Strona naszego Pisma
nr 12 (XI-XII 2001)Podziemne Pismo o Kaziku Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Odszedłeś...

Byłeś. Tego jestem pewna. Pamiętam, jak jesienią spacerowaliśmy z twoim psem po parku, pamiętam, jak trzymałeś mnie za rękę... Nie mogę uwierzyć, że to było tak niedawno, że zeszłej jesieni byłeś tu ze mną. Teraz wszystko wokół płacze deszczem, chmury coraz bardziej gęstnieją, park tonie we łzach. Ja też kiedyś płakałam, ale nauczyłam się, że łzy to tylko ucieczka i przestałam. A może po prostu mi się skończyły? Nie wiem, jak było naprawdę...
Siwe niebo opuściło ciężkie powieki, zakryło słońce chmurami i mgłą. Słońce zniknęło. Tak jak uśmiech z mojej twarzy. Ruda, niczego nieświadoma wiewiórka, przebiegła przez ścieżkę i wdrapała się na pobliskie drzewo. Mówiłeś, że wiewiórki są jak płomyki; takie radosne i wesołe, ogniste. Jeszcze zeszłej jesieni... Tamta jesień jest już bardzo odległa, zaciera się we wspomnieniach, wiotczeje, przysłania ją mgła zapomnienia. Tak, staram się zapomnieć, bo cóż innego mogę zrobić? Przecież odszedłeś... Nie miałam siły walczyć, nie chciałeś tego, powiedziałeś, żebym o tobie zapomniała. Boże... tak bardzo chciałam, żeby to się udało, żeby wspomnienia o tobie zniknęły jak śnieg na wiosnę, żeby moje uczucia do ciebie stopniały i uleciały w przestworza. Tymczasem minął rok, a ja nadal pamiętam, nadal tęsknię, nadal kocham... Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby była inna kobieta, gdyby pojawił się ktoś dla ciebie ważny, ktoś wyjątkowy, szczególny, ktoś, na kim by ci zależało. Ale ty nie odszedłeś do innej, ty odszedłeś ode mnie. Znowu coś zrobiłam nie tak, znowu popełniłam błąd. A może błędem było obdarzenie ciebie uczuciem? Czy miłość bywa błędem? Czy dla ciebie byłam tylko błędem? Przygodą? Dlaczego byłeś ze mną przez te lata?
Powiał wiatr. Zimny, przejmujący, październikowy, mówiący o tym, że już niedługo nadejdą przymrozki. Jesiennie jabłka mają słony smak łez, czerwienią się w koszykach barwą krwi, pachną wiejskim sadem i słońcem, w dotyku są zimne jak twoje ostatnie słowa. Smutna jesień rzuca kasztany na parkowe alejki, wprost pod nogi spacerujących ludzi... Kasztany są w dotyku jak sople lodu. Twoje spojrzenie wtedy też takie było: błękitne i lodowate jak sople. Obiecałam sobie, że nie będzie już więcej łez, że nie będę płakać dlatego, iż opuścił mnie ktoś, kogo kochałam, ale przyrzeczenia nie są wiele warte - to ty mnie tego nauczyłeś. Dlatego też płaczę, kiedy nie mogę już znieść ogromu i siły tęsknoty, kiedy wracam do pustego domu, w którym nikt już na mnie nie czeka. Odebrałeś mi marzenia... Wiedziałeś, że nie będę w stanie znieść takiego tłumaczenia, że mnie tym upokorzysz, że zranisz, że skrzywdzisz bardziej niż ktokolwiek do tej pory. Wiedziałeś. Jednak zrobiłeś to, z rozmysłem, świadomie. I teraz, jesienią, znowu to wszystko do mnie wraca. Byłeś dla mnie wszystkim, ufałam ci, zwierzałam się, szanowałam... Ale ty... Dla ciebie byłam nikim. Tak naprawdę nigdy mnie nie kochałeś, byłam zabawką w twoich rękach... Tak jak smyczek i skrzypce w twoich dłoniach. Grałeś. Udawałeś. Zwodziłeś. Mówiłeś "kocham"... Po co? Przecież pogardzałeś mną, byłam dla ciebie jak mebel w domu, zbędna... Po co kłamałeś? Czym sobie na to zasłużyłam? Jestem aż taka zła? Nie rozumiem...
