Opowieść
Morza Czerwonego
Akt
III
Scena 1
(dwóch mężczyzn w zbrojach z mieczami u boków)
Felicjan:
Jesteśmy szaleni. Dokąd idziemy?
Ornament:
Dobrze wiesz. W paszczę lwa.
Felicjan:
Lwa, powiadasz! Myślę, że powinniśmy się jednak rozejść.
Ornament:
Jestem rycerzem i ślubowałem.
Felicjan:
Nie ślubowałeś wierności mi, tylko sprawie. Ja zresztą
też jestem rycerzem.
Ornament:
Żartujesz? Widzisz, że jesteśmy w nieciekawej sytuacji.
Po co ją pogarszasz?
Felicjan:
Zawsze byliśmy w sytuacji złej. To od samego początku
nie ma sensu.
Ornament:
Nie wiemy co się dzieje z Solonikiem i Ignacym. Julian
nie żyje. Jeśli się rozłączymy, nie mamy szans.
Felicjan:
Jeśli pójdziemy osobno, jest większe prawdopodobieństwo,
że ktoś z nas dojdzie do tej paszczy.
Ornament:
W cuda wierzysz.
Felicjan:
A co mi pozostaje?
Ornament:
Nie wiem. Musimy iść razem.
Felicjan:
Takie jest twoje zdanie. Moje jest odmienne. Powinieneś
się z tym szybko pogodzić, jeśli chcesz tu przeżyć. Ale
huczy.
Ornament:
Cicho! Słyszę jakiś szmer!
Felicjan:
To strumyk szemrze.
Ornament:
Szelma!
Felicjan:
Nie powinieneś się unosić. Ominęliśmy już Digamasz.
Ornament:
Nie rozumiem tylko czemu od północy.
Felicjan:
Żyjesz, to nie narzekaj. Pójdziemy jeszcze trochę na zachód.
Jeśli dobrze pójdzie, za dwa, trzy dni będziemy nad zatoką.
Tam się rozdzielimy. Przypuszczalnie jeden z nas zginie,
cała nadzieja w tym drugim. Osobiście bardzo się boję.
Ornament:
Myślisz, że ja? No ale cóż, być może masz rację. Sam już
nie wiem... Ten szum mnie rozprasza. A jednak słyszę jakiś
szmer i to z pewnością nie strumyk!
Felicjan:
To bardzo dziwny traf. Że ten strumyk akurat teraz szemrze!
Ornament:
Mówię ci, że nie strumyk!
(skrada się w głąb sceny)
Tu nie ma żadnego strumyka...
(skrada się w dalszy ciemny głąb sceny)
A nie mówiłem? Tu cię mam!
Scena 2
Ornament:
(ciągnąc Bruna za ucho)
Kim jesteś?
Bruno:
Błagam, nie zabijaj mnie panie rycerzu!
Felicjan:
Przecież nic ci nie robię.
Ornament:
Ale ja mu robię, nie widzisz?
Felicjan:
Jakby ciebie błagał, to by powiedział "nie zabijaj
mnie panie Ornamencie".
Ornament:
Myślę, że to nie jest takie oczywiste.
Bruno:
Nie zabijajcie mnie panowie!
Felicjan:
Dlaczego mielibyśmy cię nie zabijać?
Bruno:
Nic złego nie zrobiłem.
Ornament:
Po co siedziałeś w krzakach i szemrałeś?
Bruno:
Nie wiem. Przestraszyłem się, gdy zobaczyłem, że ktoś
się zbliża, no i wskoczyłem w krzaki.
Ornament:
A kto się zbliżał?
Bruno:
Pan z panem.
Ornament:
Dziwne. A po co było tak szemrać?
Bruno:
Musiałem. Inaczej bym się udusił.
Felicjan:
Nie wierzę mu.
Bruno:
Panie, uwierz mi!
Felicjan:
Ty coś ukrywasz.
Bruno:
Nic!
Ornament:
Więc kim jesteś? Gadaj wszystko!
Bruno:
Urodziłem się w Diga... Tym...
Felicjan:
Widzisz, nie pamięta gdzie się urodził.
Bruno:
...jakieś czterdzieści pięć lat temu.
Felicjan:
I nie pamięta kiedy.
Ornament:
Pewnie wcale tego nie pamięta.
