Strona naszego Pisma
  str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Opowieść Morza Czerwonego

Akt I

Scena 1

Właściciel:

Jesteś wreszcie. Gdzie byłeś tak długo?

Felek:

Nikt nas nie widzi?

Właściciel:

Nikt.

Felek:

Wszystko na nic. Efekt murowany.

Właściciel:

Pewny jesteś?

Felek:

Pewny.

Właściciel:

Dobra, spadaj.

Felek:

Nie myślisz chyba, że coś sobie robię? Sam siebie spytaj o swoją głowę.

Właściciel:

Spadaj, mówię!

(wychodzą w przeciwnych kierunkach)


Scena 2

Gerwazy:

(niesie rurę, z której wystaje mały czubek)

Nie jestem pewny czy dzieje się dobrze. Ciągle pękają rury, a ja je zmieniam na nowe, te z kolei się starzeją i pękają, znowu je zmieniam. Rury powinno się wymieniać raz na półtora roku.

Papazy:

Chcesz szprotkę? Ładnie się rusza. Posmakuje ci.

Gerwazy:

Daj udko.

Papazy:

(wyciąga nożyk i odkraja nim udo)

Udław się...

Gerwazy:

(podaje rurę Papazemu, a sam chwyta udo i wbija w nie zęby)

Ciemno już.

Papazy:

Zapalę światło.

Gerwazy:

Nie, tak jest lepiej.

Papazy:

Mógłbyś najpierw powyrywać włosy.

Gerwazy:

Daj spokój.

Papazy:

Spać mi się chce.

(rozwija dwa koce, kładzie się na jednym z nich, a drugim się przykrywa)

Gerwazy:

Zimno.

Papazy:

I tym się różnimy.

Gerwazy:

Najwyższy czas przerwać tę złą passę.

(staje na głowie)

Robię sobie przerwę.

Papazy:

Fajnie. Głupiś...

Gerwazy:

I skąd tyle jadu w tobie?

Papazy:

Z zamiłowania do wszelkiej biurokracji. Kieruj do mnie pytania i wątpliwości dotyczące spraw organizacyjnych.

Gerwazy:

Czemu tak mówisz? Dziwię ci się. Mam wrażenie, że drwisz ze mnie.

Papazy:

Po części masz rację.

Gerwazy:

Dlaczego nic nie mówisz?

Papazy:

Nic mi nie wychodzi. Wszystko mi się psuje.

Gerwazy:

Dlaczego nic nie mówisz?

Papazy:

O czym?

Gerwazy:

Ty idioto, po co stoisz na łbie? Stawaj na nogi!

Papazy:

Zimno.

Gerwazy:

Duszno.

Papazy:

(zaglądając do rury)

Bo stoisz na głowie.

Gerwazy:

Co ty o tym wiesz.

Papazy:

Popsułem moją karierę. Mogłem być takim pięknym dyrektorem wodociągu...

Gerwazy:

Brakuje mi tlenu.

Papazy:

(zasypiając)

Ciśnienie...

Gerwazy:

Ja też się temu dziwię. Przecież na dole powinno być więcej powietrza.

(zasypia)


Scena 3

(wpływają dwie Niewiasty)

Niewiasta1:

Ble, ble, ble...

Niewiasta2:

Pszpana, kszana, braszfana...

Niewiasta1:

Ple, ple...

Niewiasta2:

Grbbb...

Niewiasta1:

Yyyyy...

(znikają)


Scena 4:

(Gerwazy i Papazy budzą się)

Gerwazy:

Czuję dziwny ucisk.

Papazy:

Miałem zły sen. Śniła mi się woda.

Gerwazy:

Dziwne.

Papazy:

Gdy się tak obijam, jak teraz, czuję wewnętrzny niepokój. Mam wrażenie, że coś na mnie czeka niedokończone. Brakuje mi zajęcia.

Gerwazy:

Nic mnie to nie obchodzi.

Papazy:

Czuję się, jakbym był coś komuś winien i sumienie mnie gryzie, że nic dla niego nie robię.