Mała dziewczynka schyliła się i podniosła z ziemi brązowy, błyszczący kasztan. Uśmiechnęła się i pulchną rączką odgarnęła z policzka kosmyk jasnobrązowych włosów. Jaka śliczna... Mówiłeś mi kiedyś, że nasza córeczka będzie tak właśnie wyglądać, że zawsze będzie się uśmiechać, że będzie radosna i pogodna, że kiedyś, za kilka lat, wspólnie będziemy zbierać kasztany. Teraz wiem, że to tylko puste słowa. Bolesne i nic nie warte, bo twoje obietnice nie są warte więcej niż te kasztany... Nie rozumiem, po co to robiłeś, skoro tak naprawdę nigdy nie miałeś zamiaru być ze mną na tyle długo, by... Po prostu nie rozumiem...
Chłodny dzisiaj dzień. Ludzie powoli znikają z parku, wracają do domów, do ciepła domowego ogniska, do rodzin, do siebie. Szarość wieczora wypiera kolory jesieni. Stąd mam już blisko do stacji kolejowej; za pół godziny powinien przyjechać ostatni pociąg.
Na drzewie przysiadła wrona. Nastroszyła hebanowe pióra i patrzy na mnie czarnym okiem, z wyrzutem, z jakim ty patrzyłeś na mnie, kiedy zapytałam, dlaczego odchodzisz. Sądziłam, że mam prawo wiedzieć, ale ty zraniłeś mnie wtedy tak bardzo... Do tamtej pory nie wiedziałam, że słowa mogą aż tak ranić, że mogą być ciężkie jak kamienie, że usłyszę je od człowieka, którego kocham. Jak mogłeś być tak okrutny? Nigdy nikomu nie mówi się takich rzeczy, nie wiedziałeś o tym? Owszem, wiedziałeś. Celowo to powiedziałeś, teraz to wiem, chciałeś mnie zranić. Po prostu nie byłam dla ciebie dość dobra, dość ładna, dość mądra...
Na stacji nikogo dziś nie ma. Rzadko kiedy ktoś tu przychodzi o tej porze dnia; jest już późny wieczór. Przywiodła mnie tu tęsknota. Ale nie za tobą; ty odszedłeś, ciebie już dla mnie nie ma. I wiesz co? Mnie też już dla ciebie nie będzie. I więcej nie będę się użalać nad swoim losem, nie będę czekać na twój telefon, nie będę płakać. Tęsknię za ciszą i spokojem. Ty jesteś przeszłością. Tylko przeszłością. I niczym więcej nie będziesz nigdy, przyszłam tu, żeby zapomnieć o tobie i dzisiaj mi się to uda. Obiecałam to samej sobie.
W oddali słychać już gwizd lokomotywy. Pociąg nie zatrzymuje się na tej stacji w głuchym niemal polu, w małym miasteczku, gdzie każdy każdego zna... Muszę tylko podejść bliżej torów i zamknąć oczy. I wiesz co? Wtedy naprawdę odejdziesz, daleko, w niepamięć. I nigdy za tobą już nie zatęsknię...
Więc cóż... Żegnaj, bo teraz to ja odchodzę. Już widzę ostre światła pociągu, są coraz bliżej... Jeszcze tylko kilka sekund bólu i samotności, a potem nastąpi nicość. Moje wybawienie.
Już nadjeżdża...
Odchodzę od wspomnień o tobie. Tak jak ty odszedłeś ode mnie.
Jeszcze tylko chwila.
Minuta.
Kilka sekund.
Odchodzę...
Odchodzę za pięć sekund... za cztery... za trzy... za dwie... za jedną...
... .

10 października 2001
Marta Bilewicz
martabil@poczta.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona