Opowieść
Morza Czerwonego
Akt
II
Scena 1
Papazy:
Przepiękne skrzydła!
Poliszynel:
Z takimi wysoko nie polecisz. To nie są skrzydła do latania.
Papazy:
A do czego?
Poliszynel:
Do ozdoby.
Papazy:
Tak?
Poliszynel:
No co?
Papazy:
Ja bym wolał latać.
Poliszynel:
Po co?
Papazy:
Jak to po co?
Poliszynel:
To niemożliwe. Fizycznie niewykonalne.
Papazy:
Czemu?
Poliszynel:
Jesteś zbyt ciężki. Rozumiem: lotnia, helikopter...
Papazy:
Wszystko jedno, może być lotnia. Chcę latać.
Poliszynel:
Głupiś! Po co ci latanie!?
Papazy:
Chcę poczuć się jak orzeł...
Poliszynel:
To nie ma sensu. Chłopie, stój twardo na ziemi, nie bujaj
w obłokach. Jesteś już za stary na naukę latania. Ty już
nie będziesz latał. Zajmij się czymś normalnym, marzycielu!
Papazy:
Co jest według ciebie normalne?
Poliszynel:
Wszystko oprócz latania.
Papazy:
Ale ten szum powietrza, wiatr, który owiewa cię ze wszech
stron...
Poliszynel:
Przestań już. Weź się w garść!
Papazy:
Czy słyszysz ten szum?
Poliszynel:
Jaki szum, jaki szum!
Papazy:
Wyraźnie szumi!
Poliszynel:
W głowie ci szumi!
Papazy:
Nie, słyszę przecież, nie mylę się!
Poliszynel:
Uspokój się, co się z tobą dzieje!?
Papazy:
Nic takiego, ten szum...
Poliszynel:
Odbiło mu. Słuchaj, tu nic nie szumi. Zrozum to wreszcie!
Papazy:
To ty słuchaj!
Poliszynel:
No, zwariował... Wiesz co ci powiem? Jesteś wariat!
Papazy:
Nie!
Poliszynel:
Tak!!!
Papazy:
Nie!!!
Poliszynel:
Spokojnie, usiądź, połóż się...
Papazy:
(chwyta leżącą tu siekierę)
Nie!!!
Poliszynel:
Ach, spokojnie! Już dobrze!
Papazy:
(wymachując)
Nie!!! Nie!!!
Poliszynel:
Odłóż to, proszę.
Papazy:
Tu szumi, człowieku! Posłuchaj! Tu szumi!!!
Poliszynel:
Dobrze, szumi. Już dobrze.
Papazy:
Nie!!!
(wyrzuca siekierę i ucieka)
Poliszynel:
Stój, wracaj!!!
(lecz ten nie wraca)
Scena 2
(wchodzi Felek)
Poliszynel:
Dzień dobry, czego pan sobie życzy?
Felek:
A pan? Mam trochę golonki, schabu...
Poliszynel:
Co pan?
Felek:
Ma pan zapasy? Mój towar jest dobry i świeży.
Poliszynel:
Mówi pan, że świeży.
Felek:
Towar czysty jak łza. Słyszy pan?
Poliszynel:
No i co? Nie interesuje mnie pana towar. Mam co jeść.
Felek:
Może... Słyszy pan? Świeża szynka.
Poliszynel:
Odczep się pan.
Felek:
Spokojnie. Słyszy pan?
Poliszynel:
Mam co jeść, pan słyszy!?
Felek:
A słyszę, ale niech pan spojrzy.
Scena 3
(wpływa Niewiasta)
Niewiasta:
Szszszsz...
Felek:
Cicho!
Poliszynel:
Co to jest? Kto to jest!?
Felek:
Widzi pan? Towar pierwsza klasa. Długo pan tu zostaje?
Poliszynel:
Czy długo? Nigdzie się nie wybieram.
Felek:
Aha... Sprzedam panu za pół ceny.
Poliszynel:
Co?
Felek:
Nie widzi pan?
Poliszynel:
No nie wiem...
Felek:
Panie, jedyna okazja. Połowa promocyjnej ceny. Pan sobie
policzy, pół z trzech czwartych.
Poliszynel:
Półtora czwartego.
Felek:
No! Bierz pan, póki się nie rozmyśliłem.
Niewiasta:
Szszszsz...
Felek:
Cicho bądź!
Poliszynel:
Trzy ósme...
Felek:
Widzi pan! Towaru panu potrzeba.
Poliszynel:
Naprawdę?
Felek:
Co pan taki niezdecydowany? Nie, to nie, idziemy.
Poliszynel:
Nie, czekajcie! Biorę!
Felek:
Wiedziałem, że z pana gość. Ile to?
Poliszynel:
Trzy ósme...
Felek:
Tak, trzy ósme. Ma pan szczęście. Jak za darmo, panie.
Poliszynel:
Racja.
Scena 4
(ukradkiem wchodzi Właściciel)
Felek:
O kurka, ktoś się skrada. Strzeż pan swego towaru.
Poliszynel:
Co, kto!?
(chwyta siekierkę i macha)
Kto tu!?
Właściciel:
To ja...
Poliszynel:
Odejdź, łapy z daleka od towaru!!!
Właściciel:
Ale ja jestem Właścicielem...
Poliszynel:
Co!? Zabiję! Nie dotykaj, nie patrz!!!
Felek:
To wariat, uważaj!
Poliszynel:
Wara od towara!!!
Niewiasta:
Szszszsz...
Właściciel:
Ale ja...
Poliszynel:
Biada ci!
Właściciel:
Ale ja naprawdę...
(wyciąga spluwę)
Rączki!
(spluwa na ziemię)
Poliszynel:
Uważaj, spokojnie! Delikatnie! Uważaj, bo może strzelić!
Nie ruszaj się!
Właściciel:
Nie gadaj!
Felek:
Przepraszam za wyrażenie.
Właściciel:
Oddawać zegarki. Tu!
(ziewa)
Felek:
To znaczy kto?
Właściciel:
Wszyscy! Natychmiast!
Felek:
Czy ja wiem, tego nie było w umowie...
Poliszynel:
To chyba jakiś spisek.
Właściciel:
Milcz!
Poliszynel:
Spokojnie!
Felek:
Milcz, pan powiedział! Dawaj zegarek!
Właściciel:
Zegarki! Wszyscy, ty też, Felku.
Felek:
Zdrada!
Poliszynel:
Zdrada w zdradzie. Czy wy nie przesadzacie?
Niewiasta:
Szszszsz!!!
Właściciel:
(strzela kilka razy w powietrze)
Zegarki!!!
Felek:
Nie dam.
(upada postrzelony)
Poliszynel:
Proszę, to dla ciebie zegarek. Nie strzelaj...
(upada na kolana)
Nie zabijaj mnie, błagam!
Niewiasta:
Jestem kobietą upadłą. Zabierz mnie ze sobą!
Poliszynel:
Nie zabijaj mnie!
Właściciel:
Ale ja nigdzie się nie wybieram. Dokąd miałbym cię zabrać.
(kopie w twarz Poliszynela)
Cicho bądź, nie drzyj się!
Niewiasta:
Ja cię poprowadzę, tylko mnie zabierz.
Właściciel:
(chwyta ją za zegarek i ciągnie w swoją stronę)
Zobaczę co się da zrobić.
Niewiasta:
Cieszę się.
(klaszcze w dłonie)
Felek:
Zdradziłeś mnie...
(pełźnie w kierunku Właściciela)
Sam długo nie pociągniesz.
Właściciel:
(celuje w Felka, ale rezygnuje ze strzału)
Idziemy, chodź.
(wychodzi razem z Niewiastą)
Scena 5
Poliszynel:
Taki zegarek! Buuu!!! Buuu!!!
Felek:
Milcz, umieram.
Poliszynel:
Każdego czeka kiedyś koniec, buuu!!!
Felek:
Ja go właśnie dożyłem.
Poliszynel:
Buuu!!!
Felek:
Nic z tego, nic mi nie pomoże, umieram...
Poliszynel:
Idź stąd. Zabrudzisz wszystko tą krwią. Zrób z tym coś.
Felek:
Nic z tego, umieram.
Poliszynel:
Buuu!!! Taki zegarek!!!
Felek:
Efekt murowany.
Poliszynel:
Nie mogę na to patrzeć. Buuu!
(wyczołguje się ze sceny rycząc i bucząc)
Scena 6
Felek:
To chyba mój dramat osobisty. Nikogo nie interesuję... Czy
jest tu ktoś? Nędznie skończyłem. Nie doczekam już tej
nowej epoki, nic z tego... Nie mogę się ruszyć. Nie ma żadnej
akcji... Umieram.
