Rozbieranie
Grabaża
Wywiad z Krzysztofem Grabowskim
Przeprowadzony przez Krzysztofa Fiołka
Nagrany i zredagowany przez Monikę Wilk
Nieautoryzowany
Kraków, klub Re, 29.10.2001
KrzysztoF Fiołek: Ostatnio duninowo-stasiukowe wydawnictwo
Czarna Lampa wypuściło książeczkę Krzysztofa Vargi pt."Tequilla".
Jesteś tam na okładce, razem z Kozakiem, no a w środku
- tematyka rockandrollowa. Jak oceniasz obserwacje poczynione
przez Krzysztofa Vargę i jak z Twojej perspektywy zmieniły
się obyczaje na backstage'u w ciągu tych wielu lat, odkąd
gracie?
Krzysztof "Grabaż" Grabowski: My w historie
backstage'owe zamieszani jesteśmy zaledwie od lat czterech,
więc zbyt długo na ten temat mówić nie mogę. To, co napisał
Krzysztof Varga, hmm...Faktem jest, że on na naszych koncertach
też bywał, patrzył i obserwował, ale z tego, co zdołałem
sobie przypomnieć, to za wiele obserwacji stamtąd nie
miał. On przede wszystkim przychodził na nasze koncerty
w Proximie. Powiem tak: trochę z nas tam jest na pewno,
a myślę że taka rzeczywistość w tej książce to przedział
między 30 a 35%, a reszta to są wyobrażenia autora lub
jego marzenia senne "co by było, gdybym był na ich
miejscu..." Tak można to podsumować.
KF: Obracasz się w światku młodoliterackim, uczestniczyłeś
w festiwalu poetyckim w Legnicy, wydałeś zbiorek wierszy
Welwetowe swetry. Która z postaci z tzw. pokolenia trzydziestolatków
inspiruje Cię najbardziej i jak oceniasz wartość literatury
tworzonej przez to środowisko?
KG: Wiesz, ja nie czuję się wcale częścią tego środowiska,
tylko to środowisko czasem, mając na uwadze przede wszystkim
sukces frekwencyjny i finansowy zaprasza mnie na tego
typu "eventy". W związku z tym mają jakąś tam
niepisaną gwarancję, że nie popłyną wtedy całkowicie-
to po pierwsze. A po drugie- ja nie napisałem w życiu
żadnego wiersza. A ten tomik, który się ukazał, to są
po prostu teksty piosenek. Kto mnie najbardziej z tego
kręgu inspiruje? Na pewno Świetlicki. Piłem z nim przed
chwilą w "Visie". Musiał jednak odebrać dziecko
z siłowni, w związku z tym rozstaliśmy się zaledwie po
jednym głębszym...(śmiech) Na pewno też Jacek Podsiadło,
Krzysiek Varga w temacie proza. On pisze dla mnie bardzo
dostępnie i mniej więcej o takich historiach i takich
kontekstach, które ja kleję. Każdy lubi sobie czytać książkę
o czasach, w których czuje się dobrze, które zna i o tych
wszystkich jakichś tam niuansach, które są w stanie skumać
praktycznie tylko ci ludzie, którzy tam byli, uczestniczyli
i o tym dobrze wiedzą. Teraz czytam sobie książkę Świeduchowskiej
niejakiej...
KF: Właśnie była w Krakowie promocja dwa dni temu...
KG: Była! Była Świeduchowska, była Varga, a myśmy wtedy
jechali i ani Świeduchowskiej, ani Vargi już nie znaleźliśmy.
Trochę żałuję, bo też byłaby to okazja do wychylenia kilku
głębszych. Wiesz, każde takie towarzystwo to się kręci
wokół panien i wokół alkoholu, a sztuka jest właściwie
przyczynkiem do tego, że się z kimś gada. Jak jesteś nikim,
to nie masz szansy na poważną rozmowę z Kimś. Siedzieliśmy
ze Świetlickim w tej knajpie i obok nas siedział jakiś
profesor z Krakowa, którego widziałem pierwszy raz na
oczy, a Świetlicki mówi, że to jest ten, który wymyślił
scenografię do Rękopisu znalezionego w Saragossie i do
Sanatorium pod Klepsydrą- dwóch absolutnie kultowych filmów!
