
(nasłuchuje)
Nie widzę, że widzę. Nikogo tu nie było, zdawało mi się.
Powszechnie wiadomo, że niebo to próżnia. Może nie całkiem,
doskonała, ale zawsze próżnia. Nic nie jest doskonałe.
Nawet to obrzydliwe zło, bo przecież eksperyment się nie
udał. Zło nie dało mi radości. To znaczy zło nie dało
mi nieszczęścia z radości czynienia zła. A raczej szczęścia
z nieszczęścia jego czynienia. Nie rozumiem. To skomplikowane.
Zło jest po to, żeby było źle. Po to się je czyni. Ale
po co jest to "po to" czyli "źle",
czyli gorzej niż w chwili początkowej? Po to, żeby było
lepiej, tfu! Gorzej... Czy jest mi lepiej, kiedy jest mi
gorzej? Co za zawiłość! Nigdy tego nie pojmę.
(światło gaśnie, bo po co ma świecić?)
Scena IV
(wchodzi Poeta)
Poeta:
Witam.
Głupiec:
Ty też będziesz mnie nawracał?
Poeta:
Nie, to chyba nie ma sensu. Już nie ma. Jestem Dante...
Głupiec:
Co więc tu robisz?
Poeta:
Jestem na wycieczce ze związków zawodowych. Zwiedzam piekło.
Głupiec:
To jakaś pomyłka, tu nie ma piekła. Tu jest góra. W piekle
jest inaczej - chciałem powiedzieć. Tam szatan każdemu
kupuje samochód, basen, willę...
Poeta:
Po cóż miałby to robić?
Głupiec:
W nagrodę.
Poeta:
Za co?
Głupiec:
Za czynienie zła.
Poeta:
Więc po to się sieje zło, żeby potem mieć dobrze?
Głupiec:
Za czynienie dobra.
Poeta:
Więc szatan nagradza dobrem dobre uczynki?
Głupiec:
Tak.
Poeta:
Więc to on jest tym dobrym duchem?
Głupiec:
Owszem.
Poeta:
To ciekawe. Nie wiedziałem o tym.
Głupiec:
Może pan zapali?
Poeta:
Nie, dziękuję. Wie pan, myślę tak sobie... I wie pan co?
Głupiec:
Co?
Poeta:
Czy pan wierzy w Boga?
Głupiec:
Nie, a co?
Poeta:
A nic, tak myślę właśnie, że skoro Boga nie ma, a szatan
jest ucieleśnieniem...
Głupiec:
Uduchowieniem.
Poeta:
Ideałem! Skoro szatan jest ideałem dobra, to on jest Bogiem
i co pan robi w piekle?
Głupiec:
Już mówiłem panu, że to nie piekło.
Poeta:
Ach tak, w piekle przecież jest lepiej, bo ma się nagrodę
za czynienie zła.
Głupiec:
Czy dobra?
Poeta:
To trudne. Czy pan jest szczęśliwy?
Głupiec:
Nie bardzo. Nic mi się nie udaje, jest całkiem źle...
Poeta:
Tak, to beznadziejny stan. Więc dobrze trafiłem. Jest
pan w piekle. To znaczy... To gdzie pan jest?
Głupiec:
Tutaj.
Poeta:
Powinniśmy chyba sprecyzować jasno pewne sprawy. Nie chodzi
mi o miejsce. Chodzi mi o stan pana umysłu. Czy jest pan
szczęśliwy?
Głupiec:
Nie.
Poeta:
Więc jest pan w złym stanie. Może, gdyby pan zrobił trochę
złego, to szatan by pana nagrodził... Byłoby panu lepiej...
Głupiec:
To bez sensu. Szatan by mnie nagrodził dając jeszcze więcej
zła, które pokochałem.
Poeta:
A cóż to za nagroda?
Głupiec:
Nie wiem.
Poeta:
A gdybyśmy tak (teoretycznie oczywiście) założyli istnienie
Boga. Niech się pan nie czerwieni, to tylko rozważania
teoretyczne mające na celu...
Głupiec:
Co ty mi tu pierdolisz!?
Poeta:
To ja co cofam. Doszliśmy zatem do wniosku, że szatan
jest... Sam już nie wiem jaki. Dobry? Zły?