Scena 7
(wchodzi Piesek)
Felek:
Nie będę sam w chwili śmierci. Chodź piesku tutaj.
Piesek:
A masz mięso?
Felek:
Chodź... Mam tu golonkę, trochę boczku... Ale chyba mam zwidy!
Piesek mówi!
Piesek:
Dawaj boczek.
Felek:
Proszę, weź sobie... Ja już i tak umieram... Tu jest...
Piesek:
A co to ma być?
Felek:
Boczek...
Piesek:
Tak niby wygląda. Ale to nie jest boczek.
Felek:
Och, jak boli...
Piesek:
Nie wierzę w ten boczek.
Felek:
Może nie lubisz boczku...
Piesek:
Uwielbiam boczek, ale nie wierzę w ten, który mi dajesz.
Felek:
Bez sensu.
Piesek:
Nie ważne...
Felek:
To jest okres mojej śmierci. Jestem z natury człowiekiem...
Piesek:
Coś bredzisz.
Felek:
Umieram. Jak się umiera, to się nie bredzi. Ogromnie jestem
ciekaw, czy się przebudzę.
Piesek:
Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, będę musiał się
upomnieć zębami o to mięso.
Felek:
Zjedz mnie, gdy już umrę.
Piesek:
Nie jestem sępem. Co z tym mięsem?
Felek:
Piesku, to już koniec. Zjedz mnie lub pochowaj. Cały ten
towar sobie weź.
Piesek:
Nie wierzę w twój towar... Obudź się! Zasnął.
(wyje do księżyca)
Scena 8
(wchodzi Zejer)
Zejer:
Jestem szalenie inteligentny. Nie zastanawiam się czy
wynurzam się z wód wyobraźni, czy mogę to nazwać przewidywaniem.
Piesek:
Stałem się mądrzejszy od ciebie. Pędzę w przyszłość, a
ty mówisz bardzo przewrotnie. Nie ufam twojemu mówieniu.
Zejer:
Nie ufam twojemu mówieniu o moim mówieniu.
Piesek:
W Digamaszu jest karczma. Dają tam świetne mięso.
Zejer:
Nikt tak naprawdę nie chce odpocząć w Digamaszu. Dzieje
się tam coś niebezpiecznego. Tam chyba jest już krawędź.
Piesek:
W Digamaszu?
Zejer:
Tak przypuszczam. Choć nie traktuję tego serio.
Piesek:
Słuchaj, to już nie jest zabawa! Przestań gadać głupoty.
Zejer:
Ale to niesłychanie pasjonujące. Zupełnie poza zasięgiem
umysłu człowieka. Piękna idea w mej głowie się zalęgła!
Piesek:
Niezwykłe!
Zejer:
Fascynujące!
Piesek:
Coraz więcej postaci, czuję się osaczony. Jestem bardziej
zafascynowany tą gimnastyką umysłu, do której już doszło.
Krótko mówiąc, do tego, co już na naszych oczach doszło.
Zejer:
Mam mało pieniędzy.
Piesek:
Z drugiej strony jestem w wielkim kłopocie. Żyjemy w okresie
nieprzezroczystym.
Zejer:
Rzeczywiście między nami znajduje się sfera idei, która
nas czyni mało widocznymi. Jesteśmy właściwie rozmazani.
Choć nasi dziadkowie nie musieli się spotkać. Myślę, że
jesteśmy nieprawdopodobni i niemożliwi. Nie ma nas.
Piesek:
Niezwykłe. To dlaczego jesteśmy?
Zejer:
A może po co? Ale to nieważne.
Piesek:
Ważne jest niejedno.
Zejer:
Co na przykład?
Piesek:
Ano weźmy sobie problem przyznawania dotacji. Umożliwiałoby
to finansowanie gmin z budżetu państwa.
Zejer:
Najważniejszy jest postęp. Na nim opiera się nasze jestestwo.
Piesek:
Czy to Paryż, czy to Berlin?
Zejer:
Z pewnością mamy połączenie z Paryżem. Poprzez Itakę.
Umarł poeta....
(minuta ciszy)
Piesek:
A propos tych twoich wtórnych wynaturzeń filozoficznych.
Poświęciłem im cały esej. Był on poniekąd drukowany w
"Polsce" w połowie początku tej dekady i wywarł
duży wpływ na seniora Iwana, który tak się właśnie nazywa:
Iwan. To jest niezwykłe i, mimo wszystko, warte przypomnienia.