Ma to swoje dobre i złe strony- takie różne środowiskowe
historie. Znam kilku gości stamtąd, którzy są moimi dobrymi
znajomymi, mogę z nimi wymienić kilka zdań na różne tematy
i raczej nie są to rozmowy nudne. Jeżeli chodzi o twórczość,
na pewno Świetlicki jest na pierwszym miejscu.
KF: Wciąż na polskiej scenie rockowej działają zespoły,
które wyrosły z tradycji jarocińsko-punkowej, np. Kult,
Dezerter, Armia, nawet T'Love. Pidżama też jakoś korzeniami
tkwi w tych czasach. Na czym polega według ciebie siła
tej formacji z lat 80-tych i w ogóle magia tamtych czasów?
KG: Ci wszyscy goście z tych kapel, o których mówiłeś,
byli "głodnymi gośćmi". A że byli inteligentnymi
ludźmi, potrafili się rozglądać na lewo i prawo, a potem
to inteligentnie opisać, w związku z tym dorobili się
wówczas takiej, a nie innej pozycji. Zauważ, że te wszystkie
kapele, które wymieniłeś, były z Warszawy. W Warszawie
zawsze start zespołów był łatwiejszy, bo były tam kluby,
które się nie bały takiej muzyki, była publiczność, która
na tego typu imprezy przychodziła. Dlatego oni właśnie
mieli start dużo łatwiejszy...no i dobrze!, bo to byli
w latach 80.- na bank- super artyści, nie? Ile jest dzisiaj,
kurcze, tych kapel? Na każdego przychodzi kryzys twórczy...
KF: A' propos "kryzysu". Czy powstająca
właśnie płyta Tribute to Kryzys może się stać dodatkowym
bodźcem potęgującym zainteresowanie muzyką z lat 80? Jak
myślisz, czy ta płyta może odnieść sukces rynkowy?
KG: Nie sądzę, żeby ta płyta była sukcesem rynkowym,
ponieważ tamte czasy już minęły. To są dobre piosenki,
a wiadomo że dobre piosenki bronią się zawsze, niemniej
myślę, że potencjalny odbiorca zupełnie nie zdaje sobie
sprawy z tego, czym zespół Kryzys, czym były te piosenki.
Dla niego to jest po prostu czarna magia! W momencie,
gdy tę płytę wyda jakaś wytwórnia absolutnie niezależna,
tkwiąca korzeniami gdzieś głęboko w podziemiu, możliwości
i potencjał rażenia tych piosenek jest minimalny. Podejrzewam,
że wszyscy artyści, którzy tam swoje piosenki oddali,
to robili to w hołdzie Kryzysowi i jego świetnym piosenkom,
to był też ukłon w stronę tych gości, którzy cały ten
bałagan w kraju zaczynali. No ale to też jest pokoleniowa
historia, małolaty tego- moim zdaniem- nie skleją.
KF: Wydawcy niezależni często wychodzą z założenia,
że im płyta mniej dostępna, tym bardziej kultowa i niezależna.
Jakie jest więc twoje zdanie na ten drażliwy temat niezależności
bądź zależności w muzyce?
KG: Dla mnie firmy niezależne- te, o których ty myślałeś-
to nie są firmy niezależne. To firmy frajerskie po prostu,
i tyle. To, czym były firmy niezależne, czym była scena
niezależna od początku lat 90. i czym te twory są dzisiaj-
to zupełnie różne historie. Poza tym, że minęło 10 lat,
a oni się nic nie zmienili, nie?
KF: Czy jakieś nowe zjawiska na tej scenie, która-
co byśmy o niej nie powiedzieli, to przecież istnieje,
funkcjonuje- czy jacyś młodsi wykonawcy zwrócili twoją
uwagę?
KG: Wiesz, ja nie wiem, czy ta scena trwa, funkcjonuje...