Bruno:
Mój ojciec był szewcem, a matka gospodynią domową. Chowałem
się w biedzie, bo w wiosce nikt nie chodził w butach,
a gospodyniom też się nie płaci, bo kto?
Ornament:
I co? To ma być powód, że kryjesz się w krzakach?
Felicjan:
Cicho, nie przerywaj. Ciekawie się zaczyna.
Bruno:
Wychowywałem się wraz z siedmiorgiem rodzeństwa. Byłem
najmłodszy, więc mnie wykorzystywano.
Felicjan:
Widzisz? Ma uraz z młodości, dlatego się chował.
Ornament:
To nie znaczy, że możemy go puścić wolno.
Bruno:
Mogą mnie panowie puścić szybko.
Felicjan:
Nie zbaczaj z tematu. Kontynuuj.
Bruno:
Na czym skończyłem?
Ornament:
Że rodzice wysłali cię do szkoły, ale okazało się, że
nie masz czym zapłacić, więc cię wywalili.
Bruno:
Tak, ale nie rodzice. Dyrektor. Ja natomiast ruszyłem
w świat za chlebem.
Felicjan:
Toż to wzruszająca opowieść.
Ornament:
Nie becz.
Bruno:
Byłem tu i tam, robiłem to i owo. Ostatnio zauważyłem
w świecie dość ponure poruszenie.
Felicjan:
To normalne w dzisiejszych czasach.
Bruno:
Porwała mnie niedawno pewna parka. Nieśli mnie na Wschód.
Ornament:
Jaka znowu parka?
Bruno:
Facet i facetka. No i teraz też, jak was zobaczyłem, to
się przestraszyłem, że mnie porwiecie.
Felicjan:
To mnie przekonuje.
Ornament:
Tak? A wymień jakiś powód, dla którego mielibyśmy go nie
porywać.
Bruno:
Panowie rycerze, nie róbcie mi tego!!!
Felicjan:
Dlaczego ci nie robić?
Bruno:
Nie będziecie mieli ze mnie żadnego pożytku, będę wam
tylko zawadzał.
Ornament:
Grozisz nam?
Bruno:
Ależ skąd, ja tylko ostrzegam! Wiecie panowie, ja chciałbym
być grzeczny.
Ornament:
No to chyba bądź.
Bruno:
Łatwo panu powiedzieć. Kiedy mnie kusi, żeby panu blaszkę
strzelić.
Felicjan:
Ty, to jakiś rozrywkowiec!
Ornament:
Myślę, że udaje.
Bruno:
(strzela blaszkę Ornamentowi w czoło, a Felicjanowi
daje z bani)
Och, przepraszam! Nie mogłem się powstrzymać! Nie zabijajcie
mnie!
Felicjan:
Ja ci dam!
Bruno:
Nie, nie! Tylko nie to!
Ornament:
Łap go!
Felicjan:
Stój!!!
Bruno:
Zostawcie mnie! Ratunku!
(i uciekł w krzaki, a oni podążyli za nim)
Scena 3
(Antyazy siedzi sobie na środku, wokół niego krąży
Neutrazy)
Antyazy:
Czuję dziwne zachwianie energii.
Neutrazy:
Jak to?
Antyazy:
Widzisz, siedzę sobie tutaj i dumam. Dochodzę do różnych
wniosków.
Neutrazy:
To miło.
Antyazy:
Mam wrażenie, że otacza mnie samo zło. Chciałbym, żeby
było inaczej.
Neutrazy:
Inaczej czyli lepiej.
Antyazy:
Właśnie. Ale co wtedy byłoby ze mną? Jestem przecież po
to, żeby odpierać złe siły i nieść ludziom światło.
Neutrazy:
Jesteś wybrany...
Antyazy:
Czuję powołanie. Mam oczy i widzę w ciemności. Nie rozumiem
jednak czemu tylko ja. Dlaczego jestem sam?
Neutrazy:
Nie mogę ci tego powiedzieć.
Antyazy:
Ty chyba nic mi nie możesz powiedzieć. Kiedy ta wojna
się skończy?
Neutrazy:
Nie wiadomo.
Antyazy:
Wiadomo, tylko że ty tego nie wiesz. Czy myślisz, że istnieje
jedyna prawda na świecie?
Neutrazy:
Myślę, że tak.
Antyazy:
Tak!? To dlaczego jej nie wyznajesz!?
Neutrazy:
Bo jej nie znam.
Antyazy:
To dlaczego do jasnej cholery jej nie szukasz!?
