Duchy
Cały pokój tonął w blasku świec. Zegar już dawno wybił północ. Mimo kompletnych ciemności nocnego nieba, zasłony w pokoju były zaciągnięte. W powietrzu dało się wyczuć zapach wosku i kadzidła, oraz delikatny aromat strachu. Panowała kompletna cisza. Jedyne co dało się usłyszeć to trzy lekko przyspieszone oddechy. Czasem zdawało się też, że któraś ze świec jęknęła.
Trzy postaci siedziały przy niewielkim okrągłym stoliku. Pomiędzy nimi znajdowała się ogromna czarna świeca. Płonęła spokojnym blaskiem krytej w sobie tajemnicy. Dwóch mężczyzn i kobieta chwycili się za ręce. Potem kobieta nadała rytm cichej monotonnej inkantacji. Uczyli się jej cały tydzień. Mruczeli z półprzymkniętymi powiekami z rzadka spoglądając, czy coś się nie dzieje ze świecą.
Stopniowo ich modły nabierały siły, szybkości, mocy. Choć żadne z nich zdawało się tego nie zauważać, ale mówili coraz głośniej. Z coraz większą pasją i energią. Zamknęli oczy i w pełni oddali się recytacji.
Płomień świecy zadrżał nagle, jakby muśnięty wiatrem, którego nie było, nie miało prawa być. Potem niezauważalnie rozdzielił się na dwoje. Wysłużył się i zajaśniał. Wtedy jedna za drugą, stopniowo coraz bardziej, ze świecy zaczęły wyskakiwać iskierki. Nie spadały jednak, tylko wirowały w powietrzu powyżej płomienia. W kilka minut było ich już tysiące. Powoli, jakby rytualnie zaczęły formować się w postać. Ustawiały się w konstelację, które niepostrzeżenie zmieniały się w ręce i nogi. Ostatnie świetliste punkty wniknęły w oczy postaci.
Zjawił się.
Unosił się kilka centymetrów ponad stołem. Był wysoki na ponad dwa metry, odziany w białą tunikę. Miał ludzką, piękną twarz, delikatne rysy prawie niemęskie. Długie jasne włosy spływały prostym wodospadem aż do kolan. Jego oczy płonęły, jarzyły się w blasku świec.
Spojrzał na trójkę ludzi poniżej Niego. Uśmiechnął się cicho, pokazując zęby. Miał nieproporcjonalnie długie kły. Praktycznie niezauważalnie szybkim ruchem sięgnął po jednego z mężczyzn. Pochwycił go za szyję i bez wysiłku podniósł na wysokość swojej twarzy. Mężczyzna i jego towarzysze otworzyli oczy. Patrzyli w zachwycie i strachu na postać, którą udało im się wywołać.
Mężczyzna w dłoni zjawy zaczynał się już dusić. Wisiał w powietrzu, trzymany jedną ręką zjawy. Pochwycił przybysza za nadgarstek i bezsilnie próbował się wyrwać. Duch uśmiechnął się złowieszczo i zimno. Powoli przyciągnął mężczyznę do swojej twarzy. Buty ofiary cicho szurały o powierzchnię stołu ledwie jej dotykając. Potem zjawa wpiła swe kły w szyje mężczyzny. Pił długo nie roniąc nawet kropelki. Wokoło gromadziła się cisza.
Towarzysze mordowanego mężczyzny, patrzyli w zupełnym zaskoczeniu na to co się właśnie działo. Sekundę później ciszę przeszył trzask upadających krzeseł. Wstali, a ich serca napełniła panika, adrenalina wstrzyknięta do żył, zaczęła krążyć. Widzieli jak z ich przyjaciela z każdą sekundą uchodzi życie. Widzieli jak drga w przedśmiertnych konwulsjach. Potwór zdawał się w ogóle nie zwracać na ich uwagi, był całkowicie pochłonięty makabryczną konsumpcją.
Wreszcie oderwał zęby od szyi mężczyzny i w wyrazie głębokiej rozkoszy ryknął zwycięsko. Natychmiast skierował wzrok na pozostałych przy życiu ludzi. Blade zwłoki wciąż trzymane w dłoni odrzucił na bok. Uderzyły o ścianę jak worek z kośćmi. Zjawa spojrzała na ludzi, jej oczy płonęły, z ust pociekła delikatna stróżka krwi. Mężczyzna właśnie mocował się z zamkiem drzwi gdy bestia skoczyła. Z niesamowitą prędkością zjawa stanęła za mężczyzną, jej włosy falowały jak gniazdo węży. Mężczyzna nie zdołał nawet krzyknąć. Delikatna dłoń zjawy przebiła jego plecy, przedarła się przez kręgosłup jakby w ogóle go tam nie było i pochwyciła serce. Umarł natychmiast.
Kobieta wrzasnęła przeraźliwie. Potwór powoli ugryzł kawałek serca. Jego usta były wysmarowane krwią. Wyglądało, że smak nie przypadł mu do gustu, bo puścił trzymany w dłoni organ. Serce potoczyło się po podłodze i zastygło w bezruchu w powiększającej się kałuży krwi. Bestia zwróciła twarz w stronę kobiety. Ta wciśnięta w najdalszy kąt pomieszczenia, spoglądała wielkimi jak spodki oczyma. Był w nich bezgraniczny strach, zwierzęca panika, dziecięce przerażenie.
Zjawa uśmiechnęła się tylko i zaczęła iść w stronę kobiety. Powoli, jakby napawając się jej strachem, krok po kroku zbliżała się, by dokończyć dzieła.
Kobieta zasłoniła się panicznym uchem rękami, zamknęła oczy i cicho pisnęła:
- Nie!
Zjawa nagle zmieniła wyraz twarzy.
- Co nie? - kobieta usłyszała miękki męski głos.
- Nie zabijaj mnie - zdołała powiedzieć.
Zjawa wydawała się zszokowana tym pomysłem.
- Jak to nie? No to co mam robić?
- Odejdź.
-Aha - kiwnął głową potwór na znak, że zrozumiał.
Nastała cisza, przerywana jedynie cichym kwileniem.
Sick
|