Gerwazy:

Daj spokój.

Papazy:

Powinniśmy się czymś zająć.

Gerwazy:

Jest mi wszystko jedno. Przestań gadać.

Papazy:

Czuję się niepotrzebny.

Gerwazy:

Cicho! Chyba ktoś drzwi otworzył!

(nasłuchuje)

Papazy:

Co ty powiesz?

Gerwazy:

Cichutko malutki...

Papazy:

Nie chce mi się gadać do ciebie.

(nastaje cisza)

Gerwazy:

Boję się.

Papazy:

(cienkim głosem)

Pi, pi, pi, pi, pi...

(nastaje cisza)

Gerwazy:

Chyba już świta.

Papazy:

Mnie się nigdzie nie spieszy. Mogę spać do południa.

Gerwazy:

Nigdy ci się nigdzie nie spieszy.

Papazy:

Nie używaj lepiej takich słów.

Gerwazy:

Bo co?

Papazy:

Zjadłbyś coś.

Gerwazy:

Starzejemy się, nic na to nie poradzisz.

Papazy:

Zauważyłem, że mam ostatnio problem z połykaniem tabletek.

Gerwazy:

Może jesteś chory?

Papazy:

Nie.

(nastaje cisza)

Gerwazy:

Który dzisiaj?

Papazy:

Trzynasty chyba.

Gerwazy:

He, he! Na jutro jestem umówiony z tym naukowcem. He, he!

Papazy:

Cicho!

(nasłuchuje, nastaje cisza)


Gerwazy:

He, he! Ale śmieszne! Myśli, że przyjdę! He, he!

Papazy:

Żałosny jesteś. Co w tym śmiesznego?

Gerwazy:

Cha, cha, cha!!!

Papazy:

Nie rozumiem.

Gerwazy:

Może sobie czekać! Cha, cha!!! Mimo choroby stawi się w umówionym miejscu!

Papazy:

Żal mi go.

Gerwazy:

Cha, cha, cha!!!

Papazy:

Mam nadzieję. Że też nie przyjdzie.

Gerwazy:

Przyjdzie. Wystarczy, że się nie stawił ostatnio.

Papazy:

Jak to?

Gerwazy:

Nie byliśmy umówieni.

Papazy:

Po co ci w ogóle to spotkanie?

Gerwazy:

Teraz już po nic. Już mi nie zależy.

Papazy:

Nic tak nie cieszy, jak możność artykulacji.

Gerwazy:

Nie myśl o mnie źle. Chciałbym odwołać to spotkanie, jednak nie ma na to sposobu.

Papazy:

On będzie czekał. Straci mnóstwo czasu.

Gerwazy:

Cokolwiek powiem na ten temat, będzie przesiąknięte cynizmem. Trudno. Jeśli chce, niech czeka. Nie będzie mnie tam. Nie zastanie mnie. To nie moja wina.

Papazy:

Według mnie jest na to rada, jednak trąci myszką.

Gerwazy:

Kim jest myszka?

Papazy:

A kim jest trąci?


Scena 5

(gwałtownie wchodzi Poliszynel)

Poliszynel:

Akurat dzisiaj mam co innego na głowie! Jestem na wyprawie i akurat nie mam ochoty robić nic innego. Kim jesteście?

Papazy:

Ja jestem Papazy.

Gerwazy:

A ja Gerwazy. Co pan tu robi?

Poliszynel:

Czemu pytasz? Nic mi nie mówi twoje nazwisko. I twoje też.

Papazy:

To nasze imiona.

Gerwazy:

Drugie zresztą.

Poliszynel:

Oto dowód, że reinkarnacja stała się faktem.

Gerwazy:

Przepraszam, czy pan jest może naukowcem?

Poliszynel:

Tak, przybyłem tu, żeby nauczyć cię czytać.

Gerwazy:

To może raczej jest pan nauczycielem?

Poliszynel:

Jedno i drugie. Bez dyskusji ze mną.

Gerwazy:

He, he! Który dzisiaj?

Papazy:

Trzynasty chyba?

Gerwazy:

To umówiłem się na szesnastego. Co pan tu dzisiaj robi? Panie, do pana mówię!

Poliszynel:

Przyszedłem cię nauczyć czytać, gamoniu.

Papazy:

On nie jest gamoniem.

Gerwazy:

Myślisz? Ale czad.

Poliszynel:

Ja ci dam czad!

Gerwazy:

Posłuchaj ty, jak ci tam. Jak będę chciał się uczyć czytać, to się sam nauczę albo Papazy to zrobi dla mnie.

Poliszynel:

Nic mnie nie obchodzą twoje wywody. Siadaj i otwieraj książkę!

Gerwazy:

No, nie wiem...

Papazy:

Spadaj pan, co tu będziesz powietrze zatruwał!

Poliszynel:

Spoko, spoko, już idę!

(wyciąga z kieszeni długą plastikową rurkę, niestety bez czubka)

Gerwazy:

Ej, skąd to masz?

Poliszynel:

Spoko!

Papazy:

(do Gerwazego)

Ty, całkiem rura.

Gerwazy:

Jakaś mała...

Poliszynel:

To teraz krzyk mody. Bardzo trwała i wystarczająco obrzydliwa, żeby wkurzać ludzi.

Papazy:

Ty, fajne cacko!

(bierze do ręki)

Ile pan chce za to?

Poliszynel:

Mów mi Poli.

Gerwazy:

Moja rura jest prawdziwa.

Papazy:

Spoko, ta też jest fajna.

Poliszynel:

I trwalsza. Spójrzcie na ten kolor. Zupełne wariactwo.

Gerwazy:

Moja rura jest obrzydliwa, ta jest tylko kolorowa.

Poliszynel:

Pstrokata. Zobaczysz, zgorszysz pół świata.

Papazy:

Ile chcesz za nią, Poli?

Poliszynel:

Dziesięć.

Gerwazy:

Co?!

Papazy:

Biorę.

Gerwazy:

Zwariowałeś?!

Papazy:

Spoko, będę miał swoją rurę.

Gerwazy:

Miałeś sobie zrobić.

Poliszynel:

Tobie też coś chętnie opchnę. Czy ty wiesz co się dzieje z delfinami?

Gerwazy:

Co?

Poliszynel:

Umierają. Mam dla ciebie coś.

(wyjmuje tabliczkę z napisem "życie dla delfinów")

Gerwazy:

No i co?

Poliszynel:

Mam też zestaw głośno mówiący.

Gerwazy:

Po co mi?

Poliszynel:

Będzie krzyczał za ciebie. Za tabliczkę pięć, za zestaw jedyne dwadzieścia.

Papazy:

Kupuj, jedyna okazja.

Poliszynel:

On ma rację.

Gerwazy:

To chyba on mnie chce kupić.

Poliszynel:

Co ty, ciebie nie da się kupić. Masz, napij się piwa.

(wręcza Gerwazemu kufel)

Gerwazy:

Kim ty jesteś właściwie?

Poliszynel:

Po co pytasz? Dobre? No, to bierzemy się do nauki.

Gerwazy:

Mówisz, że jesteś za delfinami?

Poliszynel:

Spoko, jestem swój gość.

Papazy:

Ja też chcę się uczyć.

Poliszynel:

Ty też możesz.

Gerwazy:

A ja nie chcę.

Poliszynel:

To się jeszcze okaże. Tymczasem zapraszam do szkoły. Za mną!