Neutrazy:
Myślę, że jej nigdy nie znajdę, nie ma sensu szukać. Nawet
gdybym przypadkiem otarł się o jej cień, z pewnością bym
jej nie rozpoznał. To jest jedyna pewna rzecz.
Antyazy:
Rzecz!? Pokaż mi ją!
Neutrazy:
Nie mogę, nie mam jej.
Antyazy:
Posłuchaj, zrobimy eksperyment. Musimy tylko połączyć
nasze moce.
Neutrazy:
Ja nie chcę.
Antyazy:
Co to znaczy "nie chcę"!!! Natychmiast stawaj
naprzeciwko mnie, tutaj!
(on też wstaje)
Wyciągaj ręce!
(łączą swoje energie poprzez dotknięcie się nawzajem
wewnętrznymi częściami dłoni)
Teraz liczymy. Od dziesięciu w dół, postaraj się wyluzować.
Gdy się już doliczymy, usłyszymy Prawdę! Najprawdziwszą!!!
Neutrazy:
Co ty...
Antyazy:
Milcz!!!
(po chwili zaczynają odliczać, powietrze przybiera
różne kolory lecz coraz ciemniejsze)
Antyazy i Neutrazy:
Dziesięć! Dziewięć! Osiem! Siedem! Sześć! Pięć! Cztery!
Trzy! Dwa! Jeden!
(nastaje cisza, unosi się zielona mgła; po dłuższej
przerwie, w czasie której nic się nie dzieje)
Zero!!!
(rozlega się grzmot, między Antyazego i Neutrazego uderza
piorun, oni stoją nieruchomo, po chwili mówią doniosłymi
głosami)
Wokół tylko ciemność!!! Nie ma nic więcej!!! Jest tylko
zło!!!
(i zapada cisza, powoli mgła przestaje być zielona)
Neutrazy:
Czy to prawda? To jakieś żarty.
Antyazy:
To chyba prawda. Z całą pewnością! Nie ma dla nas ratunku!
Neutrazy:
Ja tam nie wiem, jestem neutralny.
Antyazy:
Nie można być neutralnym. Neutralny! Wiem! Jedyna dla
nas nadzieja to niebyt! Tylko on ochroni nas przed otaczającym
nas złem!
(czym prędzej pogrąża się w nirwanie)
Neutrazy:
Ej, obudź się! Obudź się! Dziwny gość... Obudź się, posunąłeś
się o wiele za daleko!
(ciało Antyazego powoli zaczyna się dematerializować)
Co się dzieje!? Zwariowałem? Mam zwidy?
(szwenda się po okolicy)
Więc rzeczywiście istnieje tylko ciemność? To straszne!!!
Scena 4
(od zachodniej strony wchodzi Luiza, za nią Gerwazy)
Luiza:
Światło! Więcej światła!
Gerwazy:
(zapala zapałkę, robi się jaśniej)
Służę uprzejmie.
Luiza:
Dzień dobry.
Neutrazy:
Dzień zły. Choć do tej pory się nie wtrącałem, teraz chyba
będę musiał. Mojemu koledze odbiło, proszę spojrzeć.
Luiza:
Rzeczywiście ktoś tu siedzi.
Gerwazy:
Ja nic nie widzę.
Neutrazy:
Niech pan nie żartuje!
Gerwazy:
Co pan rozumie przez to?
Neutrazy:
Myślę, że on znika.
Gerwazy:
To bardzo źle!
Luiza:
Nic nie możemy zrobić.
Gerwazy:
Zajmijmy się czymś przyjemniejszym.
Luiza:
Czym? Chyba się przeliczyliśmy. Daleko już nie uciekniemy.
Neutrazy:
Państwo gdzieś uciekacie?
Luiza:
Tak, na Wschód.
Neutrazy:
A przed czym?
Gerwazy:
Przed złem z Zachodu.
Neutrazy:
Uważacie państwo, że zło Wschodu jest lepsze?
Luiza:
Drogi panie, skąd tak daleko idące wnioski? My nie uciekamy
przed złem Zachodu, tylko przed złym Zachodem. Nie uciekamy
przed złym Zachodem, tylko przed złem Zachodu.
Neutrazy:
Rozumiem. Ale jest pewien szkopuł.
Luiza:
Jaki?
Neutrazy:
Szkaradny, proszę pani. Wschodu nie ma.