Zejer:
Jednak czas biegnie, a świat toczy się dalej.
Piesek:
Co chcesz przez to powiedzieć?
Zejer:
Nie ważne. Jest to niejednoznaczne w jak najlepszym tego
słowa znaczeniu. Świat jest niestety urządzony tragicznie.
Niemniej jednak nie jest to sam język w sobie. Nie chodzi
o to, żeby on sam sobą zaskakiwał. Za tym kryje się chęć
szacunku.
Piesek:
Czyżby?
Zejer:
No tak, przecież o to chodzi, żeby móc się odnaleźć w
tym, co twórca języka ofiarowuje.
Piesek:
Odtwórca chyba.
Zejer:
Tego też nie wiadomo.
Piesek:
Jest nudno. Nic nie rozumiem. Pchnij, przesuń się do przodu.
Albo cokolwiek, ale pchnij, zrób to!
Zejer:
Rozumiem. Nic nie rozumiesz.
Piesek:
Ty głupcze!
Zejer:
Posłuchaj mnie, naprawdę mamy jeszcze chwilę czasu. Boję
się, że... Że jestem skończony. Bardzo.
Piesek:
Skąd ten ból?
Zejer:
Opowiadałem jakiemuś człowiekowi historię powstania Czarnej
Płyty. Kto to był???
Piesek:
Nie wiem. To nie moja sprawa.
Zejer:
Ależ oczywiście, że twoja! Wszystkie tutejsze sprawy dotyczą
ciebie. Czemu o tym nie wiesz?
Piesek:
Nie wiem.
Zejer:
Nie widzisz w ciemności. To dlatego. Postaram się ciebie
oświecić.
Piesek:
To jakiś głupi dowcip? Kim jesteś? Gdzie moja żona!?
Zejer:
Masz żonę?
Piesek:
No jasne! Gdzie ona jest?
Zejer:
Przypuszczam, że nie wiem.
Piesek:
W Paryżu!?
Zejer:
W jakim znowu Paryżu? O czym ty mówisz? Posłuchaj mnie
raz jeszcze. Otóż jesteśmy tu przecież po to, żeby wszystko
było po staremu.
Piesek:
Idealista!
Zejer:
Ależ skąd, to tylko wyższy stopień cynizmu! Pokonam ten
świat jego własną bronią.
Piesek:
Cynizmem.
Zejer:
Czymś straszniejszym, bo cynizmem doskonałym. Drżyj światku,
jeśli chcesz!!!
Piesek:
Więc jednak idealista.
Zejer:
I co z tego!? W głowie mi się kręci już!
Piesek:
Zaraz przyjedzie dyliżans, to zabierzemy się do domu.
Zejer:
Ja nie mogę. Czekam tu na kogoś. Nie powiem na kogo. Ale
swoją drogą zbyt szybko składasz ofiarę ze swego życia.
Piesek:
W życiu bywa różnie. Żeby nie zdradzić, niektórzy popełniają
samobójstwa.
Zejer:
Ile?
Piesek:
Jak już wspomniałem, ciągle i bez przerwy. Więc trzeba
by policzyć całkę.
Zejer:
No i powstanie duży odcinek. To jest dla ciebie szalenie
charakterystyczne, ale w najlepszym wypadku.
Piesek:
Więc już wiem. Kilkadziesiąt sztuk.
Zejer:
Słuchaj, podkopujesz sam siebie. To się wydaje niemożliwe,
ale tak jest. Przynajmniej mam takie wrażenie. Rozmowy
pomiędzy nami odbywają się przez Londyn. No bywa tak.
Piesek:
I mógłbym tak mówić ciurkiem. A ten plusk wzbudzi twą
czujność.
(rozlega się kilka dzwonków)
Scena 9
(wchodzi mężczyzna w zbroi z mieczem u boku)
Julian:
Chyba się zgubiłem.
Piesek:
A dokąd pan zmierza?
Julian:
Obowiązuje mnie tajemnica. Ale idę mniej więcej na zachód.
Piesek:
No to jest pan na dobrej drodze. Teraz niech się pan skieruje
na zachód, to akurat pan trafi.
Julian:
Przepraszam za moją żałosną ignorancję, ale gdzie ja zawędrowałem?
Zejer:
Jest pan w Paryżu. Silwuple.
Piesek:
W Londynie.