Ta scena wegetuje i to na krawędzi przetrwania, ponieważ
od 5-ciu czy 6-ciu lat nie wydała z siebie niczego interesującego,
niczego takiego, co by zwiastowało jakikolwiek progres.
To jest kręcenie się po własnym podwórku i chodzenie się
przez 10 lat z tym samym wiadrem na ten sam śmietnik.
Dla mnie jest to bardzo niekomfortowa sytuacja, smutna,
tym bardziej, że ja się z tego środowiska wywodzę, zarówno
towarzysko, mentalnie, jak i twórczo. Powiem szczerze:
staram się być od tego, przynajmniej artystycznie jak
najdalej, ponieważ z niczym dobrym mi się nie kojarzy.
KF: A rzeczy wydawane przez Antenę Krzyku? Na przykład
taki Something Like Elvis, który ostatnio jest pokazywany
jako zespół niezależny, który zdobył sobie popularność
i w Polsce, i za granicą...
KG: To są wyjątki, które potwierdzają regułę. Dla mnie
firma Antena Krzyku jest absolutnie ekskluzywnym "labelem",
który jest skierowany do 1000 osób w tym kraju, i takie
firmy powinny istnieć, i wobec tych zespołów jak Something
Like Elvis czy Ewa Braun, jest pełen szacunek... Ale-
chcąc funkcjonować i ścierać się czymkolwiek pozytywnym
z wielkimi rekinami, trzeba sprawę pchać naprzód, trzeba
dążyć do tego, aby to, co robisz, było jeszcze lepsze...
Jak stoisz w miejscu, to się cofasz, a oni nawet nie stoją
w miejscu.
KF: A jak oceniasz obecną sytuację rynkową Pidżamy
i wasze funkcjonowanie w ramach SP Records?
W ramach SP Records sytuacja przy ostatniej płycie wyglądała
tak, że to myśmy już dyktowali warunki. To wszystko po
raz pierwszy odbywało się na naszych zasadach, i po raz
pierwszy praktycznie dotarliśmy do takiego momentu, gdzie
mogliśmy wszystkie rzeczy związane z nami i z tym materiałem
kontrolować na warunkach finansowych, obyczajowych, prawnych,
takich jak myśmy chcieli. To jest też związane z jakąś
tam naszą koncepcją naszej niezależności, bo niezależność
nie polega kurde na tym, że krzyczysz sam wokół siebie,
że jesteś niezależny, tylko polega na tym, czy się jest
niezależnym w rzeczywistości. Dla mnie na przykład, firma
SP Records jest firmą niezależną, a my w stosunku do firmy
SP Records też jesteśmy niezależni. To wszystko powoduje
takie mocne podwojenia. A jeżeli chodzi o sytuację na
rynku...Rynek w tym kraju po prostu zdechł! On nie żyje,
to jest jakaś martwa kura, która siłą rozpędu i rażenia
znosi jakiekolwiek jaja i co jakiś czas wyskakuje jej
jakieś złote jajo typu Ich Troje! Sytuacja wygląda tak:
to jest- raz: nasza praca, dwa: część z nas nie umie,
nie lubi, nie chce robić czegoś innego. Chcemy w tym wszystkim
być, bo to nam jeszcze sprawia przyjemność. I trzeba tak
to wszystko ustawić, żeby w jakiś sposób funkcjonować.
Wiadomo, że my ze swoją muzyką, ze swoją nazwą, ze swoimi
ryjami, nie możemy się pchać na pierwsze strony kolorowych
tygodników dla pań czy gospodyń wiejskich, bo one po prostu
tego nie kleją, a numer się nie sprzeda. My musimy zrobić
i uruchomić te wszystkie rzeczy, które są możliwe i dostępna
dla nas tak, żeby wykonać po prostu cały szereg czynności,
które są potrzebne do tego, aby ludzie się dowiedzieli
o tym, że jesteś znowu, że żyjesz, że wydałeś nową płytę
na przykład. My jako band funkcjonowaliśmy zawsze gdzieś
pomiędzy: między sceną niezależną, między sceną taką oficjalną-
showbussinesem a undergroundem. Gramy w klubach bardzo
dużych, w których grają największe gwiazdy z tego kraju,
ale gramy też w klubach małych. Gramy w salach dużych
i gramy w miejscach, w których grają yassowcy i są klimaty
artystowskie. Tak na dobrą sprawę, ani te klimaty artystowskie,
ani te undergroundowe, ani te showbussinesowe się do nas
nie przyznają, ale my się z tym dobrze czujemy. Możemy
się kolegować zarówno z branżowcami, możemy się kolegować
z wielkimi sztukmistrzami dźwięku w Polsce, jak i ze zwykłymi
kapelami garażowymi. Ma to swoje dobre i złe strony, ale
my staramy się raczej wydobyć z tego dobre.
KF: Czyli recepta na niezależność byłaby po prostu
taka: szczerość i entuzjazm plus wywalczenie sobie takiej
pozycji, kiedy można dyktować jakieś warunki firmie?
KG: Poczekaj, ja nie rozumiem w tym pytaniu słów "szczerość
i entuzjazm".
KF: Mówiłeś o tym także w ten sposób, że właśnie nie
zmieniacie samych siebie, że jesteście pomiędzy, i że
lubicie robić to, co robicie, czyli grać...
KG: Nie, po prostu robimy to, co robimy, i tyle. Ale
nie jest prawdą to, ze się nie zmieniamy- każdy się zmienia...
KF: No dobrze, to ja jeszcze powrócę do tematu miejsc,
w jakich koncertujecie. Mieliście wystąpić w tym roku
na niedoszłym festiwalu w Jarocinie, wystąpiliście też
na Przystanku Woodstock. Niektórzy twierdzą, że te wielkie
masowe imprezy niebiletowane, zarzynają rynek koncertowy,
festiwalowy. Festiwale płatne są przez to poszkodowane.
KG: Bo taka jest prawda! Taka jest prawda i to jest święta
prawda, że w tym kraju chcąc mieć buty, ty buty musisz
kupić, nie? Chcąc iść do kina, również musisz kupić bilet.
Jedyną taką rzeczą, wobec której ludzie nie czują obowiązku
uruchomienia swojej gotówki, jest muzyka. A przez co to
się wzięło? Duże firmy miały naprawdę olbrzymie (w dawnych
czasach) nadwyżki pieniędzy, robiły sobie bezpłatne promocje,
wykorzystując zespoły takie i owakie, i przyzwyczaili
ludzi do tego, że za muzykę w tym kraju się nie płaci.
Samo państwo przyzwyczaiło ludzi do tego, że za muzykę
na płytach nie trzeba płacić tyle pieniędzy, bo wystarczy
pójść na pierwszy lepszy rynek i kupić skefione rzeczy
od piratów za jedną czwartą ceny, kurcze! To spowodowało
taki mental na wpół okupacyjny, że handlowało się rąbanką
i jebało na boki okupanta. I tu akurat sobie postanowiono,
że coś takiego będzie się toczyło wokół muzyki. Natomiast
festiwal Woodstock to jest zupełnie inna baja! Owsiak
ma tam swój lot, ma jakąś swoją ideę, ja się z tą ideą
zgadzam i ja tam gram z wielką przyjemnością, ponieważ
on jest dla mnie Kimś! To, że on mnie tam zaprasza, to
jest dowód uznania, który ja sobie bardzo cenię, o! Nie
można porównywać wielkich plenerowych imprez robionych
przez stacje radiowe czy przez wielkie koncerny z tym,
co robi Owsiak! Bo on robi to dla tych ludzi, którzy są
odrzuceni, o których nikt w tym kraju nie myśli, a którzy
są i udowadniają to za każdym razem. On to robi również
na przekór tym wszystkim ludziom, którzy twierdzą, że
wiedzą lepiej od nas, czego nam potrzeba, że zjedli wszystkie
rozumy, i że ich prawda o życiu powinna stać się naszą
prawdą o życiu. To jest taki, kurde, potężny środkowy
palec wystawiony tym wszystkim naprawiaczom świata z tej
strony, która nie jest sympatyczna, a ja naprawdę czuję
wielką przyjemność, kiedy mogę się do tego przyłożyć.