Głupiec:
Dobry dla tych, którzy czynią zło.
Poeta:
A zły dla tych, którzy czynią dobro?
Głupiec:
Właśnie.
Poeta:
Jaki on ma w tym interes?
Głupiec:
To oczywiste. Dąży do zbudowania zła na świecie, żeby
było lepiej.
Poeta:
Więc ukochał zło. Innymi słowy jest ideałem zła, czy tak?
Głupiec:
Tak.
Poeta:
Ale to przecież tylko po to, żeby było lepiej.
Głupiec:
Tak.
Poeta:
Więc ukochał dobro. Jest dobry.
Głupiec:
Tak.
Poeta:
Aha, teraz już rozumiem. No cóż, miło mi było pana poznać.
Czas leci, a ja jeszcze muszę zajrzeć w parę miejsc. Do
czyśćca, nieba...
Głupiec:
Nie ma nieba. Niebo to propaganda wymyślona przez Boga.
Poeta:
Nie ma Boga.
Głupiec:
To przez cynicznych ludzi, którzy zarabiają pieniądze
na durnocie głupich ludzi, którzy wierzą w niebo.
Poeta:
Sprecyzujmy może pewne sprawy. Czym jest niebo, którego
nie ma?
Głupiec:
Niebo to takie miejsce...
Poeta:
Ależ chodzi mi o stan umysłu.
Głupiec:
W niebie ludzie są szczęśliwi.
Poeta:
A raczej byliby szczęśliwi, gdyby niebo istniało, prawda?
Głupiec:
Tak, właśnie.
Poeta:
Tymczasem ludzie szczęśliwi są w...
Głupiec:
...piekle?
Poeta:
...wtedy, gdy otrzymują nagrodę.
Głupiec:
Czyli w piekle.
Poeta:
Ustalmy sobie. Są dwa stany: stan szczęścia i stan zły,
czyli to, co panu dolega.
Głupiec:
Tylko które z nich to niebo, a które to piekło?
Poeta:
To kwestia nazewnictwa.
Głupiec:
A tak, ma pan rację.
Poeta:
Więc twierdzi pan, że szczęście osiąga człowiek, gdy czyni
zło, tak?
Głupiec:
Tak. Nie. Próbowałem sobie wbić w nogę nóż...
Poeta:
Rozumiem. Czyli jest pan w piekle. W niebie raczej. Nieba
nie ma. Pokręciło mi się już.
Głupiec:
Ależ to proste, jestem w złym stanie.
Poeta:
A, właśnie. To ja już muszę iść. Autokar czeka. Do widzenia,
miło się rozmawiało. To było niezwykle pouczające!
(wychodzi mówiąc do siebie)
Rzeczywiście daremny przypadek. Beznadzieja.
Scena V
Głupiec:
Beznadzieja. Beznadzieja matką głupich. Nadzieja matką
wynalazków. A jednak czynić komuś zło, żeby być szczęśliwym,
nie jest przekonywujące. Nie udowadnia wyższości zła nad
dobrem, bo celem jest tu przecież własne dobro. Co ja
im naopowiadałem? Same bzdety. Teraz rozumiem. Nie mogę
sobie wbijać noża, bo to boli! Nagrodą za zło nie może
być dobro, bo to jest zaprzeczenie zła! Jaki byłby w tym
interes? Jest mi źle...
On miał rację, sytuacja nie jest jeszcze tak beznadziejna,
na jaką wygląda. Przypuszczam bowiem, że jest jeszcze
jeden stan - pośredni. Może nie jestem szczęśliwy, ale
przecież to nie jest beznadzieja, która występuje wtedy,
gdy nie ma już szans, bo człowiek się poddał.
(nasłuchuje)
A ja przecież ciągle szukam... Tylko eksperyment się nie
udał. Wszystko ma jakiś cel. Jeżeli szukamy, to po to,
żeby znaleźć, czyż nie? Uogólniając - jeżeli cos się robi,
to po to, żeby to zrobić. Inaczej nie miałoby to sensu.
(mija jakiś czas)
Jaki jest sens czynienia zła, a jaki czynienia dobra?
To się rozumie samo przez się. Coś się tworzy po to, żeby
to było.