(wychodzi, a razem z nim Papazy)

Scena 6

Gerwazy:

Owa dramatyczna akcja rozgrywa się w tych czasach, jednak kilka lat później. Wskazuje na to fakt dalej posuniętego rozwoju intelektualnego ludzkości. Bohaterowie, którzy przypadkiem przewinęli się w tamtej historii, tu są już o wiele bardziej doświadczeni. Co widać. Rzuca się to w oczy szczególnie w przedostatniej scenie każdego z aktów, kiedy to następuje coś w rodzaju fali kulminacyjnej. Jest jednak pewien wyjątek, świadczący o słuszności pewnej ogólniejszej reguły (mianowicie reguły J-S, ale o niej opowiem w odpowiednim czasie). Nastąpi on w najbardziej zaskakującym momencie. Szkoda słów, bo dużo by można teraz mówić o tym. Spójrzcie w swoje twarze, może z nich wyczytacie wszystko to, o czym nie powiedziałem.


Scena 7

(Gerwazy staje okrakiem, wchodzi Luiza, gdy spostrzega Gerwazego, kieruje się ku niemu)

Luiza:

Przepraszam bardzo pana...

Gerwazy:

Kto to widział, żeby kobieta zaczepiała na ulicy nieznajomego mężczyznę?

Luiza:

To gdzie mam pana zaczepiać?

Gerwazy:

Nie wiem.

Luiza:

Przepraszam raz jeszcze, gdzie tu jest ubikacja?

Gerwazy:

Pani jest taka piękna i wspomina o ubikacji. To mi się kojarzy z muchami i zarazkami.

Luiza:

No wie pan!

Gerwazy:

Tu, pod okiem.

Luiza:

Tak?

Gerwazy:

Makijaż się rozmazał. Proszę dbać o siebie.

Luiza:

Proszę mi powiedzieć gdzie jest jakaś ubikacja.

Gerwazy:

Tu są tylko męskie. Damska jest na zewnątrz.

Luiza:

Na zewnątrz czego?

Gerwazy:

Za granicami tej krainy, proszę pani.

Luiza:

Pan raczy żartować. A co to za kraina?

Gerwazy:

Szczerze pani powiem, że też się zastanawiam.

Luiza:

Pan opowiada banialuki.

Gerwazy:

Uważa pani, że jestem nietypowy?

Luiza:

Nie dam się oszukać. Może i jest pan nietypowy, ale...

Gerwazy:

Co: ale?

Luiza?

Nie powiem, jeśli pan pozwoli.

Gerwazy:

Jeśli chce pani, to proszę skorzystać z tych krzaczków tutaj.

Luiza:

No nie wiem... Niech mnie pan zasłoni.

Gerwazy:

Ech, ta biologia.

Luiza:

(wchodzi w krzaki, wystaje jej tylko głowa)

Niech się pan odwróci!

Gerwazy:

I co, już lepiej?

Luiza:

Bardzo trudno mi się przebić przez te gąszcze.

Gerwazy:

Chyba nie jest tak strasznie?

Luiza:

Tu jest bardzo ostro.

Gerwazy:

Być może.

Luiza:

Proszę nie podglądać!

Gerwazy:

Nie jestem doskonały.

Luiza:

Jest pan niewydarzony.

Gerwazy:

Proszę się pospieszyć.

Luiza:

Łatwo panu powiedzieć.

Gerwazy:

To jest najłatwiejsze - po prostu mówić.

Luiza:

Ale pan zuchwały.

Gerwazy:

Pani mnie krzywdzi. Proszę już wyjść, bo to widok nieestetyczny i pokraczny.

Luiza:

Już, już. Pyskata gaduła. Wychodzę!

Gerwazy:

Jakie to miłe dla ucha!

Luiza:

Już może pan patrzeć.

Gerwazy:

Istny artyzm wizualny.

Luiza:

Pan mnie rozbraja. I rozbawia.

Gerwazy:

Próbuję pani inaczej przedstawić świat.

Luiza:

Po co?

Gerwazy:

Chcę rozszarpać pani wyobraźnię. Dostać się do głębi.

Luiza:

Jestem głodna.

(wyciąga z torebki prowiant)

Proszę się poczęstować.

Gerwazy:

No i teraz będzie myszka jadła?

Luiza:

A będzie. Niech się pan nie krępuje.

Gerwazy:

To raczej ja powinienem panią poczęstować. W końcu to ja byłem tu pierwszy.

Luiza:

Pan nawet nie wie gdzie jest ubikacja dla kobiet. Śmie pan twierdzić, że jest tu gospodarzem? Proszę, jajko dla pana.

Gerwazy:

Twarda pani.

Luiza:

Nie może się pan przebić?

Gerwazy:

Mówię, że jest z pani niezła twardzielka. Jestem zachwycony.

Luiza:

Tak, to niezwykłe. Czym się pan zajmuje?

Gerwazy:

Wymieniam rury.

Luiza:

Naprawdę? A czy mógłby mi pan też wymienić?

Gerwazy:

(nieco zmieszany)

No, nie wiem...

Luiza:

Proszę.

Gerwazy:

Kolanka, rozgałęźniki...

Luiza:

Dosyć, nie mamy tyle czasu!

Gerwazy:

Nie zgadzam się. Myśli pani, że można być tak do końca niepoważnym?

Luiza:

Nie wiem. Proszę zjeść to jajko!

Gerwazy:

Kim pani jest?

Luiza:

Jajko!

Gerwazy:

Już dobrze.

Luiza:

Myślę, że jestem.

Gerwazy:

Może sobie pani myśleć.

Luiza:

No myślę!

(zapada na kilka chwil głucha cisza)

Skąd pan się tu wziął?

Gerwazy:

Ja?! Cały czas tutaj jestem.

Luiza:

Ale wcześniej gdzie pan był? Skąd pan tu przyszedł?

Gerwazy:


Z Zachodu.

Luiza:

Po co pan tu przybył? Gdzie pan się wybiera?

Gerwazy:

Skąd pani wie, że gdzieś się wybieram.

Luiza:

Serce mi podpowiada. No, niech pan się napije i kładzie spać.

Gerwazy:

Co?!

Luiza:

No, co? Jutro z samego rana wyruszamy. Musimy być wypoczęci.

Gerwazy:

Nigdzie nie idę. Rozumiem, że pani jest w podróży, ale ja nie. Dokąd pani idzie?

Luiza:

Przecież dobrze wiem, że pan też jest w drodze. Tu nasze ścieżki się spotkały, panie Gerwazy. Dalej pójdziemy już razem.

Gerwazy:

Pani zna moje imię?

Luiza:

Ja?! Nie wiem, a jak pan ma imię?

Gerwazy:

Przecież je pani przed chwilą wymówiła.

Luiza:

Naprawdę? Nie pamiętam. Przesłyszało się panu?

Gerwazy:

Nie! Niech pani nie udaje!

Luiza:

No dobrze, powiem panu. Nie wiem, gdzie jest cel mojej podróży. A raczej gdzie jest cel jej obecnego etapu.

Gerwazy:

A skąd pani wie, jak mam na imię?

Luiza:

Ależ nie wiem!

Gerwazy:

Nic nie rozumiem.

Luiza:

Nie trzeba rozumieć. Nie ma człowieka, który by to wszystko pojął.

Gerwazy:

Ale kim pani jest?

Luiza:

Jestem Luiza. A pan?

Gerwazy:

Gerwazy. Ale przecież pani wie!

Luiza:

Ładne imię. No cóż, trzeba iść spać. Połóżmy się tutaj obok.

Gerwazy:

Nic nie rozumiem.

Luiza:

Cicho już, proszę się przykryć i przytulić.

Gerwazy:

Ale...

Luiza:

Cicho...

(zapada noc)


Scena 8

(wchodzi Bruno)

Bruno:

Mam jeszcze dobre pół godziny. Nie wyobrażam sobie tego spotkania.

(słychać tętent galopujących koni)

Gonią mnie.

(chwyta siekierę)

Tu się schowam. Trochę się boję. Ale to nic, jakoś to będzie. Przychodź szybciej!

(tętent stu koni narasta)

Może zdąży... Nie zdąży... Uciekam...

(gubiąc siekierę pokracznie wybiega)


Scena 9

(tętent cichnie, choć przez chwilę był wręcz obłędny)

Luiza:

Muszę się załatwić. Zaraz wracam.

(chowa się w krzakach, tymczasem wpływają dwie Niewiasty)


Scena 10

Niewiasta1:

Brrr...

Niewiasta2:

Hy, hy, hy!!!

(zatrzymują się)

Luiza:

(wychodząc z krzaków)

Ciszej tam! Jest środek nocy!

(potyka się o siekierę, Niewiasty znikają)


Scena 11

(wraca Bruno)

Bruno:

Kaj sikierka!? Kaj sikierka!?

Luiza:

Czego pan tu szuka?

Bruno:

Kto tu!?

Luiza:

Co pan tu robi?

Bruno:

Pani mnie zna?

Luiza:

Nie.

Bruno:

(odpina pasek i wyciąga go ze spodni)

Kaj sikierka!?

Luiza:

Jaka znowu sikierka?

Bruno:

Nie udawaj Greczki, kaj sikierka!?

Gerwazy:

Trochę się pan zagalopował, panie brunet.

Bruno:

(uderza paskiem Gerwazego)

Kaj sikierka?

Gerwazy:

(rzuca się na Bruna bijąc go rurą z czubkiem)

Tu masz siekierkę!

Luiza:

Zwiąż go, ma być żywy!!!

(odbywa się bitwa, którą na skutek przewagi liczebnej wygrywają Luiza i Gerwazy)

Gerwazy:

W co ty mnie wciągnęłaś?

Luiza:

To nie ja. To on.

Gerwazy:

(do Bruna)

Gadaj kim jesteś!

Luiza:

Zostaw go. Widzisz, że nic nie ma do powiedzenia.

Gerwazy:

Śpiewaj!

Luiza:

Zwiąż go.

Gerwazy:

Co tu się dzieje? Uciekajmy stąd! Co ja mówię? Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!

(płacze)

Luiza:

Co to jest greczka? Rozwidnia się.

Gerwazy:

(ocierając łzy)

Nic nie rozumiem. Co tu się dzieje? Kim wy wszyscy jesteście!?

Luiza:

Nie czas na wyjaśnienia. Musimy uciekać, widziano nas tu. Bierz go na plecy.

Gerwazy:

Nigdzie nie idę.

Luiza:

Przestań panikować! Nie masz wyjścia, musisz iść ze mną tak, ja muszę iść z tobą.

Gerwazy:

Bo co?

Luiza:

Słyszysz? Posłuchaj...

(nasłuchują)

Ten szum to ostrzeżenie.

Gerwazy:

Jak morze...

Luiza:

Tego miejsca już niedługo nie będzie. Zbliża się kataklizm.

Gerwazy:

Nie wierzę!

Luiza:

Uciekajmy, proszę!

Gerwazy:

Dokąd?

Luiza:

Na Wschód.

Gerwazy:

Nigdzie nie pójdę, dopóki nie powiesz mi co tu się dzieje.

Luiza:

Dowiesz się wszystkiego od niego. Bierz go , musisz mi zaufać!

Gerwazy:

No dobrze. Jednak Papazy...

Luiza:

Idziemy. Kim jest Papazy?

Gerwazy:

Czekam tu na niego.

Luiza:

Będziesz musiał czekać tam. Dogoni nas, a może on też jest już w drodze. Idziemy, nie ma chwili do stracenia. Chyba będzie burza.

(wychodzą wynosząc Bruna, rurę z czubkiem i prowiant)


Scena 12

(pięciu mężczyzn w zbrojach, z mieczami u boków)

Felicjan:

Panowie, zatrzymajmy się tu. Musimy się naradzić.

Ornament:

Nie ma o czym mówić. Musimy iść naprzód, teraz już na odwrót za późno.

Felicjan:

Być może, jednak mam pewien plan. Spójrzcie na mapę. Jesteśmy tu. Przed nami Góra Księcia Mateusza. Nie wydaje mi się sensownym wdrapywanie się na szczyt. Tu gdzieś powinien być tunel.

Ornament:

Tunel, jeśli nawet był, to setki lat temu.

Felicjan:

Jeśli nie znajdziemy tunelu, powinniśmy obejść górę od północy.

Ornament:

Dawno nikt tam się nie zapuszczał.

Ignacy:

Mam pytanie. Co właściwie jest przed nami?

Ornament:

Jedna góra, druga góra...

Felicjan:

Strasznie mącisz Ornamencie. Jakoś ją ominiemy.

Ornament:

Pierwszą tak, ale czy wasza wyobraźnia mówi wam coś o drugiej?

Solonik:

Nie śledzę tego, co mówi i pokazuje mi moja wyobraźnia.

Felicjan:

Druga góra jest dużo większa niż pierwsza.

Ornament:

Dlatego właśnie powinniśmy je obie obejść od południa.

Felicjan:

Żartujesz.

Ornament:

Nie możemy ryzykować wyjścia z tunelu, jeżeli on w ogóle istnieje, w Czarnej Fiszerni.

Ignacy:

Jaka jest etymologia tego słowa? Ono dziwnie brzmi.

Ornament:

Całkowicie się z tobą zgadzam. Nie ma ono z całą pewnością związku z rybami. Raczej ze wszechnicą. Jednak nie znam etymologii...

Felicjan:

A mi coś świta...

Solonik:

Można bardzo łatwo znaleźć ten tunel, jeżeli istnieje.

Ornament:

Ale dokąd nas poprowadzi, jeśli go znajdziemy? To nie ma sensu.

Felicjan:

Chcesz rzec: to jest zbyt ryzykowne. Ja się z tym nie zgadzam. Omijanie obu gór od południa zajmie nam co najmniej trzy miesiące. Tunelem przejdziemy pod górą w ciągu tygodnia.

Ornament:

Ale zanim go znajdziemy, miną lata! I będziemy mieli przed sobą Czarną Górę Fisza.

Solonik:

Kim jest Fisz?

Ornament:

Trudno powiedzieć w dwóch czy trzech słowach. Wszystko to nie mogłoby zapobiec błędom, z których nie zdalibyśmy sobie sprawy.

Solonik:

Tymczasem moja ciekawość wzrasta.

Felicjan:

Fisz jest kimś, kto rządzi krainą na zachód od Czarnej Góry aż do Ścieżek Dwojga Dziedziców.

Ornament:

Nie będziemy bezpieczni ani w Czarnej Fiszerni, ani w Zachodniej.

Felicjan:

Nigdzie nie będziemy bezpieczni.

Ignacy:

Chciałeś powiedzieć: nie jesteśmy.

Felicjan:

Widzę, że jest niemałe grono ludzi, które to rozumie. To jest balsam dla mojej strapionej duszy. Niedługo zanurzymy się w lesie.

Ornament:

Myślę, że to nastąpi dopiero za chwilę. Panowie, zalosujmy.

Felicjan:

Zalosujmy? Skoro ci wszystko jedno, którędy pójdziemy, po co losować? Wybierzmy moją drogę. Albo rozdzielmy się.

Ornament:

To nie ma sensu. Musimy iść razem. Dobrze zresztą o tym wiesz.

Felicjan:

Bóg uczynił wszystkich wolnymi, a natura nikogo nie zrobiła niewolnikiem. Chcę powiedzieć, że nie jesteśmy przecież na siebie skazani.

Ornament:

To był nasz wspólny wybór. Trzymajmy się razem.

Ignacy:

Racja.

Felicjan:

Zagłosujmy więc. Szukamy tunelu czy omijamy górę?

Ornament:

Lub obie góry.

Felicjan:

Uparty jesteś. Niech będzie. Mamy do wyboru trzy możliwości: północ, południe, lub tunel. Głosujmy.

Ornament:

Kto za tunelem?

(trzy ręce unoszą się)

Przegłosowane. Szukamy przejścia pod górą.


KONIEC PIERWSZEGO AKTU

 


poprzednia strona spis treści następna strona