Strona naszego Pisma
nr 12 (XI-XII 2001)Podziemne Pismo o Kaziku Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

ONA

Dla Magdy,
którą poznałem w pewien andrzejkowy wieczór


I

Kłęby pary unosiły się leniwie matowiejąc szyby luster wiszących na ścianach. Słaba żarówka na suficie oświetlała wnętrze małej łazienki wyłożonej białymi kafelkami. Po prawej stronie od wejścia stała pralka, po lewej mieściła się umywalka. Nad wanną pochylił się chłopak i powoli spłukiwał pod prysznicem szampon z gęstych, ciemnych włosów.

JESTEŚ TAKI PRZYSTOJNY!

Drgnął nieznacznie, skrzywił się z niesmakiem i gwałtownym ruchem narzucił ręcznik na głowę. Przez chwilę energicznie wycierał głowę i twarz kiwając się na wszystkie strony, po czym powiesił ręcznik na haczyku na drzwiach, a z półki nad pralką podniósł zieloną szczotkę i przeczesał się przygładzając pukle wolną ręką. Niestety, włosy nie chciały się ułożyć i niezdecydowanie sterczały w różnych kierunkach. Westchnął z rezygnacją sięgając po plastikowy pojemniczek z napisem "Żel do włosów". Nałożył sporą ilość przezroczystej mazi na dłoń i rozprowadził na włosach. Przeczesał się ponownie, po czym zbliżył twarz do powierzchni lustra oceniając efekt. Ocena wypadła widać niezadowalająco, bo uśmiechnął się do siebie drwiąco.

UWIELBIAM, KIEDY PATRZYSZ W LUSTRO. WTEDY NIE TYLKO CIĘ CZUJĘ, ALE TEŻ WIDZĘ.

W jednym momencie uśmiech zniknął z jego twarzy. Odwrócił się tyłem do lustra i podniósł z półki flakonik z wodą po goleniu. W jego ruchach widać było zdenerwowanie, kiedy wylewał kilka kropel niebieskawego płynu na dłoń i rozprowadzał po policzkach, szyi i torsie. Z brzękiem odstawił buteleczkę na miejsce, szczotkę niemal rzucił na półkę. Z impetem nacisnął na klamkę otwierając drzwi i w ostatniej chwili powstrzymał się od trzaśnięcia nimi. Wpadł do pokoju i szybko włożył na siebie wcześniej przygotowane ubranie. Stopniowo opanowywał zdenerwowanie, wkładając buty był już całkowicie spokojny. Przeszedł do przedpokoju, gdzie na wieszaku wisiał obok długiego, czarnego płaszcza i znoszonej kurtki szary kożuszek. Założył go, po czym wsadził głowę do pokoju gościnnego.
- To ja już będę leciał - rzucił szybko do rodziców siedzących na kanapie przed telewizorem.
- Kiedy wrócisz ? - zapytała matka z troską w głosie. Zawsze denerwowała się, gdy wychodził wieczorem.
- Nie wiem - odparł wzruszając ramionami. - To zależy, czy będzie dobra zabawa, czy nie.
- Sam idziesz ? - nie dawała za wygraną. Lubiła zawsze wszystko wiedzieć.
- Nie, z Pawłem - odpowiedział z wyraźną irytacją w głosie. Nie lubił takich przesłuchań, szczególnie, gdy się spieszył. - Przecież ci już mówiłem.
- Daj mu spokój - wtrącił się ojciec. - niech idzie i dobrze się bawi.
Matka odwróciła wzrok w stronę telewizora i nie rzekła już nic. Nie widział jej twarzy, ale domyślał się, że maluje się na niej zatroskanie. Wyszedł szybko z mieszkania wymawiając półgłosem "Cześć!". Wcisnął przycisk przywołujący windę i zamyślił się. Nie mógł zrozumieć, dlaczego matka nie może spać, kiedy on tylko wychodzi gdzieś wieczorem. Przecież nic mu się nie stanie, spokojne usposobienie pomagało mu unikać kłopotów.

JA CIĘ OBRONIĘ PRZED KAŻDYM ZŁEM. NIE POZWOLĘ NIKOMU CIĘ SKRZYWDZIĆ. KOCHAM CIĘ!

Otworzył drzwi windy silnym szarpnięciem i wszedł do środka.
- Ucisz się! - wysyczał cicho, gdy drzwi powoli się zamykały. Szczęknął mechanizm i kabina ospale ruszyła w swą wędrówkę między piętrami. Tym razem czekała ją długa wędrówka na sam dół.