KF: Jeśli już jesteśmy przy tych obserwacjach, powiedzmy,
socjologicznych- to jak oceniasz polską młodzież? W piosence
Twoja generacja śpiewasz, że jest ci ona właściwie zupełnie
obca...
KG: Ależ ja śpiewam, że jej nienawidzę, a nie, że jest
mi obca! To też nie jest tak do końca oczywiste, ale...
ja jestem starszy od naszych słuchaczy mniej więcej o
100%. W niektórych przypadkach mógłbym być nawet ich naturalnym
ojcem. Młodzież zawsze ma to do siebie, ze jest taki czas,
który musi przejść- okres buntu i naporu, łykania jakichś
rzeczy z zewnątrz, tylko to jest bardzo płynne i ulotne.
Ja nie mogę tego porównywać do siebie, kiedy ja byłem
małolatem, ponieważ jak mnie trafił punk rock, to ja siedzę
w tym już do teraz. To dla mnie stało się jakąś drogą
życiową, którą oczywiście sam starałem się w jakiś sposób
sterować, rozwijać i kreować.
Dlatego ja nie chcę mówić, czy oni są źli, czy fantastyczni.
Są tacy, którzy są fajni, są tacy, którzy są fantastyczni,
ale i są tacy, którzy są beznadziejni i -kurwa- do dupy
po prostu! Ale jak ja sam byłem młodzieżowcem, to byli
dokładnie tacy sami gościowcy, którzy byli fajni, fantastyczni
i full ludzi było beznadziejnych sezonów, kurde- głupków
jawnych po prostu, którzy kompletnie nie kumali tego,
co się wokół nich dzieje. Wiesz...młodzież w danym kraju
jest taka sama jak społeczeństwo. Większość społeczeństwa
w tym kraju nie klei realiów, w których przyszło im żyć
i praktycznie odbiera to, co wokół nich jest na poziomie
miski i pełnej lodówki. Więc to dokładnie tak samo wygląda:
jak ktoś ma np. przyjść na jakiś koncert i zapłacić ileś
tam kasy, to woli się nawalić tanim winem i siedzieć na
koncercie pod klubem. To są takie klimaty, których ja
nie kleję!
Na pewno dzisiejsza młodzież bardziej jest za pan brat
z używkami wszelkimi, które są teraz dostępne praktycznie
na każdym rogu, niż to było w naszym przypadku, gdzie
myśmy sami praktycznie hodowali różne dziwne rzeczy, paliliśmy
herbatę, jakieś inne tego typu historie... Do
tego nie było przecież dostępu, a dla mnie jest zauważalne,
że goście z waszego pokolenia chodzą non stop, kurde,
narąbani!!!
KF: Udało nam się rozszyfrować, że "niesympatyczna
ryba" to Robert Leszczyński, a "blade drzewo"
to Grzegorz Brzozowicz. Jak oceniasz kondycję polskiej
krytyki muzycznej?
KG: Jeżeli chodzi o pierwszą część pytania, to nie potwierdzam
i nie zaprzeczam. Piosenka to jest piosenką i już! A tak
w ogóle to jest strasznie nudne pytanie, podobnie jak
sami krytycy muzyczni. My generalnie jesteśmy gnębieni
przez krytyków, ale powiem szczerze, że mi to pimpa. Naprawdę,
pimpa mi to! Krytycy w tym kraju nie mają żadnego przełożenia
na cokolwiek, co jest związane z rynkiem branżowym. Im
się zazwyczaj podobają rzeczy, które: a) albo się nie
sprzedają; b) są totalnie niszowe i c) każdy normalny
człowiek, który bierze gazetę, po prostu przerzuca ten
dział momentalnie, ponieważ sam nie wie, o czym czyta.
Na przykład wrócę do Anteny Krzyku i tej ekskluzywności,
o której mówiłem. Nasz diler materiałowy, który jeździ
z nami z kasetami i innymi rzeczami, miał to też na stanie.
Ja tam mogłem przeczytać tylko stopkę redakcyjną, bo tam
kogoś znałem i znałem tez tytuł, a reszty wykonawców nie
kleiłem, a nie uważam siebie za laika w tym względzie.
Ten kraj jest po prostu przeinaczony, jeżeli chodzi o
rynek muzyczny. Już sam fakt, że taki zespół jak nasz,
gra w klubie RE dwa koncerty pod rząd, a powinien grać
w dużej sali i naprawdę mógłby zagrać dwa duże koncerty,
bo na całym świecie tak po prostu jest! Ktoś tam się podpala,
że Kult sprzedaje halę. Ale Kult i kto jeszcze? Ich Troje,
Budka Suflera, i już! To jest chore: Chory jest ten rynek,
chory jest ten kraj, a muzycy są pochodną tej choroby!
KF: Gdybyś w 10 minut miał przedstawić swoje największe
dokonania muzyczne, tekstowe- to co by się w nich znalazło?
KG: Wysłałbym go na swoją stronę internetową, bo z myślą
o tym ją zrobiliśmy, żeby po raz 10- ty nie wysyłać komuś
swojej oferty koncertowej, historii zespołu- tam jest
wszystko napisane. Bo ja bardzo nie lubię robić tych samych
rzeczy- bez sensu to jest.
(Adres strony www.pidzamaporno.art.pl)
KF: Śpiewasz między innymi takie słowa: "Niczego
nie chcę ci narzucić, niczego nie chcę ci powiedzieć,
(...) niczego nie chcę w tobie zmienić..." Czy nie
uważasz, że to jest jakieś odejście od tradycji zaangażowanego
przekazu, która byłaby jakby wspólna tym wszystkim zespołom
punkowym z lat 80-tych?
KG: A w jakim stopniu ja jestem mądrzejszy od tych, do
których śpiewam?! Jakie mam prawo, żeby powiedzieć "my"
zamiast "ja"? Ja mogę powiedzieć o sobie "ja"
w każdej chwili, ponieważ sam o sobie decyduję i siebie
jestem pewien. A jak ja mogę powiedzieć cokolwiek o ludziach,
których nie znam? Mogę do nich śpiewać. Oni mogą to łyknąć
lub nie. Uważam, że to jest bardziej uczciwe, jak ja przedstawiam
to, o czym śpiewam ze swojej strony, a nie w imieniu grupy,
której nie ma! Tak ja to widzę: jeżeli ci się podoba-
to łykaj, jak ci się nie podoba- to nie łykaj. To jest
twoja sprawa, jak to zrozumiesz: jesteś wolnym człowiekiem,
Bozia dała ci rozum, żebyś robił z niego, kurde, użytek.
A jak nie rozumiesz, to spróbuj zrozumieć, spróbuj to
sobie jakoś wytłumaczyć. A jak jednak nie chcesz - to
nie rób tego po prostu i już!
KF: Ale ludzie przekonują siebie nawzajem do swoich
różnych racji. Czy taka próba przekonania kogoś to nie
jest właśnie wyzwanie, które warto czasem podjąć?
KG: Ale do czego ja miałbym ich przekonywać?
KF: Hmmm... No, śpiewasz, że nienawidzisz tej generacji...Może
można ją jakoś zmienić, właśnie ze sceny.
KG: Nie, to jest absolutnie bezsensowne. Ja mogę przekazywać
jakieś tam swoje stany w formie takiej, jak to robię,
a ludzie mogą albo z tego coś wziąć, albo z tego nic nie
brać. I ... tak jest naprawdę najlepiej! Ja już miałem
taki okres w życiu, ze śpiewałem: " My nosimy welwetowe
swetry"...
KF: Nie powrócisz więc do żadnych manifestów?
KG: Nie wiem, czy nie powrócę już do żadnych manifestów.
Staram się ich raczej unikać. Dla mnie samo pisanie piosenek
jest jakimś oczyszczeniem. Ja trzymam w sobie jakieś depresje,
lęki, fobie- staram się to wyrzucić w piosenkach i to
działa na zasadzie autoterapii. A oprócz tego, że śpiewam,
to jestem też normalnym człowiekiem, który stara się chwytać
z życia tyle, ile się da, bo... bo życie jest jedno.
