Strona naszego Pisma
nr 12 (XI-XII 2001)Podziemne Pismo o Kaziku Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Umierając z zaskoczenia

(pewnie niektórzy skrytykują mnie za to opowiadanie, ale tak mi się chciało je napisać...niestety urodziłem się kilka dekad za późno)


- Ech! Chyba jeszcze nie dzisiaj dziadku - bardziej stwierdził w myślach, choć chciał to powiedzieć.
NO...NIE BYŁ BYM TEGO TAKI PEWNIEN, ŻYCIE TO SAME NIESPODZIANKI...
Powolnym ruchem odwrócił siwa głowę w stronę ołtarza. W dłoni trzymał wytarty z lakieru, od częstego używania, różaniec. Westchnął i zaczął kolejną Zdrowaśkę. Usta machinalnie poruszały się w takt wyuczonych słów, ale nie poświęcał temu większej uwagi, bo inne myśli kotłowały się w jego głowie.
Kant deski klęcznika wpijał się bezlitośnie w leciwe kolana. Starzec drgnął lekko, by poprawić pozycję.
"...Teraz i w godzinę śmierci naszej, Amen..."
IDĘ, CHWILECZKĘ...
Skończyła mu się dziesiątka. Przez chwilkę zastanawiał się co mówić.
Wtedy usłyszał za sobą kroki. Powolne i ciche, ale jednocześnie dokładne, wręcz diabelnie precyzyjne.
O! WYPRASZAM SOBIE, TO JEST DZIAŁKA INNYCH, PROSZĘ UŻYWAC INNYCH PRZYMIOTNIKÓW, PAN MNIE OBRAŻA!
Starzec ponownie odwrócił głowę i spojrzał przez całą długość upiornie długiego kościoła. Blask słońca wpadał przez ogromne okna jasnymi falami i rozlewał się po podłodze.
Z początku nie zauważył nikogo. Potem jak zza mgły wyłoniła się postać. Najdziwniejsze było to, że zauważył ją dopiero gdy kroczyła już przez środek kościoła. Nie widział w jaki sposób to się stało. Po prostu pojawiła się od razu na środku kościoła.
Wiedział, kim jest przybysz. To mógł być tylko On.
ANO, JA.
Szybko, niemal machinalnie, wykonał znak krzyża, choć wiedział, że to mu nie pomoże.
Nieznajomy podszedł do starca i przez chwilkę patrzył na figurę Chrystusa zawieszoną na ołtarzu. Nie robił nic. Potem powoli i z ciekawością postać spojrzała na dziadka.
- A jednak dzisiaj - westchnął jedynie w myśli staruszek.
TAK, DZISIAJ.
Przybysz mówił głębokim basem. Zdawało się, że pochodzi jakby nie z tego świata.
ŁADNE PORÓWNANIE, CHOĆ MAŁO TRAFNE...
Starzec powstał spokojnie jakby w ogóle nie zauważył, że obcy czyta w jego myślach. Z czcią ucałował mały krzyżyk przy różańcu i schował go do kieszeni. Potem zdobył się na to, by spojrzeć w twarz przybysza. Drgnął lekko i przez chwilkę myślał, że straci równowagę.
ZDZIWIONY?
Była blada, ale raczej z trupią czaszką nie wiele miała wspólnego. Była też dziwnie zamazana nawet gdy patrzyło się na nią z odległości metra. Oczy przykuwały najwięcej uwagi, wielkie jak u niemowlaka.
ZABAWNE STWIERDZENIE, JESTEM ODROBINKĘ STARSZY...
Iluminowały czernią, tajemnicą, dziwnym ciepłem i dobrotliwością.