II

Domofon zapiszczał nieprzyjemnie, kiedy wcisnął guzik z odpowiednim numerem mieszkania. Przez chwilę trwała cisza, po czym rozległy się dwa głośne trzaski.
- Tak? - odezwał się swoim zawsze zaspanym głosem Paweł.
- Cześć! To ja - Marek nigdy nie mógł opanować uśmiechu, gdy słyszał w słuchawce domofonu lub telefonu głos kolegi. Brzmiał on tak, jakby jego właściciel został obudzony w środku nocy po trzech nieprzespanych dobach. - Jesteś gotowy?
- Naprawdę chcesz tam iść? - zapytał z nadzieją w głosie Paweł. Liczył na odpowiedź w stylu "Nie, właściwie nie chce mi się. Może pooglądamy telewizję?".
- Jasne - głos Marka sugerował, że wszelki sprzeciw jest bezcelowy. - Przecież na darmo bym nie przychodził.
- Dobra - z rezygnacją zgodził się Paweł. - Będę na dole za pięć minut.
- Pospiesz się!
Znowu rozległy się dwa trzaski i zapanowała cisza przerywana od czasu do czasu odległymi odgłosami przejeżdżających samochodów.

PO CO Z NIM IDZIESZ? CZY JA CI NIE WYSTARCZAM?

Marek wsadził ręce do kieszeni, zbiegł po kilku stopniach czegoś, co mogłoby przypominać ganek, gdyby zamiast ośmiopiętrowego bloku znajdował się mały domek i zaczął energicznie maszerować po chodniku - tam i z powrotem.

DLACZEGO NIE ODPOWIADASZ? DLACZEGO MNIE IGNORUJESZ?

Uśmiechnął się lekko i zanucił pod nosem jakąś wesoła piosenkę. Po chwili zgubił melodię. Zatrzymał się, przekrzywił lekko głowę usiłując sobie przypomnieć odpowiednią kolejność dźwięków. Wzruszył ramionami i wznowił przechadzkę tym razem improwizując gwizdaniem. Drzwi zaskrzypiały i z ciemnej klatki schodowej wyłonił się Paweł.
- Ty to masz pomysły - zaczął bez powitania. - Dzwonisz do mnie i wyciągasz gdzieś uprzedzając cała godzinę wcześniej - dodał z przekąsem.
- Trzeba być spontanicznym, nie?
- Taa, spontanicznym - skrzywił się Paweł. - Dobra, lećmy biegiem, bo za minutę mamy 128.
Rzucili się obaj w stronę przystanku. W połowie drogi dostrzegli światła dużego autobusu, przyspieszyli i w ostatniej chwili wpadli zziajani do środka. Kiwnięciem głowy podziękowali kierowcy za to, że na nich poczekał. Przez chwilę łapali oddech dysząc, potem wymienili parę uwag na temat szkoły i zamilkli wpatrzeni w przesuwający się za oknami wielkomiejski krajobraz.
Marek myślał o zabawie andrzejkowej, na którą jechali. Już od dłuższego czasu czuł ucisk w żołądku - w ten sposób nerwy dawały o sobie znać. Nie spodziewał się spotkać na miejscu nikogo znajomego. Po prostu liczył na to, że uda im się poderwać jakieś dwie dziewczyny i w ich miłym towarzystwie spędzić wieczór. Bał się, czy starczy mu odwagi, by przysiąść się do jakichś nieznajomych. Powtarzał sobie, że to nic trudnego, ot drobne pytanie połączone z uśmiechem i gotowe. Banał. Rozpatrywał w myślach różne scenariusze i warianty, dobierał odpowiednie formułki, gesty. Najgorsze, że w praktyce to wcale nie musiało tak gładko pójść. Oby tylko Ona nie zepsuła wszystkiego... Skarcił się natychmiast za tą nieostrożną myśl. Tak długo się nie odzywała, że...

JEDNAK O MNIE PAMIĘTASZ!

Jej tryumfalny głos zahuczał w jego umyśle.

NIE WOLNO CI ZAPOMINAĆ O MNIE.

Tym razem nie zignorował Jej słów. Czasem po prostu nie miał siły, by milczeniem zbywać Jej zaczepki.
- Sama wiesz, że ostatnio idzie mi coraz lepiej - pomyślał. - Już niedługo pobiję swój rekord...

TAK... REKORD... PONAD CZTERY DNI... CZY WIESZ, JAK JA WTEDY CIEPIAŁAM?