KF: Alians śpiewa, że "najlepiej wrzody leczy
muzyka". Jakie są jeszcze inne sposoby na depresję?
KG: Seks, stary! Dobry seks jest, kurde, dobry na wszystko!
Nie ma lepszego lekarstwa!
KF: Śpiewasz też, że "otrzepałeś się ze styropianu".
Czy masz jeszcze jakieś poglądy polityczne?
KG: Mam poglądy polityczne, które absolutnie nie przystają
do tego układu, który jest, był i prawdopodobnie będzie,
w związku z czym alienuję się tak mocno, na ile jest to
możliwe.
KF: A przyznajesz się jakoś do ideologii anarchistycznej?
KG: Do indywidualnie pojętej anarchii na pewno tak, ale
nie byłbym w stanie podpisać się pod tym, co głoszą dziś
polscy anarchiści. Koleguję się z nimi i w jakimś sensie
ich szanuję, ale się z nimi nie zgadzam.
KF: Czym zajmują się złodzieje zapalniczek w chwilach,
gdy nie kradną zapalniczek?
KG: Eeeeeee... Życiem!
KF: Ciekawi nas pewna historia. Jak to było z tym
rowerem Budzyńskiego, który został ukradziony z twojej
piwnicy?
KG: Z Budzyńskim mieszkamy w jednym bloku od lat, z tym
że ja mam do dyspozycji dwie piwnice: jedną dużą, drugą
małą. W małej trzymałem swój rower. Przyszedł kiedyś Budzyński
i powiedział, że kupił sobie rower i ma z nim problem,
bo nie ma go gdzie schować. Ja na to: "W mojej piwnicy
jest miejsce także na twój rower". No i on go tam
schował. Któregoś dnia było włamanie i mu ten rower zajebali,
a mój został. Bo on miał wypasiony rower, a ja starą szkapę.
Później parę razy się włamywali jeszcze do tej piwnicy,
ale nic z tego nie było, bo tam są stare słoiki babci
mojej żony (z UNNRY jeszcze). Ale rower stoi jak stał,
już nawet kłódki tam nie ma żadnej, bo go nikt nie chce
ruszyć.
KF: A kto miał pisać o tym piosenkę, ty czy Budzyński?
KG: To jest tak banalny problem, że ja nie widzę najmniejszego
pretekstu, żeby o tym napisać piosenkę. Budzy coś tam
mówił, że się przymierza napisać o tym, że z mojej piwnicy
zajebali mu rower...
KF: A dlaczego "najbardziej komercyjny jest pies
policyjny"?
KG: A dlaczego nie? Jest to tak durne hasło... Ja sobie
któregoś dnia siedziałem i próbowałem wymyślić hasła,
jakie sam- gdybym był graficiarzem- chciałbym napisać
na murze. No i cała ta zwrotka w "Marchefce"
to są hasła, które sobie wtedy wymyśliłem.
KF: A niektórzy twierdzą, że jest tam jakiś głębszy
sens...
KG: Może jest, kto wie? Niektórzy twierdzą, że my się
bardzo skomercjalizowaliśmy... Ale mnie się nie chce o
tym gadać.
KF: Czy ezoteryczny jest tylko Poznań, czy także Kraków
ma jakąś swoją magię? A może gadanie o tym jest jakimś
mitomańskim zabiegiem i w ogóle bujda jest to zupełna?
KG: "Ezoteryczny" w przypadku Poznania wypadał
tylko i wyłącznie z liczby sylab, które były mi potrzebne
do wstawienia. Tam nie ma NIC z ezoteryki, to jest po
prostu nuda i flaki z olejem. Miasto absolutnie bezpłciowe.
A o Krakowie nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć,
bo tutaj rzadko bywam. Nie ma takiego miasta, w którym
bym się czuł dobrze. Chyba się tylko w Pile dobrze czuję...
Monika Wilk i KrzysztoF Fiołek
rozmawiali z Grabażem
Alternarium odbywa się w czwartki
w krakowskim radiu RAK
w ramach audycji Po Zmroku |