Luiza:
Bzdura.
Neutrazy:
Niech pani spojrzy tutaj. Ściana! Tu jest ściana i dalej
nie pójdziecie.
Gerwazy:
Rzeczywiście tu jest jakiś mur.
Luiza:
Ominiemy go.
Neutrazy:
Wątpię.
(ciało Antyazego znika całkiem, a jego dusza ulatuje)
Dalej nie da się iść, słowo honoru!
Luiza:
Co pan opowiada! Musi się dać!
Neutrazy:
Musi ale nie da.
Gerwazy:
Co robimy? Przebijamy się?
Luiza:
Poszukamy przejścia.
Neutrazy:
Nie ma przejścia. Co pani myśli?
Luiza:
To nic, że nie ma dokąd iść. Bo jest!!! Idziemy na północ.
Tam znajdziemy jakąś furtkę albo bramę...
Scena 5
(od północy wchodzi Papazy)
Gerwazy:
Papuś! To ty!
Papazy:
Gerwuś! Ty żyjesz!
Gerwazy:
Gdzie byłeś? Którędy szedłeś?
Luiza:
Dzień dobry. Jestem Luiza.
Neutrazy:
Dzień zły. Wszystko mi jedno.
Papazy:
Witam, całuję rączki!
Gerwazy:
Opowiadaj Papuś!
Papazy:
Nie wiem czy jest o czym. Pędzę, jak mogę najszybciej,
z Digamaszu. Gdy opuszczałem to miasto, rozlegała się
złowroga cisza.
Neutrazy:
Trudno żeby była dobrowroga.
Luiza:
Milcz waść!
Papazy:
Gdy wszedłem na górę króla Nikodema, miasto już płonęło.
Gerwazy:
Jestem zgorszony! To wszystko jest chore! Co robić!?
Neutrazy:
Nic.
Gerwazy:
Ja tak nie mogę!
Neutrazy:
Zabrakło sensu. Nic nie można zrobić.
Papazy:
W końcu doszedłem do tego muru. Już trzeci dzień idę z
północy, nie wiem jak się przedostać na drugą stronę.
Z nieba mi spadliście!
Neutrazy:
Z nieba?
Luiza:
My też nie wiemy, gdzie jest przejście.
Neutrazy:
Posłuchajcie mnie wreszcie! Nie ma! Nie ma przejścia i
koniec!!! Nie macie dokąd pójść, niech to do was wreszcie
dotrze!!!
Papazy:
Nie mam siły. Co on bredzi? Przejście musi być.
Neutrazy:
Panie, Wschodu nie ma. Nie istnieje!
Luiza:
Wątpię czy można temu komuś wierzyć.
Neutrazy:
Nie chcesz, to nie wierz, głupia wariatko!
(rozlega się pukanie, dosyć stłumione)
Gerwazy:
Cicho! Coś słyszę! Coś stuka!
Neutrazy:
W głowie ci stuka.
Luiza:
Ja ci zaraz stuknę!!!
Gerwazy:
To chyba stąd, słuchajcie!
(przystawiają głowy do ściany)
Papazy:
Coś słychać chyba. Czy ktoś ma szklankę może?
Gerwazy:
Jak myślicie, co to jest?
Luiza:
Tu musi być jakieś przejście. Tam ktoś jest po drugiej
stronie!
Neutrazy:
To jakieś przesłuchy. Albo echo. Ściana odbija dźwięki
z Zachodu.
Papazy:
Nieprawda! To nie echo.
Gerwazy:
To jakiś podstęp.
Neutrazy:
Tu mógłbym się zgodzić.
Luiza:
Chodźmy już.
Gerwazy:
Gdzie?
Luiza:
Na południe. Tam musi być jakieś przejście.
Neutrazy:
A po co wam to przejście? Tu jest wasze miejsce. Przed
czym uciekacie? Tam nic nie ma.
Gerwazy:
Chodźmy.
Papazy:
Chodźmy.
(kierują się w stronę południową, Neutrazy idzie za
nimi)
Neutrazy:
Nienawidzę was, gdzie idziecie?
(wychodzą)
Scena 6
(od strony wschodniej wchodzą dwaj mężczyźni w zbrojach
z mieczami u boków)
Felicjan:
Ale smród.
Ornament:
Ale huk!
Felicjan:
Zmień mi okład, już czas.