Zejer:
W Moskwie.
Julian:
Panowie, szedłem zbliżając się do źródła szumu. Miałem
go zajść od południa, ale zgubiłem drogę i w ogóle przestało
szumieć. Czy do tej krainy szum Czerwonego Morza nie dociera,
czy też może...
Zejer:
Więc źródłem szumu, mówi pan, jest Morze Czerwone? Zaraz,
zaraz, niech pan pokaże swój profil!
Julian:
Po co panu mój profil?
Zejer:
Hmm... No nie wiem. To chyba nie pan.
Julian:
Tak pan myśli?
Zejer:
Dokładnie.
Piesek:
Choć przypuszczenie to może okazać się złudne.
Julian:
Panowie, jestem rozdarty wewnętrznie. Nie wiem co robić.
Piesek:
Więc to nie na niego czekasz?
Zejer:
Sam nie wiem, tamten miał chyba inteligentniejszy profil.
A to jest jakaś geriatria.
Piesek:
Może to dlatego, że jest rozdarty?
Zejer:
A skąd mam wiedzieć czy nie kłamie?
Julian:
Naprawdę nie wiem co robić, jakiego dokonać wyboru i w
ogóle... Boję się...
Piesek:
On się boi.
Zejer:
Mówi tak tylko.
Julian:
Naprawdę...
Zejer:
Idź pan na ten Zachód, idź... Tam ma pan Zachód.
Scena 10
(wchodzą Luiza i Gerwazy)
Luiza:
Dzień dobry. Jestem padnięta.
(kładzie się)
Gerwazy:
Witajcie!
Zejer:
Czego tu?
Piesek:
Ty, a może to on?
Zejer:
No nie. Ten to już w ogóle ma idiotyczny wyraz twarzy.
Julian:
Daleko do najbliższej gospody?
Piesek:
W Digamaszu jest.
Zejer:
I w Londynie.
Gerwazy:
Ale czy to daleko.
Piesek:
Jak pan jest głodny to tu trochę mięsa leży.
Luiza:
Trochę kultury psie!
Piesek:
Nie mówię o szanownej pani, tylko o tym trupie. Miał trochę
mięsa, sam stał się mięsem. Posilcie się.
Julian:
Nie wypada chyba.
Piesek:
Wypada, wypada.
(wyciągają sztućce i zjadają mięso oraz Felka, któremu
Fever było na nazwisko)
Zejer:
Ja tego dłużej nie zniosę! Kto jadł czosnek!? Unosi się
tu taki opar, że się oddychać nie da!
Piesek:
Może to mięso się rozkłada...
Zejer:
Nie, ktoś jadł czosnek!
Luiza:
Panie Julianie, niech pan opowie coś o sobie. Dlaczego
idzie pan w przeciwnym kierunku? Czy pan szuka guza?
Julian:
Pani ucieka, prawda? Ja mam coś jeszcze do zrobienia.
Idę tam, żeby pani miała dokąd uciec.
Luiza:
Czy naprawdę jest tak źle, jak mówią?
Julian:
Pani Luizo, jest o wiele gorzej. Uciekajcie wszyscy na
Wschód. Czym szybciej, tym lepiej.
Zejer:
Pan raczy żartować.
Julian:
Wiem co mówię.
Zejer:
Przecież pan sam zdąża ze Wschodu. Po co więc my mielibyśmy
tam iść?
Gerwazy:
On wie co mówi. Trzeba uciekać na Wschód. Niech każdy
robi co do niego należy.
Zejer:
Ja zostaję.
Julian:
Jak pan sobie życzy. Czy daleko stąd do Digamaszu?
Piesek:
Dzień drogi na północ.
Julian:
Nie mam w takim razie po co tam zaglądać. Państwu też
radzę skierować się od razu na Wschód i nie nocować w
Digamaszu. Nie wiem co się może wydarzyć.
Luiza:
My wiemy, idziemy z Zachodu.
Julian:
I tak nie wie pani zbyt wiele. I to jest pani szczęście.
Luiza:
Wiem dość dużo, żeby bez wahania uciekać. Powinniśmy już
iść.
Gerwazy:
Tak.
Julian:
Panom radzę uczynić to samo.
Zejer:
Wybór jednak należy do nas.
Julian:
Co tu pana trzyma?
Zejer:
Czekam tu na kogoś.
KONIEC DRUGIEGO AKTU
|