Ścieżki do nierzeczywistości cz. 2
Ścieżka pierwsza
Chmury - stalowoszare, ogromne, przerażające. Nikodem zdecydowanym ruchem strzepnął pyłki z idealnie skrojonego, stalowoszarego garnituru, badając równocześnie gęstość zaludnienia owych pyłków na krawacie. Powoli odwrócił się od okna, za którym wyładowania elektryczne atakowały piorunochrony i spojrzał na swój cichy, opanowany przez artystyczny nieład gabinet. Westchnął i rozwiązał swój upiorny krawat, który powodował wewnętrzne ruchy konwulsyjne, czasem nawet przyprawiał o duszności.
Odgłos stukania w metal głuchym echem odbił się od białych ścian i po chwili do przepełnionego nieziemskim spokojem pomieszczenia wtargnęła sprzątaczka - pani Genowefa. Nikodem zapewne nie zdziwiłby się gdyby owa kobieta rzuciła mu się z euforią na szyję. Nie zdziwiłby się także gdyby zbeształa go jak przedszkolaka za niekolorystyczne ułożenie ołówków na biurku (czarny, żółty, fioletowy). Prawdę mówiąc żadne zachowanie pani Geni w ogóle by go nie zdziwiło ponieważ był osobą na tyle przewidującą , że jeden rzut oka wystarczył by pojąć zamiary tej nietypowej sprzątaczki. Tym razem nawet na nią nie spojrzał więc w celu zwrócenia na siebie uwagi podeszła do niego i ukłuła w łokieć igłą do cerowania wywołując w ten sposób efekt odwrotny od oczekiwanego - Nikodem mruknął coś o ważnej naradzie i zabierając gruby plik białego papieru wyszedł ze swojego gabinetu zakończając tą demonstrację huknięciem metalowych drzwi.
Bez zastanowienia skierował się w stronę windy i nie czekając na ruchomą kabinę pobiegł po schodach na sześćdziesiąte piętro. Mijając zdezelowany automat telefoniczny przypomniał sobie, że kiedy ostatnio dzwonił na informację o numerach zamiejscowych pani po drugiej stronie sznureczka miała czkawkę, w skutek czego nic mu się nie udało załatwić, a jedynie zlikwidował sobie małą część nadmiaru wolnego czasu. Wszedł po zardzewiałej drabince, odchylił klapę i wszedł na dach. Nie było go w tym miejscu na tyle długo, że zdążył już zapomnieć jak niesamowity widok stanowią tutaj góry i przez chwilę odczuł jakiś niezidentyfikowany lęk - sam nawet nie wiedział czy problem tkwi w burzy czy w wysokości na jakiej się znajdował. Z wewnętrznej kieszeni stalowoszarej marynarki wyjął srebrne pióro i sięgnął po kartkę papieru. Zamyślił się i spojrzał na ulicę, którą akurat szedł jakiś hipis z dreadami, w sztruksowej kurtce i rastafariańskim szaliku. Nikodem pozazdrościł mu wolności, a przecież był wolny więc pewnie nie o to chodziło. Więc o co?
Napisał dwa słowa na kilku kartkach, zgiął je w samolociki i rzucił na wiatr. To były dokładnie te słowa, których nigdy nikomu nie powiedział i których nigdy od nikogo nie usłyszał.
Nikodem chlupnął deszczową wodą w twarz i przypomniał sobie, że skończyły mu się spinacze do papieru.
cd. może n.
Pillar Szamoni
|