(Ornament przegryza bandaż na pół i zmienia Felicjanowi
okład)
Ornament:
Już w porządku.
Felicjan:
Gdzie jesteśmy?
Ornament:
Chyba tu mieliśmy się rozstać. Ale nic z tego. W takim
stanie nie puszczę cię samego!
Felicjan:
Posłuchaj mnie uważnie. Wiem, że jest ze mną źle. Moje
oczy...
Ornament:
Nie opuszczę cię.
Felicjan:
Cenię sobie bardzo twoją pomoc. To jednak na dłuższą metę
nie ma sensu. Mamy zadanie do spełnienia. Wiesz o tym
doskonale, cała nadzieja w nas.
Ornament:
Obawiam się, że nie ma już nadziei.
Felicjan:
Zawsze jest jakaś nadzieja.
Ornament:
Nie wiem... Ja już chyba nie mam.
Felicjan:
Więc czemu mnie nie zostawisz wreszcie?
Ornament:
Nie wiem. Nie wiem już co czuję, co robić? Mam w kieszeni
piasek...
Felicjan:
Chyba z plaży?
Ornament:
Mieliśmy poważnie porozmawiać, tylko nie pamiętam o czym.
Felicjan:
Jestem znużony. Muszę teraz odpocząć.
(zasypia, a Ornament sobie chodzi)
Ornament:
Śpij, śpij... Ja się trochę rozejrzę. Idziemy już tak długo,
że tracę orientację. Nie wiem czy słuch tracę, czy już
tak nie huczy... Nie można tracić nadziei. Ale to chyba
niemożliwe. Nie zostawię cię teraz, przyjacielu. To jest
straszne. Co z moją bulą? Znikła... Moja bula znikła! Jestem
zdrowy!
(słychać miarowy brzdęk)
Co to? Feluś obudź się!
(wyciąga miecz)
Ktoś się zbliża...
Scena 7
(wchodzi mężczyzna w zbroi; w ręku trzyma miecz i
uderza nim o ścianę, która jest po zachodniej stronie
sceny)
Julian:
Kto tu!?
Ornament:
Stój!!! Kim jesteś!?
Julian:
Jestem... Zapomniałem.
Ornament:
Poeta Julian! To ty!
Julian:
Poznajesz mnie?
Ornament:
Żyjesz!
Julian:
Myślałem, że wszyscy zginęli... Sam jesteś?
Ornament:
Jest Felicjan. Źle z nim.
Julian:
Czuję, że w ogóle jest z nami kiepsko, chyba że znasz
sposób przedostania się na drugą stronę.
Ornament:
Jak to?
Julian:
Idę wzdłuż tej ściany już tydzień i nic.
Ornament:
(podchodzi do ściany)
Ściana!
Julian:
Próbowałem się podkopać, przejść górą, przebić się... Poza
tym nikogo tu nie spotkałem. Straszna pustka. Jedzenie
się kończy.
Ornament:
Siadaj, musimy się naradzić.
Julian:
Co mu się stało?
Ornament:
To od dymu chyba.
Julian:
Mam tu taką maść, nasmaruj mu oczy. Może mu ulży. Dostałem
są od spotkanego na północy zielarza.
Ornament:
Zielarz z Północy?
Julian:
Idę tak wzdłuż tej ściany i sobie rozmyślam. Wydaje mi
się, że krytyk ma obowiązek trzymać się ustalonych reguł.
Ornament:
Chyba tak.
Julian:
Na pewno. Musi się trzymać, tak jak ja się trzymam tej
ściany, żeby nie zbłądzić, żeby nic nie pomylić. Natomiast
ja, jako poeta, mam prawo je łamać.
Ornament:
Ściany?
Julian:
Reguły. Ściany? Chyba też... W końcu jestem poetą! Spójrz
tylko!
(bierze rozpęd i rzuca się na ścianę z potężnym impetem,
rozlega się głuchy jęk)
Aaa!!!
Ornament:
I co?
Julian:
To straszne. Ściana stoi, jak stała, a już myślałem, że
mi się uda. Nie przełamię jej. Nie mamy szans.
Ornament:
Życie to nie poezja. W rzeczywistości ściany nie pękają
tak łatwo.
Julian:
Przegraliśmy.
Ornament:
(smarując oczy Felicjanowi)
Jeszcze nie.
Julian:
A jednak.
Felicjan:
Kto tu?
Ornament:
To Julian, on żyje... Ta maść ci pomoże.