To twój problem - odparł Jej zimno w myślach uśmiechając się przy tym złośliwie. - Ja się czułem wspaniale. To była namiastka wolności.
Kłamstwo. Wcale nie czuł się wolny. Wręcz przeciwnie - cały czas z wysiłkiem walczył, by nie dać się sprowokować. Ona uciekała się do wielu sprytnych sztuczek, stosowała cały asortyment podchodów, by go złamać. Chciała, żeby pomyślał o Niej - to było równoznaczne z jego klęską. Opierał się ponad cztery dni. Cztery dni męki, pełnej kontroli nad swoimi myślami. Strasznie go to wyczerpało, ale był z siebie niezmiernie dumny, tym bardziej, że odkrył Jej słaby punkt: potrafiła wpływać na psychikę innych ludzi tylko, gdy myślał o Niej lub rozmawiał z nią. Czerpała energię z uwagi, którą Jej poświęcał. Wiedział, że słabnie z każdą chwilą, gdy jego umysł jest zaprzątnięty czymś innym. To napawało go nadzieją, że kiedyś Ją zgładzi, pozbędzie się balastu, który pojawił się nagle, pewnej nocy akurat, gdy skończył piętnaście lat. Od tego czasu mieszkała w nim, ciągle czuł Jej obecność i słyszał Jej głos. Wielbiła go, przekonywała o swej miłości, mówiła, że są sobie przeznaczeni. Początkowo cieszył się z Jej towarzystwa - stała się jego najlepszym przyjacielem, powiernikiem i pocieszycielem. Jednak, gdy tylko zaczął interesować się dziewczynami, Ona - tak Ją zawsze nazywał - zmieniła się nie do poznania. Zrobiła się zaborczo zazdrosna, awanturowała doprowadzając go do szaleństwa, wpływała na wszystkich ludzi w jego otoczeniu tak, że nienawidzili go, choć nie wiedzieli nawet dlaczego. Pewnego dnia nie wytrzymał i podciął sobie żyły. Chciał się od Niej uwolnić i sądził, że tylko śmierć mu to umożliwi. W szpitalu odratowali go i wysłali na leczenie do zakładu psychiatrycznego. Udawał, że zdrowieje, bo chciał wrócić do domu. Właśnie wtedy postanowił ćwiczyć ignorowanie Jej. Najpierw udawało mu się tylko pieć minut, potem dziesięć, pół godziny, dzień... Tak doszedł do rekordu - ponad czterech dni. Płakał ze szczęścia, bo czuł jak była wyczerpana. Jeszcze trochę wytrwałości, a zniknęłaby na zawsze. Myśl o Jej śmierci pozwalała mu w miarę normalnie funkcjonować, żył tylko tym. Ludzie znowu darzyli go sympatią, bo trzymał Ją w ryzach, nie pozwalał na manipulacje. Wiedział, że jest coraz bardziej zdesperowana i może posunąć się krok dalej - do zabójstwa. Nie wiedział, czy Ona może to zrobić, ale na wszelki wypadek wolał mieć się na baczności.

JESTEŚ CORAZ SILNIEJSZY, A JA CORAZ SŁABSZA, ALE TO NIEWAŻNE. MOJA MIŁOŚĆ POKONA TWOJĄ NIENAWIŚĆ... ZOBACZYSZ...

Przez jakiś czas sądził, że może naprawdę jest chory, że powinien się dalej leczyć, a wszystko będzie dobrze. Niestety, sam widział Ją w działaniu: uśmiechnięte twarze po chwili pałające nienawiścią, matowe oczy, które nie dostrzegały jego obecności. Przeczytał wiele książek na temat chorób psychicznych, lecz nie znalazł podobnego przypadku. Głosy w głowie - owszem, ale głosy wpływające na otoczenie i to w tak wyraźny sposób? Kiedyś go olśniło: a może tak naprawdę, to Ona wmawia mu, że ludzie go nienawidzą, że to iluzja stworzona przez nią. Siniaki i złamana ręka była bardzo realne, podobnie jak towarzyszący ból. Poddał się - nie wiedział jak sprawdzić, czy Ona istnieje naprawdę, czy jest wytworem jego chorego umysłu.

JA ISTNIEJĘ. ŻYJĘ, BO TY ŻYJESZ. STANOWIMY NIEROZŁĄCZNĄ CAŁOŚĆ. NIE MA MNIE BEZ CIEBIE, A CIEBIE BEZE MNIE.

Myliła się - wiedzieli o tym oboje, ale Ona wciąż łudziła się, że Ją pokocha. Nie mógł Jej nawet lubić, choć potrafiła być miła, tak kobieco zalotna i kusząca. Początkowo nie raz wyobrażał sobie, że kocha się z nią. Pomagała mu kreując w jego umyśle swoją postać - ideał, ucieleśnienie marzeń, szczyt szczęścia. Wykorzystywała jego słabość i stawała się coraz silniejsza, uzależniała go. Gdyby nie wydostał się spod Jej uroku, zawładnęłaby nim całkowicie pogrążając w szaleństwie, w którym liczyłaby się tylko Ona. Raz popełniła błąd, przeholowała robiąc mu awanturę. Wtedy targnął się na swoje życie. Leżąc w szpitalu uświadomił sobie, że musi walczyć i znalazł siły, by uodpornić się na Jej słodkie słówka i ogromny czar. Nie mogła tego przeboleć.

JA JESTEM IDEAŁEM. ŻADNA DZIEWCZYNA NIE JEST W STANIE MI DORÓWNAĆ.

- Dojeżdżamy - Paweł przerwał jego rozmyślania. Głos miał ponury, a twarz pochmurną. Nie traciła czasu i już zaczęła na niego wpływać.
- Świetnie - odparł spokojnie. Chwilę porozmawiali i gdy wysiadali z autobusu obaj uśmiechali się do siebie przyjaźnie.

JESTEM CORAZ SŁABSZA. KIEDYŚ POPEŁNISZ MAŁY BŁĄD... TAK JAK JA... NA PEWNO...

M. M. Samon



dokończenie opowiadania w 13 numerze



poprzednia strona spis treści następna strona