Strona naszego Pisma
nr 12 (XI-XII 2001)Podziemne Pismo o Kaziku Tajniak przy Tajniak S.A. str.

opowiadania
poprzednia strona spis treści następna strona

Moje serce

Piękny dziś dzień, prawda? Cały park tonie w złocie, czerwieni, rudości i brązach jesiennych liści. Jesień zawsze wyzwalała we mnie talenty poetyckie. Zupełnie jakby się dusza budziła... Ach, nie, myli się pan, nie piszę wierszy. Czasem tylko układam w myślach strofy, kolejne wersy, raczej dla zabicia czasu, niż po to, by je potem opublikować w cienkim, przytulnym tomiku. Czytam, a jakże. Wie pan, jest takie przysłowie chińskie lub japońskie, ciężko mi teraz sobie przypomnieć. Brzmi: "Książka jest jak ogród noszony w kieszeni". Ładne, prawda? Lubię czytać wiersze, są ucieczką od codzienności i szarówki, w nich wszystko wygląda inaczej. To tak, jakby otworzyć drzwi do tajemniczego ogrodu i znaleźć się nagle pośród krzewów i drzew, jakich się nigdy nie widziało. Wyobraża sobie pan? To musiałoby być cudowne tak nagle odkryć, że jest tyle gatunków kwiatów, o jakich nie miało się dotąd pojęcia, a nad nimi tyle samo wspaniale pokolorowanych motyli, zawisających nad barwnymi pąkami, ciężkimi od nektaru i zapachu. Myśli pan, że gdzieś istnieje taki ogród? Ja? Oczywiście, że się zastanawiałam i znam nawet odpowiedź. Tak, proszę się nie śmiać. Taki ogród nie tak trudno znaleźć; wystarczy tylko zamknąć oczy. Widział pan obraz Lilie wodne? Te nasycone kolory, impresjonistyczne wizje, gra świateł, cienie... Wspaniałe, prawda?
O, z drzewa spadł dojrzały kasztan. Musiała go strącić wiewiórka. Wygląda jak klejnot, błyszczy w słońcu, jest taki miły w dotyku i piękny... Jako mała dziewczynka bardzo często zbierałam kasztany w parku. Nie, nie w tym. Tamten park został bardzo daleko, istnieje już chyba tylko w moich wspomnieniach. Cóż, to ogromnie dużo. Pan nie ma wspomnień? Żadnych? Ależ to niemożliwe, każdy coś wspomina... Rozumiem, żadnych na tyle miłych, by do nich powracać... To przykre. Taki pan zaganiany... Zbyt wiele pracy, nie ma pan pewnie czasu na to, by przysiąść gdzieś na chwilę w tym pędzie. A jednak przysiadł pan teraz obok mnie, na tej ławeczce pod ogromnym kasztanowcem...
Park wygląda dziś wyjątkowo pięknie. Naprawdę nie lubi pan jesieni? To moja ulubiona pora roku, uważam, że jest najbardziej romantyczna ze wszystkich. Czy ja jestem romantyczką? Tak, jestem. Dziękuję, to miłe. Takie mam usposobienie, że wszystko mnie wzrusza... Nie wiem, czy jestem za bardzo uczuciowa, być może. Lubię spisywać uczucia w pamiętnikach. Tak, to jedyne, co kiedykolwiek pisywałam. Nie mam talentu do opowiadań, a do tego, by pisać wiersze, jestem za bardzo chwiejna... To trudne pytanie. Jaka jestem?... Chwileczkę, proszę mi dać minutkę...
Jestem jak albatros. Kocham się w szumie oceanu i w zapachu morskiej piany. Lubię zamknąć oczy i usiąść na brzegu, lubię otoczyć kolana ramionami i poczekać, aż wiatr szepnie mi do ucha jakieś pieszczotliwe słówko. Lubię, kiedy słone, morskie powietrze pieści moją twarz, kiedy rześka bryza głaszcze mnie po policzkach, kiedy wiatr wplata dłonie w moje włosy, kiedy bawi się długimi kosmykami, przeplata je sobie pomiędzy palcami, kiedy całuje mnie lekko... Lubię krzyk mew, huk morza i pieśń fal, które przybijają do brzegu. Lubię mieć poczucie, że jestem wolna jak dzikie ptaki... Mówiąc słowami Carmen z opery Bizeta "Jestem wolna jak ptak i wolna jak ptak chcę umrzeć"... Och, pan nie lubi opery... Nie szkodzi. Opera budzi w ludziach bardzo różne reakcje, ale albo się w niej człowiek zakocha, albo jej nie zrozumie. Będzie ją szanował, ale nie będzie się nią egzaltował. Wie pan, ja od zawsze kochałam operę. Nie lubię nadużywać tego słowa, bo powinno się je rezerwować na szczególne okazje i dla wyjątkowych osób, ale w stosunku do opery nie można użyć innego słowa. Bo co mogę innego powiedzieć? Wie pan, jak to jest, kiedy siedzi się w teatrze i nagle rozlegają się dźwięki muzyki, unoszą się w powietrzu, osiadają na oparciach foteli wyściełanych czerwonym atłasem, serce napełnia nagły, ogromny zachwyt, dusza ma ochotę wyrwać się pod kopułę, wdychać zapach muzyki, chłonąć jej cudowność, głosy śpiewaków, kolory nut, które jak motyle nad łąką, tak tutaj unoszą się nad publicznością... Przepraszam, pan nie podziela przecież mojego zachwytu operą. Proszę mi wybaczyć, czasami się zapominam...
Słońce grzeje dziś wyjątkowo przyjemnie, aż miło posiedzieć na tej parkowej ławeczce... Dziękuję, bardzo pan miły. Nie, naprawdę. Każda kobieta lubi słyszeć, że się komuś podoba, to bardzo sympatyczne słowa. Kawa? Teraz? Ale... Przepraszam za ten uśmiech... W innych okolicznościach bardzo chętnie skorzystałabym z zaproszenia, ale widzi pan... Nie mogę się z panem umówić na kawę. Nie, to nie o to chodzi. Po prostu... Nie, proszę nie brać tego do siebie, pan jest bardzo miły i swobodnie się z panem gawędzi, ale...
Po prostu moje serce jest już zajęte, a klucz do niego spoczywa w dłoni kogoś wyjątkowego, zawieszony na złotym łańcuszku słodyczy...

4 września 2001
Marta Bilewicz
martabil@poczta.onet.pl



poprzednia strona spis treści następna strona