Wigilia
z tobą
Pamiętasz tamtą wigilię, podczas której mówiłeś, że każdy płatek śniegu to jedno życie? Na pewno pamiętasz. Wiem, że nigdy nie zapominasz takich rzeczy. Pomyślałam sobie wtedy, że to niemożliwe; w końcu to tylko kryształki, ale wieczorem, kiedy wyszliśmy na dwór, a wszędzie było tak biało, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to prawda... Każda śniegowa gwiazdka wirowała w powietrzu tak, jakby ktoś nią sterował, jakby w środku istniało życie. Kto wie? Może jednak istnieje? Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli ktoś czegoś nie udowodnił, to można przyjąć rozwiązanie takie, jakie się chce. A to twoje bardzo mi się podobało...
Staliśmy wtedy na białej pierzynie, z góry leciały delikatne płatki, powietrze było takie rześkie, takie przeźroczyste i takie doskonałe... Gwiazdy na niebie błyszczały jaśniej niż zwykle, mróz szczypał lekko w nos i uszy, wiatr ucichł i nastała taka cudowna cisza. Zrobiło się wzniośle, majestatycznie, nieziemsko... Była wigilia.
Dachy domów pokryła miękka warstwa suchego, sypkiego śniegu, w oknach paliły się światła, przydając okolicy niezwykłego i bardzo niecodziennego romantyzmu. Gałązki drzew, świerki i małe, gołe krzaczki, przystrojone białym puchem, wyglądały jakby szły do ślubu. Daszek komórki ozdobiły dwa sopelki - łzy mrozu. Wokół panowała tak wspaniała atmosfera, tak było pięknie, że pewnie płakał ze wzruszenia. Tak, jak ja wtedy, kiedy przytuliłeś mnie ramieniem i życzyłeś mi wesołych świąt. To były nasze pierwsze wspólne święta... To dlatego zdawały się tak ogromnie wyjątkowe. Pamiętasz, na polankę wybiegła sarna, troszkę spłoszona spojrzała na nas czarnymi jak dwa paciorki oczami, a potem jakby leciutko zdziwiona, umknęła w las. Niedługo później odwiedził nas dziki królik, zaspany i wesoły, szybko zamrugał ślepkami i schował się w leśnym gąszczu.
Na stole stała butelka czerwonego wina, przy niej wiązka jemioły i mnóstwo gałązek świerku - wiedziałeś, że kocham ich zapach i przyniosłeś ich z lasu całe naręcze. Pachniały tak oszałamiająco... Cały dom przeszedł zapachem leśnego ciepła. Przy nich położyłam kasztany, pamiątki minionej jesieni, jabłka i tą brązową, małą figurkę, którą dostałeś ode mnie na szczęście. Obok, na fotelu leżała duża narzuta, którą dziergałam prawie dwa miesiące, z prawdziwej wełny, cieplutka i tak duża, że często okrywaliśmy się nią oboje, kiedy wieczorami oglądaliśmy ulubione filmy w telewizji. Na stole, obok wina, stał świecznik z pięcioma świecami... Wiesz, że uwielbiam ich blask, dlatego zawsze je palisz przy takich okazjach, wtedy też to zrobiłeś. Pokój wypełniły pełgające po ścianach i suficie cienie radosnych płomyków. Tylko świece i lampki na choince... Boże, jak cudownie wyglądały razem; złote płomienie i kolorowe lampki wśród zielonych, pachnących lasem gałązek. W oknach powiesiłam wtedy nowe zasłony, z ciemnobrązowego pluszu, na ścianie - stroik z gałązek i bombek, a na stole, przy którym mieliśmy jeść kolację, postawiłam sanie zaprzężone w renifery. Zawsze śmiałam się z tego, że nie potrafiłeś zapamiętać ich imion. Pamiętasz? Dasher, Cupid, Donner, Prancer, Vixen, Dancer, Comet, Blitzen i Rudolph oczywiście... Sama miałam kiedyś problem, żeby je wszystkie spamiętać, do czasu, aż tamtej nocy pokazałes mi migającą gwiazdę... Błyszczała mocniej niż inne, a ty powiedziałeś, że to Rudolph znaczy drogę, żeby Mikołaj nie zabłądził w zaspach. Lubiłeś opowiadać mi takie historyjki, a ja uwielbiałam ich słuchać.
Obok choinki, na stoliku, postawiliśmy wtedy magnetofon. Z kasety płynęła kolęda "Have yourself a merry little Christmas"... Śpiewała Rosemary Clooney, tym swoim lekko zachrypniętym, stonowanym i dźwięcznym głosem. Kiedy dziś słyszę tę melodię, mam łzy w oczach; kojarzy się tak miło i ciepło. Uparłeś się, żeby choinkę ubrać na błękitno; miałeś rację: wyglądała olśniewająco, kiedy powiesiliśmy ostatni łańcuch. Niebieskie bombki, kolorowe światełka, cieplutkie iskierki, rzucające drobne refleksiki na wiklinowy koszyczek z opłatkiem. Przy opłatku, na koronkowej serwetce, stał srebrno-złoty aniołek z harfą. Śpiewał. Na opłatku - Maria tuliła małego Jezuska, a wokół rosły świerki. Pod nimi stały sarenki, obok owieczki, pasterz i Józef-cieśla, strzegący domowego ogniska. Na niebie świeciła gwiazda. U nas też błyszczała gwiazda. Na parapecie okna postawiłeś donicę z gwiazdą betlejemską o szkarłatnoczerwonej barwie kwiatów i ciemnozielonych liściach. Nigdy nie kwitła tak pięknie, jak tamtego roku.
Podzieliliśmy się opłatkiem, jak tylko wybiła północ. Składaliśmy sobie życzenia. Napiliśmy się po łyku wina, podarowaliśmy sobie nawzajem całusa. Za oknem, do zbitego z desek paśnika, przywędrowały sarny. Skubiąc świeże siano, zaglądały nam do okien. Śmiałeś się i mówiłeś, że mamy wyjątkowych gości. Ale wiesz co? Nie tylko goście byli wtedy wyjątkowi, to ten dzień, ten wieczór, ta noc... To ty i ja. My razem. To było wyjątkowe. Ciepło, ogień świec, czułość, bliskość, miłość... To właśnie jest prawdziwa wigilia. Moja ulubiona, dawno temu wyśniona i upragniona wigilia. Wigilia z tobą...
23-24 października 2001
Marta Bilewicz
martabil@poczta.onet.pl
|