Ubrany był w elegancki, dwurzędowy, czarny garnitur z białą różą wpiętą w klapę. Miał czarny krawat, a na nim małą złotą spinkę w kształcie kosy.
Dziadek uśmiechnął się na jej widok. Spuścił wzrok, by nie zaśmiać się przybyszowi w twarz. Mimo, iż nie miał kompletnie nic do stracenia, czuł, że to jednak nie wypada.
Obcy zauważył uśmiech, sam obdarzył spinkę niechętnym wzrokiem i westchnął.
TO POMYSŁ MOJEJ CÓRKI, POWIEDZIAŁA, ŻE POWINIENIEM IŚĆ Z DUCHEM CZASU, A TRUPIA TWARZ, CZARNY PŁASZCZ I KOSA TO JUŻ NIE WYPADA. A TAK JEST BARDZIEJ LUDZKO. JESZCZE TROCHE I POWIE, ŻE POWIENIENEM SIĘ UBIERAĆ BARDZIEJ KOLOROWO.
Dziadek na te słowa wybuchnął serdecznym śmiechem. Powstrzymał się po chwili bo przypomniał sobie, że jest w kościele.
Coś takiego mogło się zdarzyć tylko na naszej planecie. By Śmierć musiał się tłumaczyć.
NIE PRZESADZAJMY, PO PROSTU UWAŻAM, ŻE NALEŻY SIĘ SŁOWO WYJASNIENIA.
- Istotnie spodziewałem się, że będzie pan inaczej wyglądał. Kościotrup z kosą także przebiegł mi przez myśli.
ZAUWAZYŁEM, ALE MAM NADZIEJE, ŻE PANA NIE ZAWIODŁEM, NADAL JESTEM ŚMIERĆ, NIE PAN ŚMIERĆ, ALE PO PROSTU ŚMIERĆ.
- Józef - powiedział starzec i uściskał energicznie podaną prawicę.
Dotyk Śmierci był niesamowity. Zaskakująco ciepły i elektryzujący. Jego dłoń była miękka i krzepka, ale zdawał się także dziwnie nieobecna. Tak jakby pochwycić pajęczynę.
Zwolnili uścisk. Śmierć uśmiechnął się lekko.
Józef westchnął i spokojnie zapytał:
- Więc, jak to się stanie.
Śmierć ponowił swój uśmiech.
JUŻ SIĘ STAŁO.
Wskazał dłonią na klęcznik. U jego podnóżka leżały zwłoki. Istotnie Józef czuł się jakoś dziwnie lekki i rześki, sprawdził, ale po jego artretyzmie nie było śladu. To było naprawdę dziwne uczucie zobaczyć się w taki sposób.
- A...co mi się w zasadzie stało.
ZOBACZYĆ ŚMIERĆ WE WŁASNEJ OSOBIE TO NIE JEST PRZEŻYCIE DLA LUDZKIEGO SERCA.
- I co teraz będzie?
Śmierć spojrzał na ołtarz.
ROZWIĄZANIE TAK DOBRE JAK INNE.
Odwrócił się na pięcie i precyzyjnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Józef patrzył za nim przez chwilkę i nie wiedział, co ma począć. Iść za nim czy zostać.
ZA NIM... TROCHĘ SZACUNKU PROSZĘ.
Gdy Śmierć był już w połowie drogi do wyjścia, stanął nagle. Złapał się za klatkę piersiową, odrobinkę za nisko i odrobinkę za bardzo teatralnym ruchem zatoczył się. Spojrzał na Józefa i z niesłyszalnym uderzeniem upadł na wytarty dywan podłogi kościoła.
Starzec, przez chwilkę patrzył zszokowany. Potem jednak wrodzona dobroć kazała mu podbiec do Śmierci i zapytać:
- Wszystko w porządku?
Śmierć niepewnie uchylił jedno oko. Potem odetchnął i powstał szybko.
LUDZIOM TO O WIELE LEPIEJ WYCHODZI.
Potem znów poszedł w stronę wyjścia, ale zniknął zanim wiatr zakołysał drzwiami kościoła.

Sick



poprzednia strona spis treści następna strona