Felicjan:
Musimy iść naprzód. Witaj Julianie...
Ornament:
(do Juliana)
Jest bardzo słaby.
Julian:
Nie możemy iść na Zachód, Felicjanie. Tu stoi mur. Nie
możemy przedostać się na drugą stronę. To nie ma sensu
już...
Felicjan:
Idziemy!
Ornament:
Felicjanie, to nie bajka, gdzie ściany się kruszą, a smoki
giną marnie.
Felicjan:
Prowadź mnie! Nie zamierzam tego wysłuchiwać.
Ornament:
Nie mamy co jeść...
Felicjan:
Nic nie widzę. Ominiemy ścianę. Nie ma innej możliwości.
A przecież zawsze jakaś jest. Idę sam, jeśli wy nie chcecie.
Julian:
Idziemy z tobą, idziemy.
(wychodzą wzdłuż ściany na południe)
Scena8
(trzymając się ściany po wschodniej stronie sceny
wchodzą: Papazy, Gerwazy i Luiza)
Papazy:
Jak długo jeszcze?
Gerwazy:
Nie wiem już. Nic z tego nie będzie...
Luiza:
Przestańcie się załamywać. Czekamy na jakiś sygnał.
Papazy:
Nie ma dokąd uciec.
Gerwazy:
Ale syf.
Papazy:
Żal mi go. Naprawdę jest mi go szkoda.
Gerwazy:
Ja nie wiem. Boję się tylko. Choć mi chyba też szkoda.
Papazy:
Może powinniśmy się cieszyć, że to wszystko się rozkłada?
Gerwazy:
Tobie nie musi być szkoda. Wystarczy, że mi jest.
Papazy:
Jest mi przykro. Co zrobimy?
Luiza:
To , co robimy już od miesiąca.
Gerwazy:
Ja bym poczytał.
Papazy:
Śniło mi się, że uciekałem przez las. Taki grubas chciał
mnie zabić, gdyż widziałem, jak popełnił zbrodnię. I miałem
coś, co należało wcześniej do niego...
Gerwazy:
To smutne.
Papazy:
Ale nędzna pogoda. Chyba ciągle słyszę ten szum.
Gerwazy:
Boli mnie... Pikawka...
Papazy:
Ile to już minęło? Dwa tygodnie?
Gerwazy:
Do zobaczenia wkrótce.
(umiera)
Luiza:
Ponuro tu.
Papazy:
Samo południe, a tak przeraźliwie ciemno... Chyba już niewiele
czasu.
Luiza:
Dobre pół godziny. I na co ja liczyłam?
Papazy:
Albo ja. Chciałem nauczyć się czytać i pisać.
Luiza:
To który dziś?
Papazy:
Trzeci. Chodźmy już.
(wychodzą)
Scena9
Julian:
Jak długo jeszcze?
Ornament:
Nie możemy się poddawać.
Felicjan:
Ornamencie.
Ornament:
Tak?
Felicjan:
Mam ci coś do zakomunikowania.
Ornament:
Śmiało.
Felicjan:
Zośka kazała cię pozdrowić.
Ornament:
Aha.
Scena 10
Luiza:
Jakaś krew tu leży?
Papazy:
Wydaje się pani. Tobie!
Luiza:
Tak?
Papazy:
A gdzie Leon?
Luiza:
Wyszedł. Ma słabą głowę.
Papazy:
Obrzydliwiec już się tak urżnął?
Scena 11
Julian:
Kontynuując, myślę...
Felicjan:
Posłuchaj, Julek. Nie wiem co zrobić. Jestem rozdarty.
Jest mi z tym źle.
Julian:
To czysta poezja. Szkoda, że mi jest dobrze.
Felicjan:
Jesteś głupim poetą.
Scena 12
Luiza:
Ale ciemność.
Papazy:
Racja jak zwykle po twojej stronie.
Scena 13
Felicjan:
Co robić?
Scena 14
Luiza:
Nic. Trzeba czekać. Możemy mieć tylko nadzieję.
Scena 15
Felicjan:
Chyba jednak nie.
Scena 16
Luiza:
Ja mam ci to mówić!? Masz mieć nadzieję!!!
Scena 17
Felicjan:
Nie wiem, jest mi tak źle... Co robić?
Scena 18
Luiza:
Nadzieja, zapamiętaj! Nadzieja!
3.8.1998.
Leon
|