(szybkim ruchem unosi nóż i wbija go sobie w drugą
nogę)
Ach, nie!!!
(wyciąga nóż z rany)
Tak nie mogę!!! Krwawię... Bez paniki, od tego się nie umiera.
(trochę postękuje)
Niniejszym wniosek jest prosty. Nie mogę trwać w bólu.
Nie chcę. Dlatego nie mogę. A może na odwrót? Ból jest
nieznośny. Chyba mogę wysnuć taki wniosek? To z autopsji.
(w tyle sceny pojawiają się Esy i Floresy)
Innymi słowy: eksperyment chyba jednak się udał, skoro
pojawił się wniosek...
(zapada cisza; myśli)
Sumienie mnie gryzie. Co robić? Dzień coraz bliżej. Niech
sobie przypomnę po co tu jestem. Pomimo przeszkód wszedłem
na szczyt góry z kamieniem pod pazuchą. Zrzuciłem kamień.
Zrobiłem to, żeby spowodować lawinę. Po co mi była ta
lawina? Miało się wszystko zawalić, jeśli dobrze pamiętam...
Ale po co? Miała zawalić się nieprawda. To dziwne, przecież
nieprawdy nie ma, bo jest nieprawdziwa. Ale z drugiej
strony samo bycie nieprawdziwą czy jakąkolwiek inną przesądza
o byciu. Żeby być jakimś, trzeba przecież najpierw być.
Więc jeśli jest prawda, musi być i nieprawda. Wszystko
bowiem ma swoje zaprzeczenie. Każdej prawdzie mogę zaprzeczyć,
jednak będę głosił wtedy nieprawdę. A nieprawda choć jest,
jest nieprawdziwa. Rozumiem to. Po prostu wiem o co w
tym chodzi! Proste jak drut czy coś w tym stylu. Każdy
sens ma swoje zaprzeczenie. Nie wynika ono jednak z sensu.
Zaprzeczenie wynika z zaprzeczenia sensu. I choć istnieje,
jest bez sensu, więc nie istnieje. To chyba logiczne.
Jak coś jest bez sensu, to jest paradoksem i zaprzeczeniem
samego siebie. Czyli istniejąc wcale nie istnieje. To
jest niesamowite!!! Wspaniałe!!!
(nasłuchuje)
Proszę o jakąś muzykę! Halo! Proszę coś zagrać! Hmm... Tak...
Nic się nie dzieje. Czyżbym popełnił jakieś przeoczenie?
To niemożliwe! Orkiestra!!!
(cisza)
No cóż, nikt nie jest doskonały, pewnie coś schrzaniłem...
(rozlega się muzyka tysiąca rogów)
To piękne! Nie, to niemożliwe.
(zapada cisza)
Co robić? Jest tylko jedno wyjście. Wybór nie jest trudny.
Sens lub bezsens. Nadzieja lub beznadzieja. Byt lub niebyt.
Miłość lub nienawiść. Wybór jest dziecinnie prosty. Tak,
dziecinnie, ale ja mam już swoje lata. Dla mnie to nie
musi być takie łatwe... Co więc zrobić? Powinienem wybrać
to, co ma szanse dać efekty. Łatwo powiedzieć. Wybór nie
jest trudny. Żeby być w zgodzie z tym, co się wybrało,
trzeba w to wierzyć. Rozumiem, to jest bajecznie łatwe!
(nasłuchuje)
Uprzejmie proszę o muzykę.
(rozlega się doniosła muzyka)
Z całego serca proszę o światło.
(wieje wiatr, rozgania chmury)
Pięknie...to jest wspaniałe! Już wszystko rozumiem! Jestem
szczęśliwy, myślałem, że zwariuję... To ma sens.
(trzęsie się ziemia, słychać łomot i grzmoty, nastaje
apokalipsa jakkolwiek ona wygląda)
Gdzie ja jestem? Gdzie ja byłem? W piekle? W złym stanie...
Co się dzieje? Ratunku! Co robić!? Coś sensownego.
(podskakuje)
Wyżej! Chmurko, zbliż się...
(wskakuje na białą chmurkę, która przyszła tu wraz
z wiatrem, Góra zapada się z łoskotem, grają trąby i jest
światło, nastaje 24 października)
Ciąg dalszy na następnej stronie
|