...za Tobą
(inspirowane opowiadaniem Marty Bilewicz - "Tęsknię...")
Kiedy tu przyjechałem nie wiedziałem, że zostanę na zawsze. Morze... Zakochałem się w jego niezbadanej głębi, w jego gniewie i tafli spokoju, w jego tęczowej bryzie i szarej niekończącej się czeluści tęsknoty...
Codziennie patrzyłem jak zza horyzontu morza wyłania się słońce i przegania spłoszony księżyc a ten zabiera wraz z sobą swoje podopieczne, jego wierne kompanki, gwiazdy. Był jak kapitan okrętu, który pozostaje na swym tonącym okręcie aż do końca. Odchodził z tonącego w świetle słońca nieba jako ostatni. Powracał później, gdy już pod linią horyzontu słonej wody, kryło się słońce, chowając swoją kolistość po drugiej stronie ziemi. Czasem był ze swego bohaterskiego czynu, godnego prawdziwego kapitana, tak bardzo dumny, że rósł wtedy w swej kolistości, oddychając z pełnym blaskiem całą piersią zimnym morskim powietrzem.
Tej nocy nie mogłem zasnąć. Może to księżycowe światło a może to coraz bardziej niespokojne fale, rozbijające się o chronione poskręcanymi od wiatru drzewami wydmy. Nie wiem... Szukałem być może wytłumaczenia a być może kłamstwa, w które chciałem wtedy uwierzyć. Ale serca nie da się oszukać...
Głupia historia. Przyjechałem tutaj, żeby uciec, odpocząć od niej, zapomnieć. A teraz co noc szukałem jej wśród ciemności nocy, wśród tajemnicy szumu fal. Co chciały mi tym dźwiękiem przelewających się ton wody powiedzieć? Na próżno wsłuchiwałem się w ich melodię graną tęsknotą głuchej nocy.
Tej, za którą tęskniłem, szukałem wśród gwiazd, pytałem się o nią księżyca. Nic. Takim jak ja gwiazdy nie dają odpowiedzi, nie wskazują drogi, są zgubą. Spadają na dno morza jak wypowiedziane w myślach marzenia. Utopiłem się w nich. Morze zabrało przecież już nie jednego rozbitka...
Wschodzące czerwienią słońce rozlewało się całym swoim kolorytem po płaszczyźnie nieba i morza, malowało przecudowne odcienie zatrzymanego na chmurach światła. Skrzek dzikich mew zwiastował kolejny piękny dzień. Z daleka wyłaniały się powracające rybackie kutry, kołyszące się bezwładne łupiny a w nich strudzeni rybacy i ich skarb wyrwany z dna morza, utrzymanie rodziny. Myślałem o nich, o ich żonach i dzieciach, wreszcie o nich samych, o tych, którzy wypłynęli i zatracili się w głosie zgubnych syren...
Wiedziałem, że to już pora wracać. Wraz ze wschodem najjaśniejszej z gwiazd na brzegu pojawiały się tłumy ludzi. Uciekałem przed nimi goniąc ją... Nie chciałem by ktokolwiek patrzył na moje łzy... Żałowałem, że ta noc dobiegała końca, że zgasły gwiazdy, że odszedł księżyc a fale zamilkły uspokojone jakby milczeniem wiatru.
Wracałem tą samą aleją parkową co wówczas. To tutaj znalazłem tą kartkę, podartą na kawałki. Jeden magiczny podmuch wiatru rzucił mi skrawek pocztówki wprost pod nogi. Schyliłem się i zacząłem szukać pozostałych części. Nie trudno było. Wszystkie leżały w koszu koło ławeczki. Zwykła parkowa, zniszczona morskim wiatrem i pamiętająca pewnie niejeden sztorm, ławeczka. Ilekroć wracałem znad brzegu morza, patrzyłem na tych, którzy przysiadywali na niej zmęczeni własną tęsknotą, spacerem we wczorajsze dnie. Sam zawsze bałem się usiąść na niej, bałem się tego, że to będzie jak przyznanie się przed samą twarzą dziewczyny, za którą tęskniłem a przed którą uciekłem... "Tak... Tęsknię za Tobą..." Ale ona przecież nie mogła o tym wiedzieć. Nie wiedziała też wtedy, kiedy usiadłem na tej ławeczce, całej mokrej od porannej rosy, błyszczącej i mieniącej się kolorem budzącego się z czerwieni błękitu nieba. Przesuwałem palcem kawałki mokrej pocztówki, patrzyłem na wyłaniającą się z tej prostej układanki opustoszałą aleję parkową, na stojącą przy niej ławeczkę, na obraz przypominający do złudzenia moją własną rzeczywistość, w którą rzucił mnie mój własny oddech tęsknoty. Odwróciłem powoli układankę na drugą stronę i przeczytałem - "Tęsknię..."
Nie wiem dlaczego wziąłem tę pocztówkę ze sobą. Może zauroczył mnie jej taniec na wietrze. Ten udarty skrawek pocztowej kartki, który tak pięknie wirował jak jesienny liść, pełen melancholii i pełen smutku. Może gdyby nie wpadł pod moje nogi, nie zatrzymałbym się nigdy przy tej ławeczce, nie usiadłbym na niej i razem ze łzami nie wyrzucił z siebie tych słów - "Tęsknię za Tobą..."
Może nie powinienem był... Dopisałem te słowa... Zamknąłem w butelce i rzuciłem w morze pełne słonych łez...
Będę tu już na zawsze... Nad tym morzem, na przeciwległym brzegu, niszczonym falami tęsknoty, daleko od Ciebie... Może kiedyś mi odpowiesz...
imer/r. jurek 2001.09